Aktor teatralny, Edward Lionheart, angażujący się jedynie w sztukach na
podstawie twórczości Williama Szekspira jest niedoceniany przez krytyków. Kiedy
nie zdobywa upragnionej Nagrody Krytyków skacze z balkonu. Lionheartowi udaje
się przeżyć, ale zamiast ujawnić ten fakt przekonanemu o jego zgodnie światu
zakłada własny teatr złożony z bezdomnych, gdzie na ich użytek wystawia krótkie
inscenizacje z Szekspira. Aktorami „odgrywającymi role ofiar” są znienawidzeni
krytycy, których Lionheart morduje w oparciu o swoje ulubione dramaty.
Peregrine Devlin, jeden ze szczególnie nieprzepadających za warsztatem Edwarda
krytyków, pierwszy domyśla się, że szkalowany przez niego i jego kolegów aktor
jednak żyje i to on stoi za okrutnymi mordami przedstawicieli ich profesji.
Policja jednak nie podziela jego podejrzeń, koncentrując się na córce
Lionhearta, Edwinie.
Brytyjski nominowany do Złotego Zwoju horror komediowy Douglasa Hickoxa na
podstawie scenariusza Anthony’ego Greville’a-Bella. Główna rola przypadła legendzie
kina grozy, Vincentowi Price’owi, który później podkreślał, że biorąc pod uwagę
całą swoją filmografię „Krwawy teatr” darzy największą sympatią. Podobną
życzliwością film Hickoxa obdarzyli krytycy, co zważywszy na problematykę jego
scenariusza świadczy o dużym dystansie do siebie samych przedstawicieli tej
profesji.
„Krwawy teatr” to bardzo wysmakowany horror z elementami czarnej komedii,
którego nie sposób dopasować do jednego konkretnego nurtu kina grozy.
Znajdziemy tutaj zarówno echa slashera (eliminowanie
ofiar w wymyślny sposób), jak i giallo
(śledztwo), ale na tym zbieżności z owymi podgatunkami się kończą. Hickox
bowiem stworzył film wymykający się wszelkim klasyfikacjom, realizacyjnie
nieprzystający do produkcji, których fabuła koncentruje się głównie na krwawej eliminacji
poszczególnych ofiar. „Krwawy teatr” zauważalnie miał być pastiszowym hołdem
dla Williama Szekspira. Niejakie kontrowersje może wzbudzać fakt, że
prześmiewcza interpretacja jego dramatów dotyczy tylko i wyłącznie mordów,
wymyślonych przez niego na potrzeby kilku utworów. W ten sposób scenarzysta
zmusza widzów do natrząsania się z rzeczy, które śmieszyć nie powinny, tym
samym celując w preferencje widzów obdarzonych wisielczym poczuciem humoru.
Czarny charakter, niegdysiejszy aktor teatralny, Edward Lionheart, daje wyraz
swojej fascynacji pisarstwem Szekspira w doprawdy oryginalny sposób. Ze sztuk,
w których kiedyś grał wybiera ustępy dotyczące mordów i przenosi je do
rzeczywistości w osobliwej parodii ponadczasowych dramatów. Ofiarami Lionhearta
są krytycy, którzy przed jego nieudanym samobójstwem nie doceniali jego kunsztu
aktorskiego, piętnując w swoich recenzjach każdą kreację Edwarda. Już dobór
ofiar powinien uświadomić odbiorcom przesłanie scenariusza, ale gdyby to komuś
umknęło to w scenie pojedynku z Devlinem, jak zwykle bezbłędny Vincent Price
komunikuje mu, że zawód krytyka polega głównie na niszczeniu karier dobrze
rokujących, ciężko pracujących aktorów. Lionheart wychodzi z założenia, że
krytycy to beztalencia, którzy próbują sobie te niedostatki zrekompensować
oceniając efekt nie nakład pracy odtwórców ról, dając wyraz swojej ignorancji
do owej profesji zjadliwymi, na siłę negatywnymi recenzjami. Edward nie godzi
się z takim porządkiem show-biznesu, nie chce, żeby jego kariera była
uzależniona od opinii krytyków, którzy w jego mniemaniu nie zasługują na to,
żeby przed nimi występować. Nie zdobywając upragnionej Nagrody Krytyków
Lionheart wdraża w życie makabryczny plan zemsty na narcystycznych
przedstawicielach znienawidzonej przez niego profesji, wtłaczając go w realia,
w których czuje się najlepiej. Po nieudanym samobójstwie zawłaszcza sobie
opuszczony, chylący się ku upadkowi teatr i obsadza w swoich inscenizacjach na
kanwie twórczości Williama Szekspira bezdomnych. Następnie po kolei porywa
swoich wrogów i zabija niemalże w każdym przypadku dokładnie tak, jak niegdyś
obmyślił to sobie jego idol.
Sceny mordów realizacyjnie są tak samo przerysowane, jak ich wydźwięk. We
wszystkich sekwencjach skupiających się na Edwardzie Lionhearcie Hickox
wystarał się o teatralną oprawę, w czym można dostrzec niejakie wysmakowanie.
Stroje z epoki, przemyślne rekwizyty, magiczna ścieżka dźwiękowa i egzaltowane
kreacje Lionhearta wywołują wrażenie, jakbyśmy przebywali w prawdziwym teatrze.
Odwzorowanie mordu z „Cymbelina” w moim mniemaniu było najbardziej
humorystyczne. Lionheart włamuje się wraz ze swoim „asystentem” do sypialni
pewnego małżeństwa, po czym przystępuje do parodii operacji na mężczyźnie. Owy
zabieg dotyczy dekapitacji, ale przedtem Price w iście prześmiewczym, drobiazgowym
stylu, w przesadzony sposób oddaje zachowanie chirurga na sali operacyjnej. Parodia
„Tytusa Andronikusa” natomiast wypadła iście makabrycznie – wszak jeden z krytyków,
nieświadom tego faktu, spożywa ciasto z ciałami swoich ukochanych pudelków.
Ponadto scenarzysta „wziął na tapetę” między innymi takie utwory Szekspira, jak
„Juliusz Cezar” (ciągnięcie zmasakrowanych zwłok przez konia), „Kupca
weneckiego” (którego Lionheart przerobił wycinając jednemu krytykowi serce), „Otella”
(mąż w szale zazdrości zabija swoją w jego mniemaniu niewierną żonę), „Ryszarda
III” (utopienie w beczce wina), „Romea i Julię” (pojedynek na szpady). Absolutnie
wszystkie sceny eliminacji ofiar podano w mocno przerysowanym, wręcz kiczowatym
stylu, ale ma to swój niezaprzeczalny urok – nawet pastelowa krew doskonale
pasuje do teatralnej scenerii „Krwawego teatru” i pełnych patosu kwestii
aktorów. Skutecznym zabiegiem narracyjnym była również dwutorowa akcja – oprócz
perspektywy Lionhearta możemy śledzić wydarzenia z punktu widzenia jego wroga
numer jeden, krytyka Devlina, równie przekonująco wykreowanego przez Iana
Hendry’ego. Poprawiłabym jedynie końcówkę, bo zwrot akcji można z łatwością
przewidzieć już dużo wcześniej, a i ostatni planowany mord z wykorzystaniem
przemyślnego urządzenia zakończył się niesatysfakcjonująco.
Douglas Hickox „Krwawym teatrem” nie tylko w mocno pastiszowym stylu złożył
hołd twórczości Williama Szekspira, nie tylko dostarczył mi ogromnej dawki
dobrego, wisielczego humoru, ale również doskonale odnalazł się na gruncie kina
grozy, tworząc odpowiednio mroczny, acz teatralny klimat i pokazując kilka, co
prawda nie zniesmaczających, a bo mocno przejaskrawionych scen mordów, ale za
to zwracających uwagę swoim pomysłowym oddaniem i zapadającą w pamięć dowcipną
otoczką (która dla niektórych widzów może być nieco kontrowersyjna). Wszystkie
części składowe „Krwawego teatru” tak zgrabnie się dopełniają, tak idealnie
koegzystują ze sobą, że aż nie można oderwać oczu od tego szaleńczego
widowiska. I nie można się nadziwić, że w Polsce film przeszedł bez większego
echa…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz