Czwórka przyjaciół przyjeżdża do górskiego miasteczka Halcyon Ridge, aby spędzić
parę dni na łonie natury. W drodze na pole namiotowe zatrzymują się w barze,
należącym do Billy’ego Halla Carvera, który prosi ich o przywiezienie towaru z
leśnej chatki służącej mu za magazyn. Wraz z nowo poznaną dziewczyną młodzi
ludzie docierają do miejsca wskazanego przez właściciela baru, w którym
znajdują filmy snuff. Przekonani, że
mają do czynienia z niskobudżetowymi slasherami
zasiadają do długiego seansu. Na ekranie widzą ciąg brutalnych mordów
dokonywanych na obozowiczach przez zamaskowanego, rosłego mężczyznę.
Drugi, po „Ósmej pladze” niskobudżetowy horror Franklina Guerrero Jr. na
podstawie jego własnego scenariusza. Reżyserowi nie udało się pozyskać
większych funduszy, które determinowałyby profesjonalną realizację, ale nawet kilku
krytyków przyznało, że film ma potencjał. Drzemie on przede wszystkim w
brutalnych, jak na slasher, wręcz
czerpiących z tradycji torture porn,
scenach mordów oraz zdystansowanym scenariuszu.
Fabułę zawiązuje nieśmiertelny w filmowych rąbankach motyw grupy
przyjaciół, która w tym przypadku przyjeżdża do lasu na biwak. Po drodze
zatrzymują się w barze i poznają jego właściciela – z miejsca wzbudzającego
podejrzenia, kulejącego mężczyznę, który mieszka ze swoim infantylnym
braciszkiem, Bobbym Shawem Carverem. Zaznajomieni z konwencją slasherów widzowie nie będą mieli wątpliwości,
że Billy Hall pełni typową dla tego typu produkcji rolę osoby, która sprowadzi
na naszych protagonistów śmiertelne zagrożenie. Guerrero wcale tego nie ukrywa,
ale nie przez niedopatrzenie – to celowy, lekko satyryczny zabieg, który ma na
celu wykpić niektóre integralne dla tego nurtu horroru motywy. Kiedy nasi
bohaterowie docierają do chatki w lesie, gdzie znajdują filmy snuff scenarzysta zdradza nam właściwy wydźwięk
filmu. Stereotypowa blondynka, typowa dla tego nurtu głupiutka osóbka, Rachel,
wyraża chęć obejrzenia nagrań, podejrzewając, że to niskobudżetowe slashery, a jak mówi w tych zawsze można
zobaczyć roznegliżowane panienki. Skwitowanie konwencji tego podgatunku tym
jednym zdaniem ma zdecydowany wydźwięk krytyczny. Bawi również kpiący komentarz
Rachel na widok ekranowej rzezi. Dziewczyna zauważa, że krew jest sztuczna (!),
co wcale nie przeszkadza jej w wykrzywianiu z odrazą twarzy na widok bardziej
makabrycznych ujęć… Zważywszy na fakt, że „Carver” również wpisuje się w
wykpiwany przez scenariusz nurt filmów slash
świadczy on o dużym dystansie Guerrero do swojej własnej twórczości.
Oczywiście, chwilę później próbuje oddać należyte uznanie tego typu krwawym
horrorom, podkreślając, że zapewniają niektórym jednostkom pożądane katharsis,
ale robi to tak nieprzekonująco, że podtekst satyryczny zauważalnie przesłania
gloryfikację.
Protagoniści „Carvera” to sztampowa charakterologicznie zbieranina
mieszczuchów. Bracia, Pete i Bryan, będący swoim całkowitym przeciwieństwem.
Ten pierwszy jest duszą towarzystwa, lowelasem i poszukiwaczem nowych wrażeń.
Drugi natomiast jest zamkniętym w sobie malkontentem. Towarzyszy im rozrywkowa
parka, złożona ze wspomnianej głupiutkiej Rachel i nadpobudliwego żartownisia
Zacka. Domniemaną final girl od
momentu jej pojawienia się na ekranie jest Kate, która wybrała się na biwak
wraz z przyjaciółką, która z kolei zaraz po dotarciu na miejsce zaginęła. Tak
więc zrównoważona, acz skrywająca traumatyczną przeszłość Kate dołącza do nowo poznanych
młodych ludzi, szczególnie zbliżając się do Pete’a. Odtwórcy wszystkich ról,
jak przystało na obraz półamatorski nie odznaczają się jakimiś większymi zdolnościami
aktorskimi - może poza mordercą Erikiem Fonesem, który z uwagi na ograniczoną
ilość kwestii nie miał zbyt trudnego zadania. Brakiem profesjonalizmu razi
również realizacja – rozchwiana praca kamery, zagłuszające niektóre dialogi,
zbyt mocno pogłośnione odgłosy leśnej fauny i przede wszystkim prześwietlone
zdjęcia, oprócz ujęć księżyca niczym nieoddzielające nocy od dnia. Podobać mogą
się natomiast muzyczne kawałki akompaniujące akcji – ballady, utwory rockowe i
country. Szczególnie skoczny szlagier z tego ostatniego gatunku przyjemnie
kontrastuje z brutalnymi scenami mordów. Ten rozlew krwi jest kolejnym mocnym
elementem tej produkcji. Bez wątpienia brakuje realizmu w epatowaniu makabrą, posoka
jest za jasna, a na zbliżeniach doskonale widać, że torturowane ciała nie są
prawdziwe, ale pomysłowości w eliminacji ofiar i braku odwagi twórcom już
odmówić nie można. Szczególną odrazą napawają ujęcia z ekskrementami i
wymiotami – sedesy usmarowane kałem i dziewczyna zwracająca zawartość żołądka
na kolegę. Ale prawdziwym mistrzostwem jest niezmiennie kojarząca mi się z tą
produkcją sekwencja zabójstwa Zacka. Oblany ekskrementami, które wlewają się
również w jego usta zdezorientowany chłopak chwilę później traci jądra w
niebywale odstręczającej scenie. Operator na dużym zbliżeniu pokazuje nam
ściskanie narządu, które w pewnym momencie eksploduje posoką – może i
realizacja nie jest zbyt realistyczna, ale sam pomysł aż mnie zabolał, chociaż
jąder nie posiadam (współczuję za to męskiej części widowni, która zapewne na
ten widok odczuje jeszcze większy dyskomfort niż ja). Ponadto mamy dokładnie
zobrazowane, niewzdragające się przed ukazaniem najdrobniejszych szczegółów
odcinanie głowy piłą, wbijanie i wyciąganie gwoździ z ciała dziewczyny, naderwanie
ręki spadającymi drzwiami, zatłuczenie na śmierć, wbicie piły w głowę… i wiele
więcej, których nie sposób wymienić w krótkiej recenzji. Warto natomiast wspomnieć,
że choćby dla tych jakże krwawych i jakże pomysłowych sekwencji powinno się
sięgnąć po „Carvera” (jeśli oczywiście lubi się takie rąbanki), bo w obliczu
takiej odwagi nawet amatorskie wykonanie nie rzuca się zanadto w oczy. A częściowe
przesłonienie groszowego budżetu ciekawymi elementami fabularnymi świadczy o
niemałym talencie reżysera, który jestem o tym przekonana, gdyby tylko pozyskał
większe fundusze mógłby stworzyć wyróżniający się slasher. Jedyny wątek scenariusza, który bym poprawiła to
przewidywalne zakończenie. Guerrero przez cały film zbyt ochoczo odsłaniał
istotę całej intrygi, w celu uwypuklenia satyrycznego wydźwięku, ale jak się w
finale okazało takie podejście miało również swoje złe strony.
Osoby, które nie są w stanie zaakceptować półamatorskiej realizacji powinni
trzymać się od „Carvera” z daleka, nawet jeśli przepadają za filmowymi
rąbankami. Natomiast widzowie „wychowani” na niskobudżetowych slasherach powinni być tak samo
zadowoleni z seansu, jak ja. Jakaś wystrzałowa produkcja to to nie jest, ale
warto zobaczyć choćby dla tych licznych brutalnych scen i zdystansowanego
scenariusza.
Ja bardzo lubię filmy klasy B, niskobudżetowe, w prawdzie słabo zrealizowane ale posiadające ten klimat, który u wielomilionowych produkcjach normalnie zanika. W Carverze podobało mi się począwszy od gry aktorskiej( która jak dla mnie była bardzo dobra, tzn. zwyczajna, której oczekuję w horrorach) po akcję (która prowadzona jest co prawda za bardzo spodziewanie ale sprawnie, bez zbędnych przestojów ) na krwawych momentach kończąc ( do nich też można się doczepić o realizm tych scen jednak dla mnie nie było to tak widoczne.) Moim faworytem w filmie była scena w "kiblu" ale także cała sekwencja walczenia z mordercą pod koniec filmu.
OdpowiedzUsuńZnasz może Buffy jeszcze jakieś filmy klasy B, które wg Ciebie były interesujące jak na swój sposób?
Też na ogół wolę niskobudżetówki.
UsuńW slasherach klasa B królowała szczególnie w latach 80-tych. Z takich mniej znanych tytułów polecam:
Zabójca Rosemary
Cicha noc, śmierci noc
Moja krwawa walentynka
Madman
Podpalenie
Śmiertelne błogosławieństwo
Aenigma
Krwawy odwet
Mord podczas nudnego przyjęcia
Deliria
No i oczywiście te bardziej znane z lat 80-tych, acz również niskobudżetowe, które znajdziesz w tym zestawieniu (plus parę nowszych, ale z większym budżetem), chociaż na pewno te już znasz:
http://horror-buffy1977.blogspot.com/2013/06/top-15-slasher.html
Dzięki że odpisałaś:)
UsuńZ zestawienia widziałem wszystkie oprócz "Nowego Koszmaru..." , a "Uśpiony obóz", "Upiorne urodziny" i "Candymana" miałem okazje oglądać dość dawno więc pora na odtworzenie. O "Aenigmie" i "Delirii" nie słyszałem, zatem trzeba poszukać w internecie.
"Śmiertelne błogosławienstwo" Cravena jest jednym z moich ulubionych niskobudżetówek, przez napięcie bijące z ekranu. Resztę prędzej czy później obejrzę (znowu albo wreszcie)
Oglądałem Carver, ale żadnych plusów nie widzę, może poza bardzo fajnym plakatem. Ogólnie czuć amatorszczyznę. Sceny gore są porządne i chyba zadowolą fana, ale trzeba się do nich dokopać przez nieciekawy początek z grupą obozowiczów itd. Niestety nawet jak akcja się zaczęła to była bez polotu.
OdpowiedzUsuń