Studentka Ana potrzebuje tysiąca euro na opłatę wycieczki. Matka nie zgadza
się sfinansować jej wyjazdu, podobnie chłopak, Alex, diler narkotykowy. Dziewczyna
umawia się więc na rozmowę o pracę w charakterze opiekunki do dziecka.
Spotkanie z pianistką w podeszłym wieku, Diamantiną, szukającą młodej
opiekunki, która przez kilka godzin dziennie zabawiałaby jej córkę, na początku
przebiega pomyślnie. Do czasu, aż Ana dotyka jednej z licznych, drogocennych
lalek porozstawianych w jej mieszkaniu. Wybuch gniewu Diamantiny niepokoi
studentkę, a jeszcze bardziej przeraża ją jej podopieczna, Elisa, oraz zbyt
późno odkryty diabelski plan pianistki.
Pełnometrażowy debiut reżyserski Juanra Fernandeza na podstawie jego
własnego scenariusza. Krótki, bo niespełna 80-minutowy hiszpański
thriller pomimo ewidentnie zadowalającej formy nie odniósł międzynarodowego
komercyjnego sukcesu. Odpowiedzialnością za taki stan rzeczy można obarczyć niewystarczającą
dystrybucję, ale w moim odczuciu o wiele bardziej prawdopodobnym winowajcą jest
mało odkrywczy scenariusz. Jak już zauważyli amerykańscy recenzenci produkcja
Fernandeza garściami czerpie z „Misery” i „Domu diabła”, dodając coś od siebie,
ale nie w takim stopniu, żeby zadowolić szeroką grupę odbiorców. Krytycy z
kolei dostrzegli, że scenariusz „Para Elisa” lepiej sprawdziłby się w krótkiej
formie, bo reżyser zauważalnie nie miał pomysłu na wypełnienie środkowej partii
filmu.
Hiszpańskie dreszczowce często znacząco odbiegają od wyeksploatowanych
motywów, tworząc własne, zazwyczaj zaskakujące wzorce. Ale ta reguła nie dotyczy
wszystkich thrillerów nakręconych przez Hiszpanów. „Para Elisa” widocznie
podpina się pod ograne konwencje, ale bezbłędna forma przez większą część
seansu skutecznie maskuje powtarzalność motywów. Owszem, wątek opiekunki do
dziecka tak silnie zadomowił się w tradycji kina grozy (np. „Kiedy dzwoni
nieznajomy”, „Halloween”, czy wspomniany już „Dom diabła”), że raczej nikt nie
będzie miał wątpliwości, iż Fernandez poszedł po linii najmniejszego oporu
zawiązując akcję swojego filmu. Inna sprawa, czy komuś będzie to przeszkadzało,
szczególnie jeśli przyjrzy się realizacji. Profesjonalna, acz jeszcze
nienacechowana podskórnym napięciem praca kamery już podczas krótkiego wstępu
obiecuje wypieszczone widowisko, niepozostawiające miejsca na niedoróbki operatorskie.
W kilku krótkich sekwencjach poznajemy główną bohaterkę, Anę, zadowalająco wykreowaną
przez Onę Casamiquelę, jej najlepszą przyjaciółkę i chłopaka utrzymującego się
ze sprzedaży narkotyków. Scenariusz już w prologu zdradza, że dziewczyna
potrzebuje pieniędzy na wycieczkę i w związku z tym postanawia znaleźć jakąś
pracę. Fernandez wystrzega się wszelkich dłużyzn - zapoznając widzów z
bohaterami zdradza tylko to, co motywuje dalszy rozwój fabuły. I w tym miejscu,
moim zdaniem popełnia błąd, choć zapewne w swojej opinii uplasuję się w
zdecydowanej mniejszości. Odbiorcy kina grozy wręcz uwielbiają błyskawiczne
przeskakiwanie do właściwej tematyki filmu, ograniczanie statecznego rozwinięcia
akcji do absolutnego minimum, ale akurat w tym przypadku scenariusz, aż prosił
się o szersze sportretowanie wszystkich postaci, szczególnie Any. Wyjawienie
jedynie kilku luźnych faktów z jej życia uniemożliwiało należyte utożsamienie
się z główną bohaterką, a to było nieodzowne dla emocjonalnego odbioru kolejnych
partii filmu.
Po króciutkim wstępie Ana dociera na rozmowę kwalifikacyjną z
ekscentryczną, podstarzałą pianistką, która jak mówi, szuka opiekunki dla swojej
córki, Elisy. Nieznający zarysu fabuły odbiorcy zapewne jeszcze przez
niekontrolowanym wybuchem wściekłości Diamantiny nastawią się do niej
antypatycznie, bo Fernandez nawet nie stara się ukrywać jej prawdziwego,
demonicznego oblicza. Jednoznaczna, złowieszcza postawa i mimika odtwórczyni
tej roli, Luisy Gavasa oraz jej chaotyczna paplanina nie pozostawiają
wątpliwości, co do dalszego rozwoju akcji. Gniew, którym kobieta reaguje na niefrasobliwe
dotknięcie przez Anę jednej z drogocennych lalek porozstawianych w mieszkaniu
nie jest żadnym zaskoczeniem, ale już widok jej córki (mistrzowska kreacja Any
Turpin) udanie pogrywa z oczekiwaniami widzów. Moment wkroczenia Any do pokoju
Elisy zagęszcza atmosferę. Chwila, w której traci przytomność, a jej
perspektywa się zwęża jest zapowiedzią późniejszego, klaustrofobicznego
wydźwięku fabuły. Kiedy główna bohaterka się budzi odkrywa, że jest przywiązana
do krzesła i odziana w fikuśną sukienkę mającą stylizować ją na lalkę. Ponadto
dziewczyna nie może wydobyć z siebie głosu, co jak zdradza Diamantina jest
wynikiem paraliżu strun głosowych, na skutek soku pozyskanego z pewnej rośliny.
Wtłoczenie żywego człowieka w rolę lalki jest najbardziej pomysłowym motywem „Para
Elisa” – środkiem do sportretowania osobliwych zachowań staruszki i jej
rzekomej córki, który do pewnego momentu w pojedynkę wręcz niesie scenariusz.
Do pewnego momentu, bo z czasem, jak już to zauważyli krytycy fabuła się
zapętla, przez długi czas koncentrując się na bezskutecznych próbach ucieczki
porwanej studentki. Jej zachowanie, jak na tego typu filmy przystało jest nieprzemyślane,
ale kiedy dziewczyna dzwoni do Alexa zamiast wysłać mu sms’a, czy też jedynie
ogłusza Elisę, zamiast ją zabić można to sobie tłumaczyć paraliżującą paniką. To
nie chaotyczne zachowania Any są największą bolączką środkowej partii filmu
tylko brak pomysłów na urozmaicenie liniowej akcji. Lalki i muzyka klasyczna w
tle, szczególnie „Dla Elizy” Beethovena, utworu, do którego nawiązuje tytuł
filmu, nie były w stanie zrekompensować braku większej inwencji twórczej w
środkowej części seansu. Nawet amatorskie śledztwo Alexa, na którym sporadycznie
skupiał się scenariusz nie powstrzymał ogarniającego mnie znużenia. Aż do
chwili, wzorowanej na „Misery” scenie okaleczenia Any. Oszalała dziewczyna raz
po raz uderza młotkiem w jej nogi i choć kamera filmuje wszystko z boku, nie dając
nam okazji ujrzenia miażdżenia kończyn same odgłosy i pisk ofiary wystarczają,
żeby wywołać ciarki na plecach. Po tej sekwencji akcja wraca na interesujące
tory. Napięcie i klaustrofobiczna atmosfera, obniżone nudnawą akcją w środkowej
partii filmu, pod koniec wracają, aby uderzyć z podwójną siłą. Dynamiczne
finalne sekwencje poprowadzono wręcz po mistrzowski, z poszanowaniem mrocznego
klimatu i aury wszechobecnego fizycznego zagrożenia, a w finale zaserwowano
naprawdę mocną jump scenę,
wyróżniającą się przede wszystkim doskonałą pracą charakteryzatorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz