Po nieudanym rabunku Kylie Bucknell zostaje skazana na areszt domowy u
matki i ojczyma. Kobieta nie jest zadowolona z kary, ponieważ nigdy nie mogła
znaleźć wspólnego języka z ekscentryczną rodzicielką, Miriam oraz zawsze pałała
niechęcią do swojego starego rodzinnego domu. Przez pierwsze dni aresztu
zbuntowana Kylie uprzykrza życie pozostałym domownikom, szczególnie natrząsając
się z matki, która jest przekonana, że dom nawiedzają duchy. Zmienia jednak
zachowanie, kiedy sama zaczyna świadkować tajemniczym zjawiskom.
Pełnometrażowy, zrealizowany w Nowej Zelandii debiut reżyserski Gerarda
Johnstone’a, na podstawie jego własnego scenariusza, który w Stanach Zjednoczonych
zbiera bardzo pozytywne recenzje. Zarówno krytycy, jak i fani kina grozy
doceniają między innymi oryginalne rozwiązania fabularne „Housebound” oraz
zwariowane kreacje bohaterów, całkowicie akceptując miszmasz gatunkowy. Owe
zachwyty przełożyły się też na nagrody rzeczowe – „Housebound” zdobył nagrodę
publiczności na Dead by Dawn, festiwalu filmowym w Edynburgu w Szkocji,
otrzymał H.R. Giger Award "Narcisse" za najlepszy film fabularny
na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Neuchatel Fantastic oraz został
uhonorowany Nagrodą Publiczności dla międzynarodowego filmu fantastycznego na
Europejskim Festiwalu Filmowym Fantastic w Strasburgu, we Francji. Gerard
Johnstone przyznaje, że inspiracją do jego filmu były klasyczne ghost stories, takie jak „Zemsta po
latach” i „Legenda piekielnego domu”, ale osobiście dostrzegam w „Housebound”
więcej indywidualizmu, aniżeli kopiowania z innych produkcji.
Ambicją Gerarda Johnstone’a zauważalnie była zabawa schematami, dlatego też
jednoznaczna klasyfikacja „Housebound” jest niemożliwa. Skompilowano tutaj
zarówno konwencję ghost story, thrillera,
jak i gore (umiarkowanego, ale
zawsze), a to wszystko podlano dużą dawką czarnego humoru. Początkowo „Housebound”
sprawia wrażenie typowej opowiastki o duchach. Złodziejka, Kylie Bucknell,
zostaje skazana na areszt domowy u matki Miriam i ojczyma Graeme’a. Zarówno
ona, jak i jej rodzicielka już od pierwszych minut seansu przyciągają uwagę
swoimi nietypowymi dla gatunku rysami charakterologicznymi. Zbuntowana,
agresywna i rzucająca niemiłymi ironicznymi żartami główna bohatera mimo
swojego odpychającego sposobu bycia wzbudza sympatię. Sporą zasługę w tym ma
odtwórczyni tej postaci Morgana O’Reilly, która tak bardzo utożsamiła się ze
swoją rolą, że chwilami można zapomnieć, że mamy do czynienia z fikcyjną
bohaterką. Podobny kunszt aktorski zaprezentowała Rima Te Wiata, odtwórczyni równie
barwnej roli Miriam. Ekscentryczna, naiwna, rozgadana kobieta, która nie chwyta
ironicznych dowcipów córki i całkowicie się jej podporządkowuje wprowadza sporo
humoru do scenariusza – szczególnie w trakcie jej konwersacji z Kylie. Choć
cały scenariusz obfituje w dojrzale rozpisane, żartobliwe dialogi w najmniejszym
stopniu nie niszczy to klimatu. A to rzadki talent – na ogół twórcy nie
potrafią zrównoważyć komedii z horrorem. W „Housebound” swoje miejsce znalazły
oba te gatunki, i co więcej oba prezentują naprawdę wysoki poziom. Początkowo twórcy
bazują na klimacie tajemniczości. Piękne zdjęcia nowozelandzkiego pustkowia z
lotu ptaka, pastelowe, nasycone kolory, płynny montaż, idealnie zsynchronizowana
z obrazem ścieżka dźwiękowa oraz zakurzone wnętrza wiekowego domu rodzinnego
Kylie wręcz hipnotyzują. Tak bardzo, że w ogóle nie przeszkadza oszczędna ingerencja
domniemanych zjawisk paranormalnych w życie doczesne. Samo napięcie, prowadzące
do danej stricte horrorowej sceny grozy całkowicie rekompensuje odżegnywanie
się reżysera od większej dosłowności. Przez cały seans zobaczyłam właściwie
tylko dwie idealnie zrealizowane jump
scenki – kiedy Kylie ktoś chwyta za stopę w piwnicy i kiedy zgaszone
światła nagle się zapalają, ukazując postać odzianą w stare prześcieradło
stojącą nad gościem głównych bohaterek. Poza tym twórcy bardzo stonowanie
podchodzą do manifestacji grozy. Dobitniej akcentują ujęcia komediowe, jak na
przykład walkę z pluszowym misiem, czy finalną chaotyczną bijatykę, choć nawet
tutaj nie zapominają o ciężkim klimacie grozy.
Po konwencji ghost story nastąpi
pierwszy z trzech zwrotów akcji, przybliżający nam niechlubną historię domu Kylie
i Miriam i akcja na chwilę skupi się na przezabawnym amatorskim śledztwie
dziewczyny i jej opiekuna. Zostaniemy skonfrontowani z morderstwem sprzed lat i
poznamy głównego podejrzanego domorosłych detektywów. To moim zdaniem
najsłabsza partia filmu, której scenarzysta nie potrafił natchnąć jakimiś
bardziej intrygującymi rozwiązaniami, aż do kulminacji, która jednocześnie jest
drugim i najbardziej zaskakującym zwrotem akcji UWAGA SPOILER taką kompilacją „W mroku pod schodami” (1991) z „Dziwnym
lokatorem” (2004) KONIEC SPOILERA. Owe
odwrócenie fabuły filmu o sto osiemdziesiąt stopni uświadomiło mi, że Johnstone
w pierwszej połowie filmu grał moimi oczekiwaniami. Dał mi do zrozumienia, że kino
grozy tak bardzo przyzwyczaiło mnie do pewnych motywów, iż podświadomie, wręcz
naiwnie spodziewałam się powtórki z rozrywki, w przekonaniu o swojej
nieomylności. Lubię, jak twórcy robią ze mnie wariata, a Johnstone’owi ta
sztuka udała się idealnie. Potem oczywiście musiałam szybko przestawić się na
inny rok rozumowania, ale i tak nie udało mi się rozszyfrować personaliów
prawdziwego zagrożenia. W finale znowuż klimat się zmienia. Reżyser
przeprowadził nas już przez gęstą atmosferę wszechobecnej tajemnicy oraz suspens,
więc na końcu uciekł się do większego dynamizmu. Finalna bijatyka bardziej
bawi, aniżeli trzyma w napięciu (szczególnie ujęcie pocierania twarzy tarką do
warzyw), ale też delikatnie dotyka estetyki gore.
Co prawda sztucznego, a bo posiłkującego się zbyt jasną posoką, ale też
nieuciekającego przed dokładnym zobrazowaniem efektów umiarkowanie krwawej
rzezi.
„Housebound” to prawdziwa zabawa z gatunkami, która kpi z przyzwyczajeń
widzów i płynnie przechodzi z jednej estetyki w drugą. Polscy widzowie w
większości mogą nie zaakceptować takiego pomieszania z poplątaniem, a już na
pewno nie ci preferujący czystość gatunkową. Ta produkcja jest przeznaczona
raczej dla osób tęskniących za czymś nietypowym, za takimi dziwacznymi
eksperymentami, które nie poddają się jednoznacznej klasyfikacji. Jak dla mnie
spory powiew świeżości w skostniałym kinie grozy.
Świetny plakat.... dzięki niemu mam ochotę obejrzec ten film. Zobaczymy, jak to będzie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Mam w planach. Recenzje zbiera bardzo dobre (95% na RT!). Wymarzony debiut. Liczę, że mi się spodoba, zwłaszcza że ma w sobie coś świeżego - mnie horrorowe schematy wychodzą już bokiem ;)
OdpowiedzUsuńA ja kocham horrorowe schematy;) Ale czasem fajnie jest urozmaicić sobie życie taką zabawą konwencjami, tym bardziej jak jest tak dobrze, z wyczuciem zrealizowana.
UsuńOcena na RT też mnie zdziwiła - rzadko się zdarza, żeby krytycy tak wysoko cenili kino grozy.
Jestem właśnie po seansie :) wszystko się zgadza, połączenie thrillera, gore, komedii i dramatu obczajowego. Najlepsze jest to, że mimo takiego miszmaszu nic się ze sobą nie gryzie, świetne są te komediowe scenki między Kylie a matką czy Amosem. :D Kiedy jednka trzeba ma tą niepokojącą atmosferę. Nie wiem czy to dobry trop, ale widziałbym to pewien wpływ, a może hołd, dla Petera Jacksona, w końcu rodaka reżysera. On też łączył komedię i gore. :D
UsuńJedyne do czego bym się doczepił to dwie spore dziury w scenariuszu:
SPOILER
1) Kylie ciężko rani ojczyma, i co? No i nic. W normalnym świecie już by siedziała w pudle za nieumyślną próbę zabójstwa. Wiem, że nie jest to film do końca na serio, ale trochę to razi. W ogóle służby porządkowe traktują ją bardzo pobłażliwie.
2)Moment, kiedy psycholog wmawia jej, że wymyśliła sobie obecność Eugene między ścianami domu. Ok ściany były zabite, ale jest przecież Amos i sąsiad, którzy mogliby potwierdzić, że Kylie nie zwariowała, a tu nic, Amos milczy jakby sam przestał wierzyć w to co widział.
Mimo wszystko to naprawdę udany film, a jak na debiutanta nawet rewelacyjny. :)
U mnie moment wyboru horroru na wieczór to przeczytanie ostatniego akapitu w Twoich recenzjach, jeśli jest w miarę pozytywny, oglądam :)
OdpowiedzUsuńCo do filmu, to mnie się bardzo podobał, zaliczę go do ulubionych. Był zaskakujący swoimi zwrotami akcji dla mnie, szczególnie kiedy były wzmianki o Eugene.
Pozdrawiam!