Duane Bradley przyjeżdża do Nowego Jorku i zatrzymuje się w tanim hotelu. Chłopak
poszukuje lekarzy, którzy przed laty rozdzielili go z jego syjamskim,
zdeformowanym bratem Belialem, którego transportuje z miejsca na miejsce w
wiklinowym koszyku. Pozbawiony tułowia i nóg, skazany na życie w izolacji Belial
wysługuje się bratem, aby dotrzeć do sprawców swojego nieszczęścia i dokonać na
nich krwawej zemsty.
Niskobudżetowy film wyreżyserowany przez Franka Henenlottera na podstawie
jego własnego scenariusza. „Wiklinowy koszyk” sklasyfikowano, jako horror
komediowy, co zapewne podyktowała celowo przerysowana realizacja i kilka
dowcipnych rozwiązań fabularnych, aczkolwiek (co zauważyli również zachwalający
tę produkcję krytycy) najsłynniejsze dziełko Henenlottera przemyca również
ważne, niebanalne treści. Masowi odbiorcy interpretowali scenariusz „Wiklinowego
koszyka” jedynie przez pryzmat zwykłej rozrywki, porównując go do zamierzenie
absurdalnych fabuł rąbanek spod znaku „Martwego zła”. Taki odbiór filmu
determinowała tania realizacja i kiczowate efekty specjalne, które mogły
przesłonić właściwą problematykę scenariusza.
Pomysłowi Henenlottera chyba nikt nie odmówi oryginalności. Mamy
dwudziestoletniego chłopaka, Duane’a, który przemieszcza się po Nowym Jorku z
wiklinowym koszykiem w rękach. W środku przechowuje swojego zdeformowanego
brata, Beliala, który przyszedł na świat wrośnięty w jego bok. Relacja pomiędzy
nimi opiera się na destrukcyjnym uzależnieniu. Składający się głównie z
nieforemnej głowy, z paszczą najeżoną spiczastymi zębami oraz długich rąk
zakończonych zdeformowanymi palcami Belial musi ukrywać się przed światem,
który nie akceptuje inności. Wykorzystuje więc brata, z którym kontaktuje się
mentalnie, do poruszania się po metropolii. Tymczasem Duane poświęca wszystko
dla ukochanego Beliala – staje się współwinnym jego zbrodni i świadomie rezygnuje
z wszelkiej prywatności. Ich wzajemną zależność scenarzysta obrazuje tak, jakby
stanowili jedną osobę. W ten sposób z czasem widz traci rozeznanie, gdzie
kończy się psychika jednego, a zaczyna drugiego i który z nich jest większym
zbrodniarzem. Taka głęboka charakterologia w kinie klasy B jest doprawdy rzadko
spotykana, ale to nie wszystko. Henenlotter nie zapomina o zjadliwej krytyce
tak zwanego oświeconego społeczeństwa, które swoim brakiem akceptacji dla
każdego odbiegającego od ogólnie przyjętych wizualnych norm nieświadomie tworzy
potwory. Retrospekcja w drugiej połowie seansu, obrazująca dzieciństwo braci
syjamskich doskonale pokazuje podejście, co poniektórych jednostek do inności.
Gotowi zneutralizować ludzki byt byle tylko uniknąć ostracyzmu społecznego i nie
ranić swoich oczu widokiem osoby, odbiegającej od powszechnie przyjętej
definicji piękna. Tak, więc „Wiklinowy koszyk” jest próbą ukazania
zaściankowego myślenia tzw. cywilizowanego społeczeństwa, wzdragającego się na
widok niepełnosprawnych jednostek, które burzą wyidealizowany pogląd ludzi zdrowych
na rzeczywistość i samą swoją obecnością przypominają im o własnej
śmiertelności. Jeśli zestawimy scenariusz z tanią realizacją i przerysowanymi
efektami specjalnymi dostaniemy obraz skomponowany na zasadzie kontrastów.
Wyegzaltowane aktorstwo (szczególnie odtwórcy roli Duane’a, Kevina Van
Hentenrycka), miejscami rozproszona praca kamery, efekty gore i wreszcie niezgrabny montaż w ujęciach przemieszczania się
Beliala – wszystko to jest aż nazbyt kiczowate, ale raczej w przyjemnym,
aniżeli rażącym stylu. Długie sekwencje rozrywania na strzępy lekarzy,
przepołowienie piłą tarczową i wreszcie „udekorowanie” twarzy kobiety narzędziami
chirurgicznymi podlano nieproporcjonalnie obfitą dawką krwi (zdecydowanie zbyt
jasnej barwy), ale podobnie jak w na przykład „Martwicy mózgu” ma to swój
niezaprzeczalny urok. Tak samo realizacja – tania, acz niepomijająca duszącej
atmosfery wszechobecnego zepsucia, warunkowanej zarówno chaotycznymi ujęciami,
jak obskurną scenerią taniego hoteliku oraz przybrudzoną kolorystyką. Jedyne
sceny, które twórcy zdecydowanie mogli sobie darować to momenty przemieszczania
się Beliala, zrealizowane dzięki licznym zatrzymaniom obrazu, które raziły nieudolnymi
efektami wklejania w tło.
Komercyjny sukces „Wiklinowego koszyka” zaowocował dwoma sequelami w
późniejszych latach, ale nie udało im się powtórzyć popularności pierwowzoru. Obecnie,
wyłączając wąski krąg wiernych fanów kina gore,
obraz Franka Henenlottera, pomimo uzyskania statusu filmu kultowego odszedł
zapomnienie. Być może współczesnych odbiorców odrzuca kiczowata realizacja, w
której z kolei rozsmakowują się koneserzy XX-wiecznej kinematografii. Jednakże
ufam, że dzisiejsze pokolenie przymknie oczy na niedoróbki realizatorskie (które
dla mnie w przeważającej większości mają swój magiczny urok) i da się porwać niebanalnej,
głębokiej jak na produkcję klasy B fabule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz