Derek i Clif wyruszają w podróż po świecie. Swoje przygody w pięknych miastach
filmują i zamieszczają na wideoblogu. Pewnego wieczora Derek umawia się z
nowo poznaną Audrey, która rani go i zostawia samemu sobie. Od tego momentu w
Dereku zaczynają zachodzić dziwne zmiany. Zyskuje nadludzką siłę, czuje wstręt
do pokarmów, a jego wygląd powoli zaczyna się zmieniać. Początkowo Clif sądzi,
że to objawy tętniaka, zdiagnozowanego jakiś czas temu, ale z czasem nabiera
pewności, że jego przyjaciel został ugryziony przez wampirzycę.
Kanadyjsko-amerykański pełnometrażowy debiut reżyserski, Dereka Lee i Clifa
Prowse’a, w którym wystąpili również w rolach głównych pod własnymi imionami. Film
miał swoją premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, gdzie
został doceniony przez jury w kategorii fabularnego debiutu. Początkowo Lee i Prowse
planowali stworzyć serię internetową, złożoną z kilku krótkich filmików, które
fabularnie łączą się w jedną całość. Ale ostatecznie udało im się pozyskać
dotacje na realizację pełnometrażowej produkcji, której sukces pewnie zaskoczył
samych twórców. Krytycy rozpływali się w zachwytach nad między innymi zgrabnym
wykorzystaniem stylistyki found footage
oraz scenografią, a widzowie w większości docenili motyw wampiryzmu,
przedstawiony za pomocą „kręcenia z ręki”.
Szczerze mówiąc jestem zaskoczona tymi wszystkimi pozytywnymi opiniami,
chociaż z drugiej strony to nie nowość, że mój gust plasuje się w zdecydowanej
mniejszości. W przeciwieństwie do większości widzów nie dostrzegłam w „Dotknięciu
mroku” zbyt wielu przyciągających uwagę elementów. Humorystyczny początek, ze
zdjęciami „upiększonymi” rysunkowymi motywami i zanadto rozwleczonymi wycieczkami
krajoznawczymi nie nastroił mnie entuzjastycznie do seansu. Akcja nabrała tempa
dopiero po ugryzieniu Dereka przez Audrey. Od tego momentu mogłam obserwować
powolne zmiany w wyglądzie i zachowaniu mężczyzny, które oscylowały pomiędzy
nużącą wtórnością, typową dla niemalże każdego horroru wampirycznego, a całkiem
intrygującą pomysłowością. Obfite wymioty Dereka po spożyciu każdego posiłku,
niebędącego ludzką krwią, czy wypadniecie oka, choć niezniesmaczające znacznie
umiliły mi seans. Podobnie zresztą, jak jego odpadająca płatami skóra po
każdorazowym wyjściu na światło słoneczne. Ale zupełnie jakby twórcy chcieli
zrównoważyć intrygujące motywy z tymi bardziej nudnawymi, wtłoczyli w fabułę
również przydługie manifestacje nowych mocy Dereka, które dla niego i Clifa
początkowo stanowiły sporą frajdę. Przedstawienie powolnej przemiany człowieka
w wampira w stylistyce found footage
jest mocno innowacyjne, choć powodem „kręcenia z ręki” był zapewne niewielki
budżet, a nie chęć oryginalnej, jak na ten nurt horroru realizacji. Choć Lee i
Prowse na początku projekcji bardzo się starali nie rozchybotać zanadto obrazu,
pilnując stabilności kamery pod koniec troszkę ich poniosło. W trakcie ucieczek
przed policją i finalnego pojedynku mogłam dokładnie przyjrzeć się jedynie
ścianom i podłogom, co niezmiernie mnie irytuje w found footage. Poza tym twórcy często zapominali, że mają skupiać
się na obrazie rejestrowanym z kamery Dereka i Clifa, ponieważ w niektórych
sytuacjach pokazywali nam momenty zarejestrowane z innych miejsc. Być może nie
jest to niedopatrzenie, a celowy zabieg skompilowania „kręcenia z ręki” ze
zwykłą realizacją, niemniej chwilami odnosiłam wrażenie rozpraszającego
niezdecydowania twórców.
„Dotknięcie mroku” poza jednym nagłym pojawieniem się w kadrze
przemienionego Dereka jest pozbawiony zaskakujących jump scen. Twórcy w paru momentach starali się mnie zaskoczyć
takimi wstawkami, ale niestety bez powodzenia. Głównym powodem tej porażki był
nierówny klimat, który irytująco oscylował pomiędzy mrocznością a
rozładowującym atmosferę humorem. Ponadto reżyserzy mieli spory problem ze
stopniowaniem nastroju, zbyt szybko przechodząc do punktów kulminacyjnych. Pod
koniec seansu natomiast poświęcili tę odrobinę mrocznego klimatu, odczuwanego
szczególnie mocno w środkowej partii filmu na rzecz akcji, opartej głównie, jak
już wspomniałam wcześniej na chaotycznych ucieczkach. Naprawdę żałuję, że
realizacja nie pozwoliła mi w pełni cieszyć się tą oklepaną, ale jednak mającą
w sobie spory potencjał fabułą. Szczególnie, że odtwórca roli głównej, Derek
Lee, dał z siebie tak wiele, umilając mi obcowanie z jego postacią różnorodną,
ale nieprzesadzoną mimiką. Natomiast Clif Prowse nie miał szansy za bardzo się
wykazać, przez wzgląd na swoją stateczną rolę.
Kilka ciekawych ujęć niestety nie zrekompensowało mi ogólnego znużenia
seansem „Dotknięcia mroku”. Niepotrzebnie humorystyczny wstęp, kulawy klimat
grozy i chaotyczna, szczególnie w końcówce praca kamery mocno mnie rozpraszały,
nie dając właściwie szansy na emocje, które powinny towarzyszyć obcowaniu z
kinem grozy. Wtórna fabuła zanadto mi nie przeszkadzała,
aczkolwiek odnoszę wrażenie, że nie pasowała do stylistyki found footage. Owszem wampiryzm przedstawiony za pomocą „kręcenia z
ręki” jest mocno oryginalny, ale innowacyjność czasami przegrywa w starciu z
konwencjonalnością. I tak w moim odczuciu było w tym przypadku. Chociaż jeszcze
raz podkreślam, że jestem w zdecydowanej mniejszości.
Też byłem odrobinę rozczarowany. Pierwsza polowa jeszcze mi się w miarę podobała, ale druga jest zwyczajnie przeciętna i męcząca. Od czasu do czasu pojawiają się na szczęście całkiem fajnie zrealizowane sceny, choć poziom bzdurności sięga momentami zenitu ;) W ogólnym rozrachunku poprawny horror - takie 6/10 :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie taki średni. Miał kilka dobrych ujęć i scen - na jednej nawet podskoczyłam, ale reszta bez szału. Nawet nieźle pokazali wampiryzm. Tak samo, jak i ciebie irytowało mnie później to ich kręcenie gdzie nic prawie nie było widać. I nie ukrywam nieco męczący film. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń