Rok 1989. John Henley kontynuuje po ojcu prowadzenie rodzinnego biznesu,
Mt. Vista Motel. Pomaga mu dziewięcioletni syn, Ted. Lata użytkowania i brak
większych funduszy sprawiły, że dawniej cieszący się sporą liczbą gości,
stojący z dala od wielkomiejskiego zgiełku motel przekształcił się w
nierzucający się w oczy przybytek, w którym z rzadka zatrzymują się przejezdni.
Mały Ted każdą wolną chwilę spędza na sprzątaniu pokoi, starając się pomóc ojcu
w doprowadzeniu motelu do dawnej świetności, ale dokucza mu samotność.
Odnajduje przyjaciela w Williamie Colbym, mężczyźnie, który po wypadku
samochodowym został zmuszony do kilkudniowego pobytu w Mt. Vista Motel.
Chłopiec ma nadzieję, że nowy znajomy zabierze go ze sobą. Tymczasem jednak
jego zachowanie ulega drastycznej zmianie. Tedowi coraz trudniej jest stłumić
agresję, która narastała w nim od dłuższego czasu.
W 2011 roku Craig William Macneill nakręcił jedenastominutowy short
zatytułowany „Henley”, do którego scenariusz napisał wspólnie z Clay’em
McLeodem Chapmanem, delikatnie inspirując się powieścią tego drugiego pt. „Miss
Corpus”. Z czasem panowie postanowili rozwinąć opowieść zaprezentowaną w „Henley”
w długometrażowym thrillerze „The Boy”. Pomimo mieszanych recenzji krytyków,
którzy zarzucali ich produkcji zbyt dużą monotonię Macneill i Chapman planują
dokręcić jeszcze dwa filmy, których bohaterem będzie trzynasto i
osiemnastoletni Ted Henley. Dla mnie osobiście trylogia wydaje się być ciekawym
założeniem, pod warunkiem, że twórcy zadbają o taką samą formę, jak w „The Boy”.
Thriller Macneilla zauważalnie był kierowany do wąskiej grupy odbiorców. W
czasach, w których prym wiodą dynamiczne, efekciarskie obrazy, niepozwalające
widzom na chwilę zadumy nad poszczególnymi sekwencjami „The Boy” nie ma
większych szans sprostać oczekiwaniom wielbicieli mainstreamowego kina.
Zamysłem scenarzystów było zobrazowanie narodzin zła, w postaci
dziewięcioletniego Teda. Sęk w tym, że środki, jakimi posiłkowali się twórcy
przekładając swoją historię na ekran nie przystają do wymagań masowych
odbiorców. Akcja w całości rozgrywa się w stojącym z dala od miasta, małym motelu
i jego wyludnionych okolicach, co z miejsca przywodzi na myśl „Psychozę”, choć
tematyka jest nieco inna. Przybytek prowadzi John Henley, idealnie wykreowany
przez Davida Morse’a z pomocą swojego dziewięcioletniego syna, Teda. Lwią część
seansu poświecono żmudnej, monotonnej pracy chłopca, który za jedynego
przyjaciela ma małego króliczka. Chłopiec sprząta pokoje, w przemyślny sposób
eliminuje szkodniki i karmi kury, w nieustannym poczuciu dojmującej samotności.
Operatorom w iście przygnębiający sposób udało się oddać realia, w jakim
przyszło żyć chłopcu. Długie najazdy na stateczne sekwencje, wyblakłe barwy i
smętny wygląd Mt. Vista Motel podkreślają monotonność egzystencji Henley’ów
oraz ich wyalienowanie, które okazuje się zgubne dla chłopca. Bardzo powolne
zawiązanie akcji zapewne znuży, co bardziej niecierpliwych odbiorców, ale
pozostali powinni dostrzec w podtekście prawdy, jakie scenarzyści przekazują tymi
pozornie statecznymi scenami. Kameralna, jednostajna forma sprawia, że wydźwięk
psychologiczny „The Boy” uderza w widzów z podwójną siłą, jeśli oczywiście
zaakceptują oni nieśpieszną stylistykę produkcji. Nadrzędnym celem scenarzystów
nie było portretowanie zbrodniczych czynów Teda, na czym skupili się twórcy
choćby takich thrillerów o małoletnich mordercach, jak „Synalek”, czy „Mikey”.
Macneill i Chapman przede wszystkim starali się skupić na okolicznościach, które
mogą wywrzeć negatywny wpływ na psychikę dziecka. Sporo miejsca poświęcono
relacji Teda z ojcem, który pomimo braku większej ilości przyjezdnych nie
poświęca czasu swojemu synowi. Ich rozmowy dotyczą głównie pracy w motelu, choć
John stara się również przekazać jakieś nauki synowi. Problem tylko w tym, że
zdecydowanie nie są one przeznaczone dla młodego umysłu. Henley uczy Teda
patroszyć zwierzę i w jednoznaczny sposób tłumaczy mu, czemu będą oddawać się
młodzi ludzie, którzy zatrzymają się w ich motelu po balu. Brak mocniejszych, rodzinnych
więzi z ojcem, również z jego winy (scena z kolacją urodzinową) procentuje
zawiązaniem przyjaźni z Williamem Colbym, mężczyzną, który po wypadku zatrzymał
się w przybytku Henley’ów.
Macneill i Chapman pozornie stateczną pierwszą przeszło godzinną partią
filmu dawali do zrozumienia, że egzystencja dziecka bez matki (która uciekła na
Florydę), jedynie w towarzystwie niepoświęcającego mu czasu ojca, bez
możliwości zawiązywania przyjaźni z rówieśnikami, może mieć zgubny wpływ na psychikę
małoletniego. Samotny chłopiec, który ilekroć zaprzyjaźni się z którymś z gości
jest zmuszony zderzyć się ze stratą, kiedy ten rusza w dalszą drogę.
Nieuczęszczający do szkoły, poświęcający się męczącym obowiązkom w rodzinnym
motelu z dnia na dzień coraz bardziej odrywa się od rzeczywistości. Jego
tłumiona przez długi czas agresja w końcu znajduje ujście w przygnębiającej,
acz odżegnującej się od drastycznych szczegółów scenie zabicia kury w stanie dzikiego
szału. Owa sekwencja ostatecznie udowadnia to, co w subtelniejszy sposób dawali
nam do zrozumienia twórcy nieco wcześniej – że oto mamy do czynienia z
niebezpiecznym młodym człowiekiem, którego tak przygniotło nudne bytowanie z
dala od społeczeństwa, że zaczął wyładowywać negatywne emocje na innych. Najpierw
na zwierzętach, ale jak można się tego spodziewać wkrótce jego złość skoncentruje
się na ludziach. Tylko, że nawet wówczas twórcy nie zdecydują się na większą
dosłowność, tak jakby bali się, że makabra zniszczy psychologiczny wydźwięk
scenariusza. I być może tak by się stało. W takiej formie, w jakiej finalnie
ostał się „The Boy” nie można narzekać na ładunek emocjonalny, ale przyznaję,
że eskalacja przemocy następuje zbyt późno, że film wywarłby na mniej większe
wrażenie, gdyby ofiary Teda szerzej rozłożono w czasie. Oprócz tego,
odrobinę psującego seans potknięcia „The Boy” posiada jeszcze jedną,
istotniejszą przywarę, a mianowicie odtwórcę głównej roli. Warsztatowi Jareda
Breeze’a obiektywnie nie mogę niczego zarzucić, ale subiektywnie zabrakło mi w
jego oczach charakterystycznych dla małoletnich czarnych charakterów „łobuzerskich
błysków”. Macaulay Culkin w „Synalku” to miał, Brian Bonsall w „Mikey’u”
również, podobnie, jak Harvey Stephens w „Omenie”. Breeze natomiast był
pozbawiony owego lekko demonicznego akcentu, ale wyłącznie w moim odczuciu –
być może inni widzowie inaczej odbiorą jego osobę.
„The Boy” mogę z czystym sumieniem polecić wielbicielom kameralnych
thrillerów, które w nieśpieszny sposób budują dramaturgię, więcej treści
przekazując w podtekstach, aniżeli za pośrednictwem dialogów. To z całą
pewnością niszowa pozycja, przeznaczona dla wąskiej grupy cierpliwych
odbiorców, dla których emocje są ważniejsze od dynamiki. Czyli dla mnie, ale
niekoniecznie dla każdego, kto przeczytał moją pochlebną opinię.
Witaj! Na sam początek muszę ci powiedzieć że trafiłam na twój blog podczas oglądania Niezapominajka szukając informacji o tym filmie, w efekcie zamiast oglądać film czytałam twoje recenzje. Są świetne, już znalazłam killa filmów które oceniłaś bardzo dobrze i muszę je zdecydowanie obejrzeć. W każdym razie, mam pytanie czy widziałaś może film "Unfriended"? Zastanawiam się czy go obejrzeć i jestem ciekawa twojej opinii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam hug ya :) x
Dzięki, ale muszę ostrzec, że mam dziwny gust, więc radzę nie przykładać dużej wagi do moich opinii;)
UsuńCo do "Unfriended" to jeszcze nie widziałam, ale postaram się w miarę szybko nadrobić tę zaległość i podzielić się swoim zdaniem na temat filmu.
Akurat dla mnie ten film wydaje się być idealny. Poszukuje właśnie tego typu produkcji i mam nadzieję, ze prędzej czy później znajdę czas aby go obejrzeć. Dzięki wielkie za polecenie :>
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
A ja szczerze mówiąc miałem go sobie odpuścić. No, ale zobaczymy, czuję się zachęcony :)
OdpowiedzUsuń