niedziela, 16 sierpnia 2015

„Para Elisa” (2012)


Studentka Ana potrzebuje tysiąca euro na opłatę wycieczki. Matka nie zgadza się sfinansować jej wyjazdu, podobnie chłopak, Alex, diler narkotykowy. Dziewczyna umawia się więc na rozmowę o pracę w charakterze opiekunki do dziecka. Spotkanie z pianistką w podeszłym wieku, Diamantiną, szukającą młodej opiekunki, która przez kilka godzin dziennie zabawiałaby jej córkę, na początku przebiega pomyślnie. Do czasu, aż Ana dotyka jednej z licznych, drogocennych lalek porozstawianych w jej mieszkaniu. Wybuch gniewu Diamantiny niepokoi studentkę, a jeszcze bardziej przeraża ją jej podopieczna, Elisa, oraz zbyt późno odkryty diabelski plan pianistki.

Pełnometrażowy debiut reżyserski Juanra Fernandeza na podstawie jego własnego scenariusza. Krótki, bo niespełna 80-minutowy hiszpański thriller pomimo ewidentnie zadowalającej formy nie odniósł międzynarodowego komercyjnego sukcesu. Odpowiedzialnością za taki stan rzeczy można obarczyć niewystarczającą dystrybucję, ale w moim odczuciu o wiele bardziej prawdopodobnym winowajcą jest mało odkrywczy scenariusz. Jak już zauważyli amerykańscy recenzenci produkcja Fernandeza garściami czerpie z „Misery” i „Domu diabła”, dodając coś od siebie, ale nie w takim stopniu, żeby zadowolić szeroką grupę odbiorców. Krytycy z kolei dostrzegli, że scenariusz „Para Elisa” lepiej sprawdziłby się w krótkiej formie, bo reżyser zauważalnie nie miał pomysłu na wypełnienie środkowej partii filmu.

Hiszpańskie dreszczowce często znacząco odbiegają od wyeksploatowanych motywów, tworząc własne, zazwyczaj zaskakujące wzorce. Ale ta reguła nie dotyczy wszystkich thrillerów nakręconych przez Hiszpanów. „Para Elisa” widocznie podpina się pod ograne konwencje, ale bezbłędna forma przez większą część seansu skutecznie maskuje powtarzalność motywów. Owszem, wątek opiekunki do dziecka tak silnie zadomowił się w tradycji kina grozy (np. „Kiedy dzwoni nieznajomy”, „Halloween”, czy wspomniany już „Dom diabła”), że raczej nikt nie będzie miał wątpliwości, iż Fernandez poszedł po linii najmniejszego oporu zawiązując akcję swojego filmu. Inna sprawa, czy komuś będzie to przeszkadzało, szczególnie jeśli przyjrzy się realizacji. Profesjonalna, acz jeszcze nienacechowana podskórnym napięciem praca kamery już podczas krótkiego wstępu obiecuje wypieszczone widowisko, niepozostawiające miejsca na niedoróbki operatorskie. W kilku krótkich sekwencjach poznajemy główną bohaterkę, Anę, zadowalająco wykreowaną przez Onę Casamiquelę, jej najlepszą przyjaciółkę i chłopaka utrzymującego się ze sprzedaży narkotyków. Scenariusz już w prologu zdradza, że dziewczyna potrzebuje pieniędzy na wycieczkę i w związku z tym postanawia znaleźć jakąś pracę. Fernandez wystrzega się wszelkich dłużyzn - zapoznając widzów z bohaterami zdradza tylko to, co motywuje dalszy rozwój fabuły. I w tym miejscu, moim zdaniem popełnia błąd, choć zapewne w swojej opinii uplasuję się w zdecydowanej mniejszości. Odbiorcy kina grozy wręcz uwielbiają błyskawiczne przeskakiwanie do właściwej tematyki filmu, ograniczanie statecznego rozwinięcia akcji do absolutnego minimum, ale akurat w tym przypadku scenariusz, aż prosił się o szersze sportretowanie wszystkich postaci, szczególnie Any. Wyjawienie jedynie kilku luźnych faktów z jej życia uniemożliwiało należyte utożsamienie się z główną bohaterką, a to było nieodzowne dla emocjonalnego odbioru kolejnych partii filmu.

Po króciutkim wstępie Ana dociera na rozmowę kwalifikacyjną z ekscentryczną, podstarzałą pianistką, która jak mówi, szuka opiekunki dla swojej córki, Elisy. Nieznający zarysu fabuły odbiorcy zapewne jeszcze przez niekontrolowanym wybuchem wściekłości Diamantiny nastawią się do niej antypatycznie, bo Fernandez nawet nie stara się ukrywać jej prawdziwego, demonicznego oblicza. Jednoznaczna, złowieszcza postawa i mimika odtwórczyni tej roli, Luisy Gavasa oraz jej chaotyczna paplanina nie pozostawiają wątpliwości, co do dalszego rozwoju akcji. Gniew, którym kobieta reaguje na niefrasobliwe dotknięcie przez Anę jednej z drogocennych lalek porozstawianych w mieszkaniu nie jest żadnym zaskoczeniem, ale już widok jej córki (mistrzowska kreacja Any Turpin) udanie pogrywa z oczekiwaniami widzów. Moment wkroczenia Any do pokoju Elisy zagęszcza atmosferę. Chwila, w której traci przytomność, a jej perspektywa się zwęża jest zapowiedzią późniejszego, klaustrofobicznego wydźwięku fabuły. Kiedy główna bohaterka się budzi odkrywa, że jest przywiązana do krzesła i odziana w fikuśną sukienkę mającą stylizować ją na lalkę. Ponadto dziewczyna nie może wydobyć z siebie głosu, co jak zdradza Diamantina jest wynikiem paraliżu strun głosowych, na skutek soku pozyskanego z pewnej rośliny. Wtłoczenie żywego człowieka w rolę lalki jest najbardziej pomysłowym motywem „Para Elisa” – środkiem do sportretowania osobliwych zachowań staruszki i jej rzekomej córki, który do pewnego momentu w pojedynkę wręcz niesie scenariusz. Do pewnego momentu, bo z czasem, jak już to zauważyli krytycy fabuła się zapętla, przez długi czas koncentrując się na bezskutecznych próbach ucieczki porwanej studentki. Jej zachowanie, jak na tego typu filmy przystało jest nieprzemyślane, ale kiedy dziewczyna dzwoni do Alexa zamiast wysłać mu sms’a, czy też jedynie ogłusza Elisę, zamiast ją zabić można to sobie tłumaczyć paraliżującą paniką. To nie chaotyczne zachowania Any są największą bolączką środkowej partii filmu tylko brak pomysłów na urozmaicenie liniowej akcji. Lalki i muzyka klasyczna w tle, szczególnie „Dla Elizy” Beethovena, utworu, do którego nawiązuje tytuł filmu, nie były w stanie zrekompensować braku większej inwencji twórczej w środkowej części seansu. Nawet amatorskie śledztwo Alexa, na którym sporadycznie skupiał się scenariusz nie powstrzymał ogarniającego mnie znużenia. Aż do chwili, wzorowanej na „Misery” scenie okaleczenia Any. Oszalała dziewczyna raz po raz uderza młotkiem w jej nogi i choć kamera filmuje wszystko z boku, nie dając nam okazji ujrzenia miażdżenia kończyn same odgłosy i pisk ofiary wystarczają, żeby wywołać ciarki na plecach. Po tej sekwencji akcja wraca na interesujące tory. Napięcie i klaustrofobiczna atmosfera, obniżone nudnawą akcją w środkowej partii filmu, pod koniec wracają, aby uderzyć z podwójną siłą. Dynamiczne finalne sekwencje poprowadzono wręcz po mistrzowski, z poszanowaniem mrocznego klimatu i aury wszechobecnego fizycznego zagrożenia, a w finale zaserwowano naprawdę mocną jump scenę, wyróżniającą się przede wszystkim doskonałą pracą charakteryzatorów.

Gdyby tylko Juanra Fernandez większy nacisk położył na psychologię postaci, zarówno Any, jak i jej porywaczek „Para Elisa” mogłaby pomimo powtarzalności pewnych motywów okazać się prawdziwym hitem hiszpańskiego kina grozy. Zamiast zapychać fabułę nudnawymi próbami ucieczki zniewolonej studentki Fernandez powinien skoncentrować się na aspektach psychologicznych, albo jak twierdzą niektórzy krytycy wykorzystać scenariusz w krótkim metrażu. Bo formie naprawdę niewiele można zarzucić – gęsty, mroczny klimat, klaustrofobiczne wnętrza, dodatkowo demonizowane spoczywającymi na półkach lalkami i umiejętnie stopniowane napięcie, co prawda złagodzone monotonną akcją w środkowej części filmu, ale poza tym wywierające oczekiwane wrażenia. Spoglądając na „Para Elisa” całościowo, bez „rozkładania na czynniki pierwsze” można liczyć na przyzwoitą, jednorazową rozrywkę, ale przez ten nieszczęsny scenariusz niestety na nic ponadto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz