Więziona i torturowana przez niezidentyfikowanych sprawców Lucie w
dzieciństwie ucieka z niewoli i trafia do sierocińca, gdzie zaprzyjaźnia się z
Anną. Po latach Lucie zabija czteroosobową rodzinę i sprowadza na miejsce
zbrodni swoją długoletnią przyjaciółkę, utrzymując, że dorośli członkowie tej
familii skrzywdzili ją w dzieciństwie. Anna, choć przerażona i sceptycznie
nastawiona do osądów niestabilnej psychicznie przyjaciółki, pomaga jej
uprzątnąć miejsce zbrodni, ufając, że to przywróci jej spokój ducha. Wkrótce
Anna odkrywa przestronne pomieszczenie w piwnicy, w którym miał miejsce krwawy
proceder.
Reżyser i scenarzysta jednego z najpopularniejszych reprezentantów nowego francuskiego
ekstremizmu, w Polsce dystrybuowanego pod tytułem „Martyrs. Skazani na strach”, Pascal
Laugier, niedługo po premierze filmu rozpoczął negocjacje nad amerykańskim remakiem.
Reżyserem miał zostać Daniel Stamm, twórca między innymi „Ostatniego egzorcyzmu”
i „13 grzechów”, a rozpisanie scenariusza powierzono Markowi L. Smithowi, scenarzyście
między innymi dwóch części „Motelu”. Ostatecznie Daniel Stamm zrezygnował z
niniejszego przedsięwzięcia, przez wzgląd na niewielki budżet, a na krzesłach
reżyserskich zasiedli bracia Kevin i Michael Goetz. Jeszcze przed powstaniem amerykańskiego
remake’u „Martyrs” rozlegały się liczne głosy, że projekt jest z góry skazany
na porażkę, bo raczej wątpliwe jest przypuszczenie, że Amerykanom uda się stworzyć
tak nihilistyczny, brutalny horror. Zresztą z czasem sami twórcy potwierdzili
te proroctwa, zapowiadając, że ich wersja będzie delikatniejsza od oryginału.
Wielką fanką „Martyrs. Skazani na strach” nigdy nie byłam. Z nowego
francuskiego ekstremizmu bardziej cenię sobie „Blady strach” i „Najście”, ale
to wcale nie oznacza, że nie dostrzegam w dokonaniu Pascala Laugiera wielu
zalet, których jego remake’owi zabrakło. Jak mniemam film powstał głównie z
myślą o ludziach nieznających pierwowzoru, bo jeśli przyjąć, że twórcy jednak
chcieli coś przekazać jego wielbicielom to naprawdę nie mam pojęcia, co to
takiego mogłoby być. Choć Smith poczynił kilka zmian względem oryginalnego
scenariusza to niestety nie w takim stopniu, żeby urozmaicić oglądanie osobom
znającym francuską wersję, bo w gruncie rzeczy główna oś fabularna pozostała
niezmieniona. Porwano się na więcej retrospekcji, obrazujących dzieciństwo Anny
i Lucie w sierocińcu, które sprowadzono do ich wspólnych zabaw i przemodelowano
drugą połowę filmu, zwiększając liczbę więźniarek do trzech. Ta druga zmiana
dawała nadzieję na zawiązanie jakiegoś nowego wątku, ale niestety nie poszło to
w kierunku, jakiego bym oczekiwała. Zamiast długiego pastwienia się nad
zniewolonymi kobietami uderzono w typowo hollywoodzki ton, w scenach z
wojowniczą Anną. Twórcy nie kłamali mówiąc, że amerykański „Martyrs” nie będzie
szafował skrajną przemocą. Pierwowzór, co prawda również nie grzeszył wieloma
krwawymi sekwencjami, wyróżniając się głównie sławetnymi scenami z a la hełmem
przybitym do głowy i obdarciem ze skóry, ale to wespół z innymi krótkimi, mniej
charakterystycznymi ujęciami wystarczyło, żeby sklasyfikować go, jako torture porn. Remake’u nie można włożyć
do tej samej szuflady, bowiem jego twórcy z premedytacją oddarli go z
drastycznych sekwencji. Nie całkowicie, bo jednak trochę krwi widać, kiedy
Lucie zabija czteroosobową rodzinę, czy migawkowo w trakcie ściągania płata
skóry z kobiety, ale to jedynie króciutkie incydenty, niemające praktycznie nic
wspólnego z torture porn. Rezygnacja
z szafowania makabrą nie ubodłaby mnie jakoś szczególnie, gdyby nie brak porównywalnego
do pierwowzoru klimatu. We francuskiej wersji również nie zaserwowano mi
jakiegoś wizualnego miażdżącego spektaklu przemocy, ale drastyczną wymowę
zawarto w brudnej, oddzierającej z wszelkiej nadziei atmosferze. Tam każdym
porem skóry odbierało się szaleństwo antagonistów i beznadziejne położenie
wzbudzających sympatię głównych bohaterek. W remake’u natomiast, jak na standardy
współczesnego amerykańskiego kina grozy klimat jawi się całkiem przyzwoicie,
ale jednocześnie pozostaje daleko w tyle za dokonaniem Pascala Laugiera. Mroczna
oprawa wizualna i kilka doprawdy udanych sekwencji z potworem prześladującym
Lucie, ze szczególnym wskazaniem na jego szkaradną twarz wystarczą, żeby
zadowolić osoby obcujące z dzisiejszym kinem grozy, acz nieznające pierwowzoru.
Gdyby w taki sposób nakręcono niezależny film, niebędący kopią już powstałego
to zapewne byłabym zadowolona z efektu, bo utrzymanym w ciemnych barwach
zdjęciom odludnych terenów, w których umiejscowiono akcję i posępnych, zimnych
piwnicznych pomieszczeń nie można odmówić staranności i złowieszczej aury. Jednakże
mając ciągle w pamięci produkcję Laugiera, do której operatorom nie udało się nawet
zbliżyć nie potrafiłam radować się efektem ich pracy w takim stopniu, w jakim
zapewne by to nastąpiło, gdyby film nie był jedynie powtórką z rozrywki.
Pamiętając jeszcze niedawno odświeżany pierwowzór niniejszego obrazu
najbardziej męczyłam się obcując z fabułą remake’u. Nowe wersje filmów grozy
zazwyczaj bardziej przyciągają moją uwagę, gdy ich scenarzyści czynią jakieś
znaczące zmiany względem oryginałów. Jeśli nie to jedynie poprawa realizacji i
zdolniejsza obsada mają szansę zrekompensować mi powtarzalność. Nowy „Martyrs”
nie dość, że technicznie jest dużo słabszy od swojego poprzednika to i odtwórczynie
głównych ról, Troian Bellisario i Bailey Noble radzą sobie gorzej od swoich
prekursorek. Akcja pomimo kilku niewiele wnoszących modyfikacji uparcie podąża
ścieżką przetartą przez Laugiera, nie licząc końcówki, dotykającej znanego
hollywoodzkiego motywu i przekombinowanego finału. Nic więc dziwnego, że
nielicho wynudziłam się w trakcie projekcji, bo tak na dobrą sprawę nowy „Martyrs”
to nic innego, jak nieudolna podróbka, pozbawiona skutecznych zabiegów
scenarzysty, które miałyby szansę choć na chwilę wyrwać mnie ze szponów
marazmu. Tak więc osobom, które widziały pierwowzór raczej odradzam, nawet w
kategoriach zwykłej ciekawostki. Co wcale nie oznacza, że nie istnieje
prawdopodobieństwo, iż film nie spodoba się widzom nieznającym oryginału – oni mogą
zaryzykować seans, choć doradzałabym raczej sięgnąć po francuską wersję, bo moim
zdaniem przebija tę dosłownie we wszystkich aspektach.
No i po co w takim razie takie rzeczy robić? :/
OdpowiedzUsuńDołączam się do pytania.
UsuńPomijając pobudki finansowe to może dla ludzi, którzy nie widzieli oryginału - czy to przez brak dostępu do filmu, czy z niechęci do europejskich filmów itp. Ciężko orzec z całym przekonaniem, co też kierowało twórcami remake'u "Martyrs", ale najprawdopodobniej nie pragnienie uradowania fanów oryginału.
UsuńW USA film nie w języku angielskim, nawet jesli jest to jakaś mega komercyjna produkcja z założenia jest filmem niszowym, dla koneserów. Tam jest nawet takie określenie dla odjechanej bochemy (wiecie czarne golfy, okulary, intelektualne dyskusje) że to ludzie lubiący filmy z napisami. Jeśli więc jakiś producent dostrzega potencjał w filmie nie-anglojęzycznym, to z punktu widzenia amerykańskiego widza, tak jakby dostał jeden egz. orginalnego scenariusza, gdyż ilość ludzi która ewetnualnie widziała ten film to promil.
UsuńCzy mógłbym prosić o recenzję "Pakt milczenia" (2006)?
OdpowiedzUsuńOj, nie wiem, czy się zmuszę do obejrzenia tego ponownie. Moim zdaniem bardzo słabiutki film.
UsuńO ile rozumiem robienie remake'u Poltergeista, który powstał dekady temu, tak nie rozumiem po co robić drugi raz film sprzed dosłownie paru lat...
OdpowiedzUsuń