piątek, 6 lutego 2015

„Wiklinowy koszyk” (1982)


Duane Bradley przyjeżdża do Nowego Jorku i zatrzymuje się w tanim hotelu. Chłopak poszukuje lekarzy, którzy przed laty rozdzielili go z jego syjamskim, zdeformowanym bratem Belialem, którego transportuje z miejsca na miejsce w wiklinowym koszyku. Pozbawiony tułowia i nóg, skazany na życie w izolacji Belial wysługuje się bratem, aby dotrzeć do sprawców swojego nieszczęścia i dokonać na nich krwawej zemsty.

Niskobudżetowy film wyreżyserowany przez Franka Henenlottera na podstawie jego własnego scenariusza. „Wiklinowy koszyk” sklasyfikowano, jako horror komediowy, co zapewne podyktowała celowo przerysowana realizacja i kilka dowcipnych rozwiązań fabularnych, aczkolwiek (co zauważyli również zachwalający tę produkcję krytycy) najsłynniejsze dziełko Henenlottera przemyca również ważne, niebanalne treści. Masowi odbiorcy interpretowali scenariusz „Wiklinowego koszyka” jedynie przez pryzmat zwykłej rozrywki, porównując go do zamierzenie absurdalnych fabuł rąbanek spod znaku „Martwego zła”. Taki odbiór filmu determinowała tania realizacja i kiczowate efekty specjalne, które mogły przesłonić właściwą problematykę scenariusza.

Pomysłowi Henenlottera chyba nikt nie odmówi oryginalności. Mamy dwudziestoletniego chłopaka, Duane’a, który przemieszcza się po Nowym Jorku z wiklinowym koszykiem w rękach. W środku przechowuje swojego zdeformowanego brata, Beliala, który przyszedł na świat wrośnięty w jego bok. Relacja pomiędzy nimi opiera się na destrukcyjnym uzależnieniu. Składający się głównie z nieforemnej głowy, z paszczą najeżoną spiczastymi zębami oraz długich rąk zakończonych zdeformowanymi palcami Belial musi ukrywać się przed światem, który nie akceptuje inności. Wykorzystuje więc brata, z którym kontaktuje się mentalnie, do poruszania się po metropolii. Tymczasem Duane poświęca wszystko dla ukochanego Beliala – staje się współwinnym jego zbrodni i świadomie rezygnuje z wszelkiej prywatności. Ich wzajemną zależność scenarzysta obrazuje tak, jakby stanowili jedną osobę. W ten sposób z czasem widz traci rozeznanie, gdzie kończy się psychika jednego, a zaczyna drugiego i który z nich jest większym zbrodniarzem. Taka głęboka charakterologia w kinie klasy B jest doprawdy rzadko spotykana, ale to nie wszystko. Henenlotter nie zapomina o zjadliwej krytyce tak zwanego oświeconego społeczeństwa, które swoim brakiem akceptacji dla każdego odbiegającego od ogólnie przyjętych wizualnych norm nieświadomie tworzy potwory. Retrospekcja w drugiej połowie seansu, obrazująca dzieciństwo braci syjamskich doskonale pokazuje podejście, co poniektórych jednostek do inności. Gotowi zneutralizować ludzki byt byle tylko uniknąć ostracyzmu społecznego i nie ranić swoich oczu widokiem osoby, odbiegającej od powszechnie przyjętej definicji piękna. Tak, więc „Wiklinowy koszyk” jest próbą ukazania zaściankowego myślenia tzw. cywilizowanego społeczeństwa, wzdragającego się na widok niepełnosprawnych jednostek, które burzą wyidealizowany pogląd ludzi zdrowych na rzeczywistość i samą swoją obecnością przypominają im o własnej śmiertelności. Jeśli zestawimy scenariusz z tanią realizacją i przerysowanymi efektami specjalnymi dostaniemy obraz skomponowany na zasadzie kontrastów. Wyegzaltowane aktorstwo (szczególnie odtwórcy roli Duane’a, Kevina Van Hentenrycka), miejscami rozproszona praca kamery, efekty gore i wreszcie niezgrabny montaż w ujęciach przemieszczania się Beliala – wszystko to jest aż nazbyt kiczowate, ale raczej w przyjemnym, aniżeli rażącym stylu. Długie sekwencje rozrywania na strzępy lekarzy, przepołowienie piłą tarczową i wreszcie „udekorowanie” twarzy kobiety narzędziami chirurgicznymi podlano nieproporcjonalnie obfitą dawką krwi (zdecydowanie zbyt jasnej barwy), ale podobnie jak w na przykład „Martwicy mózgu” ma to swój niezaprzeczalny urok. Tak samo realizacja – tania, acz niepomijająca duszącej atmosfery wszechobecnego zepsucia, warunkowanej zarówno chaotycznymi ujęciami, jak obskurną scenerią taniego hoteliku oraz przybrudzoną kolorystyką. Jedyne sceny, które twórcy zdecydowanie mogli sobie darować to momenty przemieszczania się Beliala, zrealizowane dzięki licznym zatrzymaniom obrazu, które raziły nieudolnymi efektami wklejania w tło.

Komercyjny sukces „Wiklinowego koszyka” zaowocował dwoma sequelami w późniejszych latach, ale nie udało im się powtórzyć popularności pierwowzoru. Obecnie, wyłączając wąski krąg wiernych fanów kina gore, obraz Franka Henenlottera, pomimo uzyskania statusu filmu kultowego odszedł zapomnienie. Być może współczesnych odbiorców odrzuca kiczowata realizacja, w której z kolei rozsmakowują się koneserzy XX-wiecznej kinematografii. Jednakże ufam, że dzisiejsze pokolenie przymknie oczy na niedoróbki realizatorskie (które dla mnie w przeważającej większości mają swój magiczny urok) i da się porwać niebanalnej, głębokiej jak na produkcję klasy B fabule.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz