Jakob jest prowincjonalnym, nieśmiałym policjantem borykającym się z
kpinami młodych mieszkańców miasteczka. Od jakiegoś czasu jego najważniejszym
obowiązkiem zawodowym jest trzymanie na dystans od ludzi grasującego w lesie
wilka, w czym pomaga mu dokarmianie zwierzęcia. Pewnego wieczora Jakob odbiera
paczkę, po którą ktoś się zgłasza telefonicznie. Policjant zanosi przesyłkę we
wskazane miejsce, gdzie odkrywa, że adresatem jest mężczyzna w sukience, a
paczka zawiera samurajski miecz. Chwilę potem tajemniczy jegomość rusza w
miasto, zabijając każdego, kogo spotka. Jakob podąża jego śladem, próbując
powstrzymać mężczyznę, ale też odkryć, jaki związek go z nim łączy.
Niemiecka dark fantasy,
wyreżyserowana przez debiutującego w pełnym metrażu, Tilla Kleinerta, na
podstawie jego własnego scenariusza. „Samuraj” zachwycił amerykańskich krytyków
przede wszystkim innowacyjną fabułą, ale wielu recenzentów zwróciło również uwagę
na sugestywną realizację i niejednoznaczny przekaz. Szczerze mówiąc nie
rozumiem tych uniesień – owszem, superlatywy filmu wypunktowane przez krytyków
nie są ich wymysłem, one rzeczywiście stanowią części składowe „Samuraja”, ale
połączone w jedną całość, nierozpatrywane odrębnie, tworzą doprawdy nużące
widowisko.
Kleinertem zauważalnie kierowało pragnienie nakręcenia filmu, który w
oryginalny, niespotykany do tej pory w kinematografii sposób podchodziłby do
mitu wilkołaka. I to mu się udało, bo czyż istnieje jeszcze jakiś obraz, w
którym likantropię symbolizowałby mężczyzna w sukience? Kleinert zestawia w tym
filmie elementy folkloru z transwestytyzmem, odnajduje punkty wspólne obu tych
zjawisk, co w tych politycznie poprawnych czasach w pojęciu niektórych widzów
może nosić znamiona kontrowersyjności. Tytułowy samuraj jakiś czas egzystuje w
lesie pod postacią wilka, którego dokarmia młody policjant, Jakob. Kiedy w
końcu przybiera ludzką postać jest zmuszony przywdziać sukienkę, znalezioną w
jednym z domów, ale pomimo przypadkowości owego ubioru w jego zachowaniu można
dopatrzeć się określonych preferencji seksualnych. Gdy Jakob dostarcza mu
paczkę (której wbrew logice przedtem nawet nie otwiera) tajemniczy mężczyzna
jest akurat zajęty malowaniem ust szminką, a z czasem ujawnia swoje
zainteresowanie o podłożu seksualnym nieśmiałym policjantem. Kleinertowi bez wątpienia
udało się natchnąć ten obraz rozbuchanym erotyzmem, przy niemalże całkowitej
minimalizacji roznegliżowanych scen (poza finałem). Samą swoją postawą odtwórcy
dwóch kluczowych ról (przekonujący Michel Diercks i Pit Bukowski) stworzyli
wrażenie pewnego magnetyzmu, erotycznego przyciągania do siebie nawzajem, co
przy okazji tłumaczyło bierność Jakoba w obliczu terroru, jaki siał w jego
rodzinnym miasteczku mężczyzna w sukience. Mroczny, acz miejscami nieco bajkowy
klimat z tą całą erotyczną otoczką przystaje przede wszystkim do gatunku
fantasy, ale licznymi scenami mordów Kleinert próbował dotykać również
stylistyki krwawego horroru. Z miernym skutkiem, bo poza makabryczną (i
przygnębiającą) dekapitacją psa i nadzianiem jego głowy na tabliczkę z mapą
próżno szukać tutaj dosadnego epatowania gore.
Owszem, samuraj skraca o głowę kilka napotkanych osób, młodych ludzi na
motorach natomiast dźga kataną w jakiejś nieokiełznanej furii, ale Kleinert
unika zbliżeń na odniesione rany, a miejscami wręcz ociera się o czystą
groteskę (mrugające i uśmiechające się odcięte od reszty ciała głowy ofiar). W
kinie gore zauważalnie twórcy nie
potrafili się odnaleźć, ale jedna sekwencja dała mi próbkę tego, czego
potrafiliby dokonać w kinie grozy, gdyby tylko obrali inny kierunek. Mowa o
pościgu w lesie, podczas którego w rozedrganym świetle z latarki Jakoba w przebłyskach
widzimy akrobacje mężczyzny w sukience i jego wykrzywioną w niepokojącym
grymasie twarz. Ta scena ma w sobie takie pokłady klimatyczności, że aż przykro
się robi podczas dalszej części seansu, w której Kleinert rezygnuje z prób
straszenia na rzecz mało dosadnej przemocy i rozbuchanego erotyzmu. Po
intrygującym wstępie zostałam zmuszona do świadkowania kuriozalnej relacji
pomiędzy Jakobem i wilkołakiem, która po ujawnieniu tłumionych preferencji tego
pierwszego straciła na atrakcyjności. Początkowo ich interakcje o zabarwieniu
seksualnym rozbudzały ciekawość, ale z biegiem trwania akcji, kiedy to okazało się,
że poza kompilacją likantropii z transwestytyzmem Kleinert nie ma właściwie nic
więcej do powiedzenia, żadnego pomysłu na zdynamizowanie fabuły, seans stracił
wszelki tak znakomicie budowany na początku urok. „Samuraj” zamienił się w miałką
historyjkę typu: jeden zabija ludzi i demoluje miasteczko, a drugi go ściga,
choć nie z zamiarem zabicia. Ot, mężczyzna w sukience machając kataną niszczy
wszystko i wszystkich, co stanie mu na drodze, Jakob do niego dobiega, ale
jako, że po krótkiej konwersacji nie udaje mu się zatrzymać oprawcy pościg
zaczyna się na nowo. I tak w kółko, aż do prześmiewczej końcówki. Podczas sceny
tańca (albo raczej spazmatycznego podrygiwania, bo z tańcem miało to mało
wspólnego) nie mogłam powstrzymać się od głośnego śmiechu i chyba dokładnie o
to chodziło twórcom, którzy już wcześniej chwilami dotykali stylistyki
komediowej, ale bardzo delikatnie - apogeum osiągnęła ona dopiero w bzdurnej scenie
tańca. Finał również poważny nie jest, Kleinert nawet tutaj silił się na
dowcipny wydźwięk, ale szczerze mówiąc lepsze to, niż akcent, który sugerował
mi paroma ujęciami podczas pierwszej połowy filmu. UWAGA SPOILER Obawiałam się, że Kleinert postawi na oklepany w
kinie grozy motyw rozdwojenia jaźni Jakoba, że zdecyduje się zrobić z samuraja jego alter ego KONIEC SPOILERA. Na
szczęście nie skorzystał z tak ogranego chwytu, choć to wcale nie oznacza, że
finał nie mógłby być lepszy.
W recenzjach filmów często pojawiają się zarzuty, że ich scenarzyści nie silili
się na żadną oryginalność, żerując na ogranych, wyeksploatowanych do granic
możliwości motywach. Cóż, „Samurajowi” innowacyjności na pewno odmówić nie
można, co może świadczyć o tym, że owa pozycja przypadnie do gustu
poszukiwaczom wszelkiej maści nowatorskich obrazów. Gorzej z osobami mojego
pokroju, dla których to nie oryginalność jest ważna tylko interesująca forma
narracji. A tego niestety nie potrafiłam odnaleźć w lwiej części tej produkcji.
Niemiecka toporność przekazu, brak akcentów dynamizujących fabułę, niepotrzebna
groteska i przede wszystkim rzadkie czerpanie z tradycji kina grozy tak mnie
wymęczyły, że nie mam serca rekomendować tego filmu. Istnieje oczywiście szansa,
że polska opinia publiczna podzieli zdanie amerykańskich krytyków i zakocha się
w tym obrazie, ale jako, że poza oryginalnym scenariuszem nie jestem w stanie
odnaleźć w „Samuraju” źródeł owych zachwytów wstrzymam się z polecaniem tej
pozycji komukolwiek poza poszukiwaczom tylko i wyłącznie nowatorskich motywów
fabularnych. Jeśli komuś wystarcza nowatorska myśl przewodnia i nie zniechęca
go miałka otoczka może śmiało sięgnąć po tę produkcję. Ja tam już wolę
konwencjonalność od innowacyjności podanej w tak męczący sposób, ale nie
wykluczam, że jestem w mniejszości, więc wybór pozostawiam wam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz