Aaron podejmuje się nietypowego zlecenia. Ma przez jeden dzień filmować
mężczyznę, Josefa w zacisznym zakątku w górach, gdzie stoi się jego domek
letni. Zleceniodawca Aarona zdradza mu,
że ma złośliwego raka mózgu i pozostało mu tylko kilka miesięcy życia. W
związku z tym Josef pragnie uwiecznić jeden dzień swojej egzystencji na użytek
swojego syna, który ma niedługo przyjść na świat. Pierwsze godziny w
towarzystwie Josefa uświadamiają Aaronowi, że ma do czynienia z ekscentrykiem,
jednak z czasem coraz bardziej osobliwe zachowania zleceniodawcy wzbudzają w
nim niepokój. Wkrótce Aaron nabiera przekonania, że Josef zagraża jego
bezpieczeństwu.
Wspólne dzieło doświadczonego w kinie Marka Duplassa i „stawiającego
pierwsze kroki” w pełnym metrażu Patricka Brice’a. Scenariusz spisali razem, kreacje
pojawiających się w filmie postaci również przyjęli na siebie, ale za reżyserię
odpowiadał wyłącznie Brice. Taka samowystarczalność, przejęcie większości zadań
przy kręceniu filmu nie nastrajało entuzjastycznie, ale jak się okazało panowie
spisali się tak dobrze, że ich przedsięwzięcie zyskało sobie uznanie krytyków. „Dziwaka”
dystrybuowano głównie za pośrednictwem Internetu (Netflix), przedtem wyświetlając go na
kilku festiwalach. Po premierze Duplass ogłosił, że planują z Bricem dokręcenie
kolejnych dwóch części „Dziwaka”, rozciągając całą koncepcję fabularną na
trylogię, ale z uwagi na inne zobowiązania musieli przełożyć pracę nad
kontynuacjami. Choć całkowicie projektu nie zarzucili. Oficjalnie „Dziwaka”
sklasyfikowano, jako horror komediowy podany w stylistyce found footage, co jest dla mnie niezrozumiałe. Tak, film w całości „nakręcono
z ręki”, ale raczej próżno szukać tutaj narracji typowej dla horrorów, a
prześmiewczych scen jest tak niewiele, że raczej nie przystoi wtłaczać „Dziwaka”
w ramy komedii. Konstrukcja scenariusza i narracja przystają do filmowego
thrillera i jako takowy rozpatrywany wypada całkiem przyzwoicie.
Jak już wspomniałam jedyne dwie role, które przewidywał scenariusz Duplass
i Brice powierzyli sobie. Temu pierwszemu przypadła w udziale niełatwa kreacja
tytułowego dziwaka, z czego wywiązał się wprost niesamowicie. Bogata mimika
aktora umożliwiła mu nieprzesadzone, bardzo realistyczne akcentowanie drzemiącego
w Josefie szaleństwa. Brice miał łatwiej, bo rzadziej wychodził przed kamerę
(częściej ją dzierżył), ale już te krótkie sekwencje, podczas których filmował
sam siebie udowodniły, że „stanowi dobry materiał” na odnoszącego sukcesy
aktora, który właściwie bez żadnego wysiłku przekonującą mimiką i roztrzęsionym
głosem potrafi pokazać najsilniejsze emocje. Na ogół nie przepadam za modą na
tzw. „kręcenie z ręki”, ale akurat w tym przypadku taka narracja okazała się
przydatna. Dość powiedzieć, że twórcy zadbali o stabilność obrazu, niemalże
całkowicie rezygnując z rozchybotanych ujęć, ale stylistyka found footage podniosła również stopień
realizmu scenariusza. Dzięki temu w relację obu mężczyzn wkradła się pewna
intymność, miało się wrażenie, że żadna osoba z zewnątrz nie może być
dopuszczona do rozgrywki pomiędzy nimi. A tej na pewno nie można podsumować
mianem zwyczajnej. Choć główna oś fabularna oparta jest na często eksploatowanym
w kinie grozy motywie (szaleniec z cechami stalkera) to już w szczegółach
próżno szukać daleko idącej konwencjonalności.
Początkowo środek ciężkości fabuły przerzucono na postać Josefa. Po
zawarciu transakcji z Aaronem mężczyzna właściwie od razu zdradza, że nie
wszystko z nim w porządku, ale w pierwszej połowie filmu jego szaleństwo sprawia
wrażenie zupełnie nieszkodliwego. Josef na użytek swojego jeszcze nienarodzonego
syna odgrywa prześmiewcze scenki przed kamerą (kąpiel z wyimaginowanym
niemowlęciem, taniec z maską wilka na głowie) oraz wykorzystuje każdą okazję,
aby przestraszyć swojego dokumentalistę, przy czym żadna z owych jump scen nie odnosi pożądanego
rezultatu. Ani razu nie uniosłam się z fotela i bynajmniej nie dlatego, że niniejsze
wstawki nosiły jakieś znamiona przewidywalności – ich problem dotyczył raczej
delikatności, akcentowania niewystarczająco głośną muzyką . Na szczęście z czasem
twórcy zminimalizowali liczbę jump scenek
na rzecz podskórnego napięcia, generowanego zarówno osobliwą relacją bohaterów,
jak i pracą kamery. Z czasem jak można się tego spodziewać dziwaczny, ale
pozornie nieszkodliwy Josef zamieni się w typowego stalkera, zafascynowanego Aaronem
(można tutaj dopatrywać się delikatnego wydźwięku homoseksualnego). Fakty z
życia prześladowcy, które zostaną nam z czasem wyjawione niczym nie zaskakują
(już w pierwszych minutach filmu można bez zbytniego wysiłku je przewidzieć),
ale poszczególne wydarzenia już mocno intrygują. Kiedy w drugiej połowie seansu
Josef ukazuje swoją prawdziwą naturę i agresywnie wkracza w życie przerażonego
Aarona klimat znacząco gęstnieje. Szczególnie da się to odczuć w trakcie
nocnych sekwencji w domu ofiary stalkera, kiedy to oko kamery powoli przesuwa
się po zaciemnionych kątach, aby z czasem skonfrontować nas z osnutymi gęstym
mrokiem lokacjami na zewnątrz. Sekwencja z filmowaniem przez Josefa śpiącego Aarona,
czy sylwetka tego pierwszego widoczna za przeszklonymi drzwiami (niepotrzebnie
zakończona dowcipnym opadnięciem oprawcy na ziemię) w prosty, niewymuszony sposób,
bez żadnego przekombinowania wprawiły mnie w stan całkiem sporego napięcia
emocjonalnego. Nie jest to jeszcze mistrzostwo atmosfery grozy, ale jak na tak
kameralny thriller naprawdę nie można narzekać. Smaczku drugiej połowie
projekcji oprócz sukcesywnie gęstniejącego napięcia dodawało również
skomplikowanie relacji Aarona i Josepha. W jednym z wywiadów Duplass stwierdził,
że wraz z Bricem starali się oddać ograniczenie przestrzeni fizycznej i
psychicznej ofiary stalkera (co udało im się wprost wyśmienicie), ale też
zaakcentować nie tylko oderwanie od rzeczywistości prześladowcy, również jego
ofiary. Aarona przerażają posunięcia Josefa, jest przytłoczony jego obsesją,
uporczywym dążeniem do zaprzyjaźnienia się z nim, ale choć zdaje sobie sprawę z
jego szaleństwa nie przykłada się do poszukiwania pomocy z zewnątrz (raz
telefonicznie kontaktuje się z policją, ale nie dostarcza im nagrań Josefa i
jego niepokojących prezentów). Ponadto z jakiegoś powodu, pomimo wszystkich znaków
tak do końca nie wierzy, że grozi mu jakieś poważniejsze niebezpieczeństwo.
Duplass i Brice bez wątpienia zachowaniem Aarona próbowali uświadomić widzom,
że na co dzień przyjmują podobną postawę – są ślepi na drobne sygnały wysyłane
przez ludzi, żyjąc w przekonaniu, że niebezpieczeństwo może grozić wszystkim
tylko nie im. Do czego zaprowadzi Aarona taka postawa można się łatwo domyślić,
ale biorąc pod uwagę wcześniejszą delikatność przekazu nie sposób przewidzieć
okrucieństwa decydującej sceny – eskalacji zimnej, zwierzęcej przemocy.
„Dziwak” ma kilka wad – przewidywalną oś przewodnią fabuły, nieskuteczne jump sceny i kilka niepotrzebnie dowcipnych
ujęć (w drugiej połowie, w pierwszej były potrzebne, aby zaakcentować ekscentryczność
tytułowego bohatera), ale myślę, że pomimo tych mankamentów warto zapoznać się
z tą wizją Marka Duplassa i Patricka Brice’a, choćby dla znakomicie oddanej
warstwy psychologicznej, napięcia w drugiej połowie seansu oraz właściwie (co
się coraz rzadziej zdarza) wykorzystanej stylistyki found footage. Arcydziełem bym „Dziwaka” nie nazwała, ale skłamałabym,
gdybym powiedziała, że nie umilił mi nudnego wieczora.
Fabuła jak najbardziej w moim guście. Uwielbiam dobrze przedstawione profile psychologiczne w filmach. Obejrzę w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Zaczęłam ho oglądać w ubiegły weekend, ale jakoś mi nie podszedł. Może jeszcze kiedyś do niego wrócę.
OdpowiedzUsuńIlsa