Vivian boryka się ze stanami lękowymi i niską samooceną. Kiedy rozpoczyna
pierwszy rok college’u i wprowadza się do akademika zaprzyjaźnia się z grupką
studentów. Znajomość z nimi wkrótce procentuje całkowitą zmianą osobowości i
wyglądu Vivian, co dziewczyna tłumaczy cudownymi właściwościami ziołowej herbaty,
którą wszyscy często się raczą. Kiedy dziewczyna już myśli, że wreszcie
znalazła swoje miejsce, w gronie osób, którzy całkowicie ją akceptują jedna ze
studentek przestrzega ją przed niebezpieczeństwem z ich strony, po czym ginie w
tajemniczych okolicznościach. Początkowo Vivian nie przykłada większej wagi do
jej słów, ale obecność jakiegoś złowrogiego bytu w jej pokoju i coraz
wyraźniejsze oznaki zatracania własnej osobowości wkrótce napełniają ją podejrzliwością.
Nie potrafi tylko ocenić, czy osobliwe zjawiska, którym świadkuje są owocem jej
niestabilnej psychiki, czy padła ofiarą czarnoksięskich praktyk.
Rachel Talalay debiutowała szóstą odsłoną „Koszmaru z ulicy Wiązów”.
Później jej reżyserską karierę zdominowały obrazy telewizyjne – współtworzyła między
innymi seriale oparte na prozie Stephena Kinga („Martwą strefę” i „Haven”) i „Nie
z tego świata”. Jej najnowsze telewizyjne przedsięwzięcie, „Wcielenie zła”, unaocznia
długą drogę, jaką Talalay przeszła w branży filmowej. Obserwując efekt jej
niedawnej pracy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że od czasu swojego debiutu
Talalay w kinie grozy nie posunęła się ani o milimetr do przodu – zamiast rozwinąć
skrzydła pozwoliła, aby je jej podcięto. Bo cokolwiek by nie zarzucać szóstej części
„Koszmaru z ulicy Wiązów” to całkiem przyzwoitego klimatu grozy na pewno nie
można jej odmówić. Jeśli natomiast zestawić atmosferę wygenerowaną w tamtym
filmie z nastrojem „Wcielenia zła” nie sposób nie zauważyć, że obie produkcje
dzieli przepaść.
Sean Hood, współscenarzysta między innymi „Halloween: Powrót”, „Cube 2” i „Kruka
4” tym razem samodzielnie spisał młodzieżową opowiastkę spod znaku „obejrzeć i
zapomnieć”. „Wcielenie zła” nie pretenduje do miana arcydzieła kina grozy, nie
przedstawia sobą żadnej wartości dla wielbicieli horrorów (no może poza
potrzebą zapełnienia czymś lekkim wolnego czasu), ale paradoksalnie ogląda się
to całkowicie bezboleśnie. Zupełnie jak z amerykańskimi, mainstreamowymi
komediami – przy odpowiednim nastawieniu bez nadmiernego znużenia obserwujemy
poszczególne wydarzenia, które szybko puścimy w niepamięć. Sztandarowy przykład
tzw. „wypełniacza czasu” – niewymagającego myślenia, przeznaczonego dla
przeciążonych ciężkim dniem umysłów, łaknących czegoś, w co można by się tępo
wpatrywać. W dokładnie takim stanie znajdowałam się oglądając „Wcielenie zła” i
pewnie dlatego nie potrafiłam go całkowicie zdyskredytować.
We „Wcieleniu zła” mamy do czynienia z konwencjonalną młodzieżową
historyjką, nieudolnie wtłaczającą w znany schemat warstwę psychologiczną, ale
za to z dosyć nowatorskim wątkiem przewodnim. Dosyć, bo magiczne praktyki nie
są żadnym novum w kinie grozy, ale w szczegółach (albanizm) tematyka magiczna
nieco odbiega od dotychczas poruszanych w horrorach tego rodzaju schematów. To
znaczy domniemana problematyka magiczna, bo scenariusz skonstruowano tak, aby przez
jakiś czas sugerować widzom inną, psychologiczną interpretację. Tak, więc mamy
borykającą się z problemami psychicznymi, zażywającą antydepresanty zaniedbaną
studentkę, która z jakiegoś powodu już pierwszego dnia pobytu w akademiku
zyskuje sobie grono przyjaciół. Jej tragiczna przeszłość (próba samobójcza),
ewidentne problemy z samooceną i okresowe napady paraliżującego lęku mają
zdezorientować odbiorców – zmusić ich do określonego odczytania źródła
irracjonalnych wydarzeń, w których centrum tkwi zagubiona Vivian. Sztuczka tak
oklepana, że chyba nikt nie da się na to nabrać, co więcej nieudolnie wkomponowana
we właściwą oś akcji. Już moment przekroczenia progu akademika przez Vivian i
spotkanie przystojnego, układnego studenta wzbudza nieufność do jego osoby.
Podobnie zapewne każdy zareaguje na widok jego znajomych, którzy są zachwyceni
nową, zaniedbaną koleżanką, tak silnie kontrastującą z nimi osobowością i
wyglądem zewnętrznym. Zamiast, jak to zwykle w tego typu młodzieżowych
historyjkach bywa, stać się ofiarą prześladowań popularnych lokatorów akademika
Vivian błyskawicznie zostaje przyjęta do ich grona, co zapoczątkowuje jej przemianę
wewnętrzną i zewnętrzną. Z „brzydkiego kaczątka” przeobraża się w „łabędzia” za
sprawą tajemniczej ziołowej herbatki, którą poją ją koledzy, a jej zachowanie
odbiega od tego, które prezentowała na początku swojej bytności w tym miejscu. „Szara
myszka” powoli, acz konsekwentnie zamienia się w wampa, tak jakby zaprzedała
duszę w zamian za piękne ciało. „Wcielenie zła” istotnie próbuje przestrzec
młodych ludzi przed uporczywym pragnieniem piękna, w podtekstach daje do
zrozumienia, że kompleksy i chęć dostosowania się do otoczenia mogą
zaprocentować utratą własnego jestestwa, ale owe treści przekazuje w bardzo
trywialny sposób. W równie niewyszukanym stylu prezentują się ujęcia stricte horrorowe.
Szybki, a la teledyskowy montaż uniemożliwia dokładniejsze przyjrzenie się
szczegółom nadnaturalnych zjawisk, którym świadkuje Vivian. Właściwie jedyne przebłyski,
domniemanych halucynacji dziewczyny, które prezentują się całkiem znośnie to
zakrwawione nadgarstki i coś szybko wspinające się po schodach (przyznaję, że
owa jump scena mnie zaskoczyła). Pozostałe
sposoby straszenia (kołdra zaciskająca się na ciele Vivian, cienie przemykające
po pokoju, efekciarskie wymiotowanie czarną substancją, zauważalnie
zainspirowana „Dzieckiem Rosemary” scena łóżkowa itd.) przez wyjałowienie z odpowiedniego klimatu i brak wyczucia chwili przyjmowałam z
całkowitą obojętnością.
Rozpatrując „Wcielenie zła” w kontekście horroru, czy kina psychologicznego
pozostaje jedynie spuścić nad nim zasłonę milczenia. Nie wyobrażam sobie, żeby
takie nieudolne podejście do obu gatunków przekonało kogokolwiek, kto oczekuje
od kina mocniejszych wrażeń. Inna sprawa, że fabułę przyjmuje się w miarę
bezboleśnie, pomimo jej przewidywalności i schematyczności. Część zasług można
przypisać przekonującej obsadzie, szczególnie Alexis Knapp i Cassie Steele, ale
lekki, niewymagający myślenia ciąg przyczynowo-skutkowy też ma swój urok,
zwłaszcza jeśli czuje się nieodparte pragnienie skonfrontowania z kinem w
wersji lajt. Takie filmy też są potrzebne, bo chociaż nic nie wnoszą do
gatunku, a miejscami wręcz żenują poziomem straszenia to przynajmniej oferują
nam przeciętną rozrywkę, nie oczekując od nas pobudzania „szarych komórek”. „Wcielenie
zła” może być przydatne w stanie najwyższego zmęczenia, albo alkoholowego
upojenia, a to już coś.
Jako fanka horrorów po kolejnych mozolnych poszukiwaniach "czegoś czego jeszcze nie widziałam" trafiłam na Twojego bloga i jestem miło zaskoczona szerokim zakresem recenzji na tej stronie :)
OdpowiedzUsuńLubie szczere opinie , "Wcielenia zła" nie oglądałam ( i raczej do mnie nie przemówi czytając opis ) , Przykładowo wczoraj zachęcona gronem pozytywnych opini poswieciłam wieczór japonskiemu Dark Water i zmarnowałam kawałek życia( mówiąc sobie: zaraz będzie lepiej ...) :tak więc wciaż szukam serwisu ,który mi tego oszczędzi :P
Pozdrawiam :)
Dziękuję, ale przestrzegam - to czysto subiektywne recki, a gust mam dziwny, więc lepiej podchodź do moich wypocin z dystansem;)
UsuńRównież pozdrawiam!
Uważam ,że każda osoba naprawdę kochająca horrory ma na swój sposób dziwny gust ;) Bo jak można z fascynacją patrzeć na zło ,szkodę, lęk,nieszczęście , groze( jednak większość horrorów nie kończy sę szczęśiwie ) ze swojego rodzaju fascynacja i zachwytem :P A potem człowiek nie mogąc usnąć , tkwiąc w swoich "schizach" ,jak ja to nazywam, zastanawia sie czemu sobie to robi :)
OdpowiedzUsuńNa Twój blog trafiłam szukając w necie choć śladu czegoś takiego, jak ALBANIZM. I nie znalazłam. Swoją drogą ciekawe, co jeszcze dziwacznego Amerykanie są skłonni przypisać biednej, starej Europie ;-) ? Można by o tym niejedną książkę napisać, bo filmów nakręcono już sporo.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim chciałam jednak wyrazić uznanie dla Twoich recenzji: obszerne, rzetelne, dobrze napisane, a subiektywne wrażenia, gdzieniegdzie delikatnie wyzierające, interesująco ubarwiają całą wypowiedź. Dziękuję :)
To ja dziękuję za przemiłe słowa!
Usuń