sobota, 28 marca 2015

Carter Wilson „Chłopiec w lesie”


Rok 1981, małe miasteczko w stanie Oregon. Czternastoletni, Tommy, Mark i Jason, świadkują w lesie brutalnemu morderstwu dziesięciolatka, Rade’a, dokonanemu przez nastolatkę pod okiem jej dorosłego wspólnika. Zastraszeni pomagają oprawcom zakopać zwłoki i obiecują nikomu o tym nie wspomnieć. Trzydzieści lat później, poczytny pisarz Tommy Devereaux, zamieszcza w Internecie zapowiedź swojej najnowszej książki, pierwszy rozdział zainspirowany swoim koszmarem z dzieciństwa. Niedługo potem kontaktuje się z nim, Elizabeth, morderczyni Rade’a, która przez te wszystkie lata pozbawiła życia niemalże czterdzieści osób. Kobieta wciąga Tommy’ego w śmiertelnie niebezpieczną grę, której celem jest napisanie książki o niej samej. Bojąc się oskarżenia o współudział w morderstwie Rade’a i utraty rodziny Tommy postanawia współpracować z Elizabeth.

„A gdyby Hannibal Lecter nie był tylko bohaterem książki? Gdyby żył naprawdę, a Thomas rzeczywiście go znał? Gdyby wszystko, co opisał, naprawdę się zdarzyło? Świat zna Hannibala Lectera, ale nikt nie myśli, że jest osobą autentyczną. A tymczasem uwieczniony na kartach książki prawdziwy Hannibal Lecter śmieje się w kułak.”

Debiutancka powieści amerykańskiego pisarza, Cartera Wilsona, „Final Crossing” w 2012 roku została okrzyknięta przez Examiner.com najlepszą fikcją literacką roku. Jego drugie dzieło (i zarazem pierwsze wydane w Polsce), zatytułowane „Chłopiec w lesie” przez krytyków było porównywane do wczesnej prozy Stephena Kinga i Deana Koontza, a jego autora określano mianem najlepszego współczesnego pisarza thrillerów. Na sierpień 2015 roku Wilson zapowiedział swoją trzecią powieść, „The Comfort of Black”. Czytając „Chłopca w lesie” nie mogłam zrozumieć, dlaczego wydawcy dopiero teraz zaprezentowali prozę Cartera Wilsona Polakom, dlaczego zignorowali jego pierwszą powieść, również cieszącą się w Stanach Zjednoczonych ogromną poczytnością? Na ogół nie przykładam większej wagi do porównywania nowych pisarzy z Kingiem i Koontzem, ale w tym przypadku muszę zgodzić się z krytykami. 

Gdyby Stephen King nadal utrzymywał poziom swojej wczesnej twórczości „Chłopiec w lesie” z powodzeniem mógłby „wyjść spod jego pióra”. Prolog książki Wilsona jest zarazem zapowiedzią nowej powieści stworzonego przez niego bohatera, Tommy’ego Devereaux – zbeletryzowaną wersją koszmarnych wspomnień z dzieciństwa głównej postaci „Chłopca w lesie”. Mrożący krew w żyłach, szokujący zapis morderstwa dziesięciolatka przez zdeprawowaną nastolatkę, Elizabeth, na oczach przerażonych, ale też zafascynowanych czternastolatków i zamaskowanego, uzbrojonego mężczyzny. Ten hitchcockowski motyw „trzęsienia ziemi” nawet dziś, w dobie epatujących przemocą thrillerów robi wstrząsające wrażenie. A żeby było ciekawiej w dalszej części lektury autor nie daje możliwości czytelnikom otrząsnąć się z tego wstępnego szoku, tragizując fabułę jeszcze bardziej przerażającymi rewelacjami z przeszłości głównego bohatera, które notabene napędzają równie niepokojące wydarzenia z jego aktualnej egzystencji. Poczytny pisarz, Tommy Devereaux, latami rozliczał się ze swoją niechlubną przeszłością pod płaszczykiem fikcji literackiej – krwawych thrillerów, z żeńskimi czarnymi charakterami. Długie badania pozwalały mu wczuć się w psychikę seryjnych morderczyń na tyle, aby jego twórczość niezmiennie trafiała na listy bestsellerów. Dzięki owej osobliwej terapii Tommy radził sobie z traumatycznymi wspomnieniami, w tajemnicy przed rodziną, znajomymi i czytelnikami. Do czasu ponownego spotkania ze swoją nemezis i zarazem muzą: piękną, rudowłosą Elizabeth, która z jakiegoś powodu właśnie teraz postanowiła wciągnąć Tommy’ego w niebezpieczną grę, w której stawką jest ujawnienie ich dawnych grzechów.

„Nie istnieje nic równie silnego jak chęć, żeby zapomnieć; no, może z wyjątkiem siły, która zmusza nas, by pamiętać.”

Carter Wilson kreując swoich bohaterów zauważalnie inspirował się prozą Stephena Kinga i Deana Koontza, których twórczość niezmiennie napędzają dogłębnie scharakteryzowane postacie. Dojrzały warsztat Wilsona i ciągłe zagłębianie się w psychikę bohaterów sprawiły, że cały czas miałam wrażenie, iż obcuję z autentycznymi osobami, czułam się, jakby wychynęły z kart powieści i stanęły tuż obok mnie. Takie wrażenie dodatkowo potęgowała ambiwalentna osobowość Tommy’ego. Wilson odżegnuje się od wtłaczania głównego bohatera w ciasne ramy na wskroś altruistycznej osobowości, jak zwykli to czynić King i Koontz. Tommy jest bohaterem niejednoznacznym, posiadającym zarówno wady, jak i zalety człowiekiem tkwiącym na rozstaju, który swoim tchórzliwym postępowaniem oburza czytelnika, ale jednocześnie wzbudza sympatię ciągłym podejmowaniem prób wydostania się z trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się na skutek własnych wyborów życiowych. Niewyidealizowana sylwetka Devereaux znakomicie współgra ze zdemonizowaną manipulantką Elizabeth, „czarną wdową”, która niczym modliszka znajduje zaspokojenie seksualne jedynie podczas stosunków połączonych z morderstwem partnera. Teraz całą uwagę skupiła na swoim niemym wspólniku sprzed lat, wciągając go w zbrodnie, które w jej mniemaniu pozwolą mu pojąć jej motywację, a co za tym idzie uwiarygodnić jego najnowszą książkę. Motyw z wymuszaniem na głównym bohaterze przez seryjną morderczynię napisania książki zainspirowała „Misery” Stephena Kinga, czego Wilson wcale nie ukrywa. Jednoznaczne nawiązanie do prozy Koontza również się pojawia – pod koniec, w lesie, kiedy to zza drzew, niczym w „Intensywności” wychodzą jelenie. Intertekstualność ujawnia się również podczas wywiadów Tommy’ego z Elizabeth na potrzeby książki, które wywołują skojarzenia z „Wywiadem z wampirem” Anne Rice. Owe kuriozalne kontakty pomiędzy kluczowymi postaciami, obok bulwersującego mordowania i molestowania seksualnego dzieci, są siłą napędową „Chłopca w lesie”, głównie dlatego, że nie sposób jest przewidzieć drogi, jaką obierze Devereaux. Czyny Elizabeth go przerażają, ale również fascynują. Mężczyzna daje się wciągnąć w jej osobliwą grę ze strachu przed zdekonspirowaniem jego współudziału w zabójstwie Rade’a, ale z czasem odkrywa, że czuje podniecenie na widok swojej nemezis. To nie syndrom sztokholmski tylko stan zbliżony do wojeryzmu, obudzony w nim przed trzydziestoma laty przez Elizabeth. Osobliwa, wręcz chora zależność pomiędzy tymi bohaterami już od pierwszego ich spotkania jest nacechowana tak wielkim napięciem emocjonalnym, klimatem zagrożenia i przede wszystkim nieustannie wyczuwalną, uwierającą aurą nieuchronnej tragedii, że czytelnik nie tyle towarzyszy Tommy’emu i Elizabeth, ile staje się kolejną ofiarą ich szaleństwa. Podobnie, jak główny bohater w stanie przerażenia i fascynacji wpadając w tę czarną dziurę, jaką jest pisarstwo Wilsona i nie mogąc się z niej wydostać, aż do zakończenia lektury, albo i dłużej…

„Chłopiec w lesie” to nie powieść tylko narkotyk. Rzecz, obok której nie da się przejść obojętnie i nie sposób o niej zapomnieć. Znakomicie napisana powieść z wyrazistymi bohaterami, poruszająca trudną problematykę, która wprawia czytelnika w zachwyt przemieszany z niesmakiem. Moim zdaniem „Chłopiec w lesie” to prawdziwe arcydzieło literackiego thrillera psychologicznego, mogące konkurować z najlepszymi dreszczowcami Stephena Kinga i Deana Koontza. Starałam się, ale nie dostrzegłam w tej pozycji żadnych mankamentów, poza wyłączeniem mnie z życia na kilka nocnych godzin, podczas których wręcz połknęłam wszystkie karty tego nietuzinkowego dzieła. Naprawdę gorąco polecam każdemu, kto nie boi się konfrontacji z prawdziwie mroczną, szokującą historią napisaną w stylu największych współczesnych autorów literatury grozy!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Ależ mi narobiłaś apetytu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyta się nieźle,ale nie ma w tej książce niczego co by pozwoliło o niej pamiętać po lekturze.
    Porównania do Koontza i Kinga są co najmniej przesadzone.

    OdpowiedzUsuń