Veronica jest szkolona do walki z silniejszymi od siebie przeciwnikami i
przygotowywana do przetrwania w trudnych warunkach przez swojego mentora Williama,
podporządkowanego tajemniczym personom. Działając z ramienia organizacji, do
której przynależy William rozpoczyna intensywny trening, mający na celu
przygotowanie Veroniki do eliminacji czterech młodych mężczyzn, polujących w
lesie na blondynki, którzy dotychczas pozbawili życia dwadzieścia kobiet.
Udając bezbronną, naiwną blondynkę Veronica zwraca na siebie uwagę młodych
mężczyzn. Pozwala, aby zawieźli ją na miejsce, w którym zwykli urządzać
polowania, gdzie ku ich zaskoczeniu role się odwrócą. To nie kobieta będzie
zwierzyną tylko dotychczas nieuchwytni mordercy.
Kanadyjsko-amerykański niskobudżetowy, debiutancki film Tylera Shieldsa, na
podstawie doprawdy „dziurawego” scenariusza Adama Prince’a. Wabikiem na widzów
miała zapewne być Abigail Breslin w roli głównej oraz moim zdaniem doskonały
aktor Wes Bentley, ale raczej wątpię, żeby obsada komukolwiek powetowała
niedopracowaną fabułę. „Final Girl” zdaje się być doskonałym dowodem na to, że
obsadzanie rozpoznawalnych twarzy i dbałość o oprawę wizualną nie stanowi nawet
połowy sukcesu. Najważniejsza jest fabuła, niekoniecznie oryginalna, ale konsekwentnie
opowiedziana. Tytuł filmu nawiązuje do postaci rozpropagowanej przez slashery – kobiety, która jako jedyna
wychodzi cało ze starcia z mordercą, bądź umiera jako ostatnia. Ale pomimo tej tytułowej
analogii w produkcji Shieldsa nie znajdziemy wielu punktów wspólnych z nurtem slash. Reżyser zauważalnie dążył do
stworzenia obrazu, który wpisywałby się w ową konwencję, ale parę nawiązań do
schematu slasherów (również
fabularnych) nie wystarcza, aby odczytywać „Final Girl” w takich kategoriach. Narracja
i klimat bardziej przystawały do filmowego thrillera, co w dużej mierze
pogrążyło scenariusz. Gdyby produkcja Shieldsa ściśle wiązała się ze schematem slasherów liczne niedoróbki logistyczne
można by odbierać, jako elementy składowe konwencji. Rozpatrując natomiast „Final
Girl” w kategoriach thrillera (a inaczej nie potrafię, bo podczas seansu nie
czułam się, jakbym obcowała ze slasherem)
nie znajduję żadnego usprawiedliwienia dla tych wszystkich niedociągnięć.
Pierwsza połowa filmu koncentruje się na przygotowywaniu Veroniki (mierna,
manieryczna kreacja Abigail Breslin) do walki z silniejszymi od siebie przeciwnikami
oraz przetrwania w nieprzyjaznych warunkach. Prince nie zdradza w zasadzie
niczego konkretnego o organizacji, która zdecydowała się zamienić dziewczynę w „maszynkę
do zabijania”. Wyjawia jedynie, że jej wolę wciela w życie William, trener
Veroniki, którego ta darzy głębokim uczuciem. Początkowo myślałam, że
scenarzysta zostawił na koniec jakieś zaskakujące fakty dotyczące owej
organizacji, ale jak się okazało albo zabrakło mu pomysłu na rozwinięcie
pomysłu i przede wszystkim na klarowne wyjaśnienia, albo pragnął pozostawić to
w sferze domysłów widza. Jakie nie byłoby wyjaśnienie jego motywacji film we
wszystkich przypadkach traci na wiarygodności. Bo raczej nie sposób, bez
nadinterpretacji, znaleźć przekonujące objaśnienie modus operandi ludzi,
którzy warunkowali Veronikę do walki z mordercami. Organizacja, która szkoli ją
od dziecka w końcu zleca jej zabicie czterech młodych mężczyzn, urządzających
sobie w lesie polowania na blondynki, a więc można przypuszczać, że owa
tajemnicza firma stoi na straży porządku – eliminuje psychopatów, a nie
praworządnych obywateli (choć nie wzdraga się wypróbowywać na nich zdolności
swojej uczennicy). Przyjmując taką interpretację pozostaje pytanie, dlaczego
nie kierują uwagi policji na a la kłusowników tylko pozostawiają wszystko w
rękach jednej kobiety. Dlaczego William nie pomaga jej wykonać zadania tylko
obserwuje wszystko z ukrycia? I wreszcie, dlaczego nie daje jej broni? Veronica
też o to pyta, na co dostaje odpowiedź, że pistolety są niedoskonałe, bo mają
ograniczoną liczbę naboi. Hmm, jakby wręczenie jej amunicji stanowiło jakiś problem…
Żeby wyjaśnić sobie te wszystkie wątpliwości w miarę logiczny sposób pozostaje przyjąć
wersję, że starcie z młodymi mordercami jest jedynie formą testowania Veroniki,
celem sprawdzenia jej umiejętności przed jakimś owianym tajemnicą, o wiele
trudniejszym zleceniem. Problem tylko w ewentualnej nadinterpretacji.
Scenarzysta zdradza bardzo niewiele, stąd niemożność jednoznacznego, spójnego
poskładania sobie całej tej historii w jedną całość. Doprawdy, nie mogę oprzeć
się wrażeniu, że Prince zwyczajnie nie wiedział, jak rozwinąć ową koncepcję,
nawet nie starał się skonkretyzować jednego z kluczowych wątków. Zamiast tego postanowił
wiele rzeczy zwyczajnie przemilczeć, czym tylko utwierdził mnie w przekonaniu,
że wyobraźnia go zawiodła.
Pomijając wątek tajemniczej organizacji szkolącej Veronikę pozostaje nam
klasyczne starcie kobiety z mordercami w nieprzyjaznej leśnej scenerii.
Czterech młodych mężczyzn od dłuższego czasu urządza sobie polowania na
blondynki w jednym konkretnym miejscu, ale jak dotąd są nieuchwytni. Policji
jakoś nie udało się wpaść na ich trop pomimo, że swoje ofiary wyszukują w
zapełnionym klientami barze (a przynajmniej tak można wnioskować, po ich dwóch
ostatnich celach), którzy mogli zeznać, że widzieli kobiety w ich towarzystwie.
W każdym razie nasi domorośli kłusownicy przed każdym polowaniem czynią
stosowne przygotowania. Nie tylko jasnowłosa ofiara jest ważna, ale również
prezencja. A więc na swoje wypady stroją się w garnitury i zbroją w różnego
rodzaju broń (siekiera, pistolet, kij baseballowy). Kiedy wszystko jest już
gotowe przewożą niczego nieświadomą, naiwną kobietę w jedno konkretne miejsce w
lesie, straszą ją różnego rodzaju okrutnymi grami, po czym informują, że
zamierzają ją zabić. Sam akt morderstwa ich nie zadowala – młodzi,
zdemoralizowani, zakochani w polowaniach mężczyźni pragną dreszczyku emocji,
jakich dostarcza im pogoń za spanikowaną ofiarą. Przyznaję, że portret
antagonistów jest dosyć intrygujący. Reżyserowi udało się tak pokierować
odtwórcami tych ról, aby należycie podkreślić ich niezdrową obsesję i spaczony
pogląd na rzeczywistość, w którym to oni są panami życia i śmierci, prawdziwymi
bogami, w swoim mniemaniu okazującymi łaskę kobietom ich szybką eliminacją tuż
po schwytaniu. Patrząc na ich zdemoralizowane sylwetki, aż się człowiek cieszy,
że w końcu trafili na godnego siebie przeciwnika – niezniszczalną Veronikę.
Szkoda tylko, że jedynym w miarę interesującym elementem jej polowania jest
tajemnicza substancja, którą poi morderców, mająca właściwości halucynogenne.
Po spożyciu środek przywołuje najskrytsze lęki pijącego (Veronika też była
zmuszona go zażyć, ale została wcześniej przygotowana na taka ewentualność,
przez co potrafiła oddzielić prawdę od imaginacji). Pomysł niezły, ale
wizualizacja przywidzeń już mocno rozczarowuje – oddarta z wszelkiego klimatu
grozy manifestacja zamordowanych blondynek, groteskowy atak widmowych ludzi z
pluszowymi łbami misiów na głowach, czy wreszcie próbujące szokować, acz bez
rezultatu ujęcie pocałunku syna i matki. Halucynacji jest więcej, ale nawet nie
warto ich przytaczać – wszystkie są w takim samym stopniu pozbawione aury tajemniczości
i elementu zaskoczenia, chociaż sam pomysł wiele obiecywał. W przeciwieństwie
do leśnej nocnej scenerii. Wprawnie skadrowane, silnie skontrastowane ujęcia
osnutego mgłą, gęstego lasu nie tyle niepokoją, co zachwycają wyczuciem
estetycznym. A miejscami znacząco przyczyniają się do podkreślenia iście survivalowego wydźwięku scenariusza. Tylko
miejscami, bo już po pierwszym, rozczarowującym morderstwie widz uświadamia
sobie, że nawet w tak nieskomplikowanej rąbance twórcy nie potrafią się odnaleźć.
Zabrakło napięcia, makabryczności i inwencji podczas pozbawiania życia domorosłych
kłusowników – wszystko jest tak płaskie, beznamiętne i przewidywalne, że gdyby
nie zdjęcia mrocznego lasu zapewne przerwałabym seans w połowie. Za to pierwsze
napisy końcowe (wiem, jak to brzmi, ale w tym konkretnym obrazie scena, która
powinna być w czołówce pojawia się tuż przed „listą płac”) zachwyciły mnie
swoją hipnotyzującą, znakomicie zmontowaną oprawą i przepiękną kolorystyką. Cóż,
dostałam przynajmniej tyle, po wcześniejszej męczarni…
nie oglądałam tego filmu, ale może w weekend.. ;)
OdpowiedzUsuńRadzę odpuścić.
UsuńNie każda drobna, ładna kobietka jest przekonująca w takiej roli. Jakoś Abigail mi do niej nie pasuje.
OdpowiedzUsuńrozczarowało mnie, po tytule miałem nadzieję na jakiś, choćby w miarę dobry slasher ale niestety nie.
OdpowiedzUsuńNie to, że chcę bronić tego filmu, bo mi też się raczej nie podobał, ale to chyba miał być taki stylowy postmodernistyczny film akcji bawiący się nastrojem i gatunkami, który z premedytacją odrzuca logiczne wyjaśnienia, szczegółową historię i motywację bohaterów (jak Everly albo Drive, czy coś takiego). Ogólny zamysł filmu to takie co by było gdyby La Femme Nikita była nastolatką, a Centrum, zamiast szpiegowania, zajmowało się likwidowaniem seryjnych morderców.
OdpowiedzUsuńJa to odebrałam inaczej. Jakby scenarzysta nie miał pomysłu na pociągnięcie najważniejszego, silącego się na jaką taką oryginalność, wątku. Gdyby chociaż zasugerował jakieś wyjaśnienia to ok, ale on po prostu wrzucił w akcję jakąś organizację, nie poświęcając jej większej uwagi.
UsuńPogwałcenia logiki z przymrużeniem oka też nie zauważyłam. Żadnego mrugnięcia okiem do widza (no może poza silącymi się na dowcip, a w efekcie bzdurnymi dialogami i tymi misiami), wręcz przeciwnie: odnosiłam wrażenie, jakby to wszystko na poważnie było podane. Ale masz rację, to może być kwestia nastawienia - być może ktoś zobaczy w tym dowcipne eksperymentowanie z gatunkami. Ja filmu na miarę "Everly" w tym nie dostrzegłam. Swoją drogą "Everly" to było coś;)
"Ja filmu na miarę "Everly" w tym nie dostrzegłam. Swoją drogą "Everly" to było coś;)"
UsuńAno, całkiem fajny był :)