W osadzie Amiszów szóstego dnia szóstego miesiąca przychodzi na świat sześć
dziewcząt. Zgodnie z przepowiednią w dniu ich osiemnastych urodzin jedna
wybrana stanie się „ręką diabła”: władającą wielkimi mocami siewczynią
zniszczenia. Krótko po porodach jedna z nowo narodzonych dziewcząt zostaje zamordowana
przez własną matkę. Próba wyeliminowania pozostałych dzieci przez przewodzącego
sekcie Eldera Beacona zostaje uniemożliwiona przez ojca jednej z dziewcząt,
Mary. Osiemnaście lat później, tuż przed wkroczeniem w dorosłość napiętnowanej
piątki w osadzie pojawia się ktoś, kto bez skrupułów kolejno eliminuje
dziewczyny. Tymczasem borykająca się z tajemniczymi wizjami Mary zaczyna
odkrywać sekrety swojej przeszłości i prawdziwe oblicze społeczności, w której
przyszło jej żyć.
Niskobudżetowy horror satanistyczny Christiana E. Christiansena, na
podstawie scenariusza Karla Muellera, między innymi współtwórcy fabuły „The Divide”. Film został chłodno przyjęty zarówno przez opinię publiczną, jak i
krytyków, choć niektórzy docenili scenariusz, poddający wnikliwej obserwacji
konserwatywnych, izolujących się od świata chrześcijan.
Ciekawym pomysłem było osadzenie akcji w niekorzystającej z wielu
dobrodziejstw cywilizacyjnych osadzie Amiszów, zamieszkiwanej przez głęboko
wierzących (również w zabobony), staromodnie noszących się protestantów, którym
przewodzi demoniczny kaznodzieja-erotoman Elder Beacon. Podatni na manipulację
mieszkańcy spokojnej, bogobojnej osady wierzą w każde słowo swojego przywódcy,
który chętnie nadużywa niepodzielnej władzy. Twórcy w gruncie rzeczy obrazują
typową dla produkcji traktujących o różnego rodzaju sektach relację guru z „jego
owieczkami”, ale biorąc pod uwagę pozostałe części składowe „Where the Devil Hides”
owe zależności międzyludzkie wyraźnie wybijają się ponad ogólny poziom, pomimo
braku większej innowacyjności. Wszystko inne bowiem udowadnia, że Christiansen
nie odnajduje się w tym gatunku filmowym. Siłą napędową fabuły jest proroctwo,
które rzuca cień na spokojną egzystencję wyznawców nie tyle Boga, co Beacona.
Kaznodzieja przekonuje pozostałych mieszkańców osady, że któraś z dziewcząt
urodzonych szóstego dnia szóstego miesiąca stanie się narzędziem Szatana.
Przerażeni Amisze ze spokojem więc przyjmują obecność niezidentyfikowanego
mordercy, który eliminuje napiętnowane młode kobiety. Sceny mordów rozgrywają
się poza kadrem, ażeby czasami nikogo nie zniesmaczyć. To jeszcze można
zaakceptować, ale braku wyczucia napięcia i wyjałowienia z wszelkiego klimatu
już nie. Dosłownie wszystkie w zamyśle nastrojowe ujęcia zostały tak nieudolnie
przeprowadzone, że chwilami aż ciężko było na to patrzeć. Twórcy najpierw
sygnalizują widzom jakieś czające się w cieniu zagrożenie, po czym
błyskawicznie przechodzą do kulminacji, całkowicie rezygnując z powolnego budowania
napięcia. Tymczasem wizje głównej bohaterki, Mary, początkowo dawały mi
nadzieję na jakieś mocniejsze uderzenia w końcówce. Dynamicznie zmontowane,
umiarkowanie krwawe migawki, nasilające się z biegiem trwania fabuły, ale
ostatecznie niestety skłaniające się w stronę sztucznego wizualnie
efekciarstwa. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o aspekty stricte horrorowe. Pozostałe
minuty seansu zapełniono melodramatycznymi rozterkami egzystencjalnymi Mary i
jej młodzieńczą miłością do chłopaka z miasta, które niemalże mnie uśpiły. I
zirytowały nieudolną pracą kamery. Aż do pełnej akcji końcówki, którą niestety
sfinalizowano zbyt jednoznacznie. Taki scenariusz pozostawiał pole do ewentualnych
wielorakich interpretacji, z czego pozbawiony wyczucia gatunku reżyser nie skorzystał.
Obsadę pozbawiono możliwości wykazania się czymś bardziej
charakterystycznym, bowiem wszystkie postacie są aż nazbyt szablonowe, ale na jakąś rażącą amatorkę nie można narzekać. Zarówno odtwórczyni roli
głównej Alycia Debnam Carey, Colm Meaney, kreujący postać guru, jak i pozostałe
poboczne postacie warsztatowo są na tyle znośni, aby nie pozostawić poczucia
niesmaku. Choć jak wspomniałam, oszałamiające role to to na pewno nie są.
Szczerze odradzam seans „Where the Devil Hides” nawet wielbicielom horrorów
satanistycznych. Niemożność wygenerowania jakiegokolwiek klimatu grozy (który
przecież powinien wynikać z takiego scenariusza), nieprofesjonalna praca kamery
i melodramatyczne wstawki skutecznie uniemożliwiają jakąkolwiek radość z
projekcji. Zwyczajny gniot bez polotu, dla którego nie warto marnotrawić wolnego
czasu.
Kurczę szkoda, że wyszło aż tak kiepsko, bo po opisie wydawało się to dość ciekawe. Już myślałam, że skuszę się na ten film, ale chyba na razie sobie odpuszczę. Może w przyszłości :D
OdpowiedzUsuńFajna recenzja Buffy,ale sobie pojechałaś z tymi "zabobonami" i kaznodziejem-erotomanem.Poprawa humoru na koniec dnia gwarantowana ;-)
OdpowiedzUsuń