Trzynaście miesięcy po wypadku, w którym zginęła Lydia, jedna z bliźniaczek
jednojajowych Sary i Angusa Moorcroftów, mężczyzna dziedziczy po zmarłej babci
szkocką wyspę Torran. Małżeństwo postanawia sprzedać dom w Londynie i wraz z
drugą bliźniaczką, siedmioletnią Kirstie przeprowadzić się na wyspę, gdzie jak
mają nadzieję rozpoczną nowe życie, z dala od miejsc, które przypominają im
zmarłą córkę. Problemy finansowe uniemożliwiają im natychmiastowy remont domku
na Torran, ale pomimo zaniedbania ich nowego lokum są szczęśliwi, że mogli
zmienić otoczenie. Tę idyllę burzy coraz bardziej niepokojące zachowanie ich
córki, która upiera się, że doszło do strasznej pomyłki, że w rzeczywistości to
Kirstie umarła, a ona jest Lydią. Na domiar złego dziewczynka próbuje przekonać
rodziców, że jej siostra ją odwiedza. Długie rozmowy ze zmarłą procentują
odrzuceniem przez rówieśników. Sara szybko daje się przekonać, że doszło do
pomyłki, więc przystaje na ciągłe prośby dziewczynki i zaczyna nazywać ją
Lydią. Angus, ufając, że to pomoże ich relacji akceptuje postanowienia żony.
Jednak to nie zatrzymuje procesu zamazania tożsamości – siedmiolatka raz
wykazuje zachowania typowe dla Lydii, innym razem przypomina Kirstie. Co gorsza
Sara zaczyna odkrywać niepokojące sekrety Angusa oraz strzępy informacji, które
zmienią jej wyobrażenie o tym, co wydarzyło się trzynaście miesięcy temu.
Pod pseudonimem S.K. Tremayne kryje się nazwisko Sean Thomas – brytyjskiego
dziennikarza, blogera i pisarza, który dotychczas pisywał pod prawdziwym
nazwiskiem oraz pseudonimem Tom Knox. „Bliźnięta z lodu” to jego pierwsza
powieść wydana pod przydomkiem S.K. Tremayne. Książka została bardzo dobrze
przyjęta przez krytykę oraz zwykłych czytelników, trafiając na listy
bestsellerów w Wielkiej Brytanii, Holandii i Niemczech. W Polsce „Bliźnięta z
lodu” ukazały się nakładem wydawnictwa Czarna Owca, w cyklu thrillerów
psychologicznych, w skład którego, jak już zdążyłam zauważyć, wchodzą starannie
wyselekcjonowane, dobrze napisane i oparte na znakomitych pomysłach pozycje. Co
dawało nadzieję na naprawdę niezapomnianą lekturę.
„Więc
może życie jest czymś w rodzaju moralnego upadku? Czysta, prawdziwie wierząca
dusza dziecka z czasem ulega zepsuciu, zanieczyszczana przez całe lata…”
„Bliźnięta z lodu” to znakomity przykład na to, jak przemieszać różne znane
zarówno w kinie, jak i literaturze grozy motywy, aby wykluła się z nich
prawdziwie intrygująca historia. Tremayne z niebywałą wprawą przeskakuje z
jednej konwencji w drugą, czerpiąc zarówno ze stylistyki thrillera, jak i
horroru, ale jednocześnie eksponując swoją własną, doskonałą w prawie każdym
calu historię. Opowieść rozpoczyna informacja o odziedziczeniu przez Angusa
Moorcrofta szkockiej wyspy, wchodzącej w skład Hebryd Wewnętrznych, na której
stoi zaniedbany domek i latarnia morska. Z czasem dowiadujemy się, że rodzina
Moorcroftów przed trzynastoma miesiącami przeżyła tragedię, tracąc jedną z
bliźniaczek jednojajowych, Lydię. Chcąc rozpocząć nowe życie postanawiają
przeprowadzić się na wyspę Torran, wraz z drugą córką, Kirstie. Nieprzyjazny,
deszczowy, zamglony klimat Hebryd Wewnętrznych oraz długoletnie nieużytkowanie
ich nowego lokum nie zniechęca Moorcroftów, zdeterminowanych, aby zmienić
otoczenie. Już po tym krótkim opisie widać, że Tremayne wybrał sprzyjające generowaniu
aury wyobcowania miejsce akcji, które jak się z czasem okazało podlał odpowiednią,
nieprzesadzoną dawką grozy. Położona z dala od społeczeństwa wyspa Torran
zachwyca naturalnym pięknem, ale równocześnie utrudnia życie surowym klimatem i
brakiem zasięgu. Na domiar złego z czasem okazuje się, że zamieszkują ją
ludzie, którzy skrywają przed pozostałymi domownikami mroczne sekrety. Wówczas
Tremayne zaczyna poruszać się w granicach kilku zgoła odmiennych konwencji,
które przyjemnie się ze sobą łączą. W momencie, w którym jasnowłosa,
błękitnooka siedmiolatka, Kirstie, zaczyna upierać się, że w rzeczywistości
jest Lydią w życie Moorcroftów wkracza nieznane, bowiem dziewczynka jest coraz
bardziej przekonana, że jej siostra powróciła zza grobu. Co więcej jej
zachowanie dobitnie wskazuje, że tkwią w niej dwie różne osobowości, tak jakby
zmarła bliźniaczka powróciła, aby zawłaszczać jej ciało. Tak jakby, bo Tremayne
dba zarówno o akcentowanie typowego nawiedzenia (śpiewy rozlegające się z pokoju
śpiącej córki, odgłosy kroków w pustym domu), jak i uwypuklanie warstwy
psychologicznej. Rozmowy z psychiatrą dają Sarze do zrozumienia, że przypadłość
córki może mieć podłoże psychologiczne, że na skutek utraty ukochanej
bliźniaczki i/lub jakichś innych traumatycznych wydarzeń zaczęła tracić
poczucie własnej tożsamości. A tymczasem czytelnik powoli traci rozeznanie w
tym wszystkim. Multum strzępów informacji z przeszłości Moorcroftów
konsekwentnie podrzucanych przez autora oraz przemieszanie konwencji ghost story z warstwą psychologiczną z
czasem z równą siłą dezorientują odbiorcę i co Sarę. Kobieta zauważalnie wpada
w coraz większą paranoję, a czytelnik ochoczo towarzyszy jej w tym procesie…
„Czasem
wszystko jest zupełnie inne, niż sobie wyobrażamy, a czasem to, co uważaliśmy
za rzeczywistość, w ogóle nie istnieje.”
Potrzeba naprawdę wielkich zdolności pisarskich, żeby w tak niewymuszony
sposób zamieszać czytelnikowi w głowie, ale to nie koniec niespodzianek, na
które musi przygotować się każdy potencjalny odbiorca „Bliźniąt z lodu”. Oprócz
podanej w iście niepokojącej scenerii rzekomej opowieści o nawiedzeniu oraz
dojrzałej psychologii Tremayne serwuje również wątek rodem ze „Lśnienia” Stephena Kinga. Skrywane przez całą rodzinę sekrety naturalną koleją rzeczy
procentują wzajemną nieufnością. Szczególnie dużo miejsca autor poświęcił
akcentowaniu tłumionej brutalności Angusa. Ustęp, w którym zastanawia się nad dobyciem
młotka oraz jego widoczna niechęć do Sary sugerują znaną szczególnie z horrorów
tematykę oszalałej „głowy rodziny”, która z jakiegoś powodu postanawia zabić
swoją rodzinę. Ponadto w „Bliźniętach z lodu” odnajdziemy również wariację na
temat „wymyślonego przyjaciela” siedmiolatki, czyli motyw tak ochoczo
podejmowany głównie przez twórców filmowych ghost
stories. Lydia prowadzi długie rozmowy ze swoją zmarłą siostrą, widuje ją w
lustrze, a w domu co jakiś czas rozlega się jej śpiew. Osobliwe zachowanie
dziewczynki procentuje ostracyzmem ze strony rówieśników w szkole. Dzieci boją
się przebywać w jej towarzystwie, przez co Lydia musi borykać się z dojmującą
samotnością. Tremayne z ogromną wrażliwością opisał proces odrzucenia
niewinnej, naznaczonej niepowetowaną stratą dziewczynki, która rozpaczliwie
poszukuje bratniej duszy, tym samym dosłownie przygniatając mnie druzgocącym
współczuciem do tej małej, samotnej istotki. Jeśli do sytuacji w szkole dołożyć
napięte relacje rodzinne, tłumioną nienawiść jej rodziców do siebie nawzajem
dostajemy prawdziwie przytłaczający obraz siedmiolatki zagubionej w brutalnej
rzeczywistości, bez towarzysza, który pomógłby jej przetrwać najtrudniejsze
chwile. Tajemnica fabuły „Bliźniąt z lodu” zasadza się na okolicznościach,
które doprowadziły do śmierci jednej z dziewczynek. Właściwie, aż do
zakończenia nie znamy rzeczywistego przebiegu wydarzeń tamtego feralnego
wieczora, ale dzięki podrzucanym przez autora informacjom możemy wypracować sobie
kilka ewentualnych wersji. Kilka, bo nie sposób przedwcześnie obmyślić jednego,
trafnego rozwiązania intrygi. Wersja, jaką ostatecznie obrał Tremayne jest
wstrząsająca, przy czym jej sfinalizowanie odrobinę rozczarowuje. Tak jakby
autor w ostatniej chwili zrezygnował z zaszokowania czytelników kolejną
tragedią, jakby uznał, że w tym przypadku bezkompromisowość będzie zbyt
okrutna. Ale to właściwie jedyny moment, w którym Tremayne przyjmuje
asekuracyjną postawę, bo to, co robi swoim bohaterom wcześniej delikatne z całą
pewnością nie jest.
„Bliźnięta z lodu” to prawdziwie klimatyczna, wielowarstwowa, śmiała
historia o stracie dziecka, które rzutuje na kondycję psychiczną całej rodziny
oraz na ich wzajemne relacje. To dojrzała opowieść o szaleństwie, społecznym
odrzuceniu, dojmującym przygnębieniu i przerażających tajemnicach, których
odkrycie zmieni to, co uważało się za rzeczywistość. Książka równie dobrze egzystująca
w ramach nadprzyrodzonego horroru, jak i thrillera psychologicznego, przy czym
finalnie skłaniająca się w stronę jednego z tych gatunków. Rzecz, którą po
prostu trzeba przeczytać, żeby samemu odkryć pokłady niepokojącej wyobraźni
S.K. Tremayne’a, jego zdolności narracyjnych i przede wszystkim rzadko spotykanej
znajomości prawideł, jakimi rządzi się literatura grozy.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Do doskonałości to tej powieści wiele brakuje... Za wiele w niej nielogiczności, nonsensów, powtórzeń, wałkowania w kółko tego samego.
OdpowiedzUsuń