Peter Derns kończy terapię, na którą zaczął uczęszczać tuż po rozstaniu z
żoną, Sharon. Tego samego dnia w pracy dowiaduje się, że awans, na którego miał
nadzieję zostanie odłożony w czasie, gdyż firma przygotowuje się na przejęcie
przez duży koncern. Peter ma szansę wykazać się przy nowym projekcie:
ciasteczkach imitujących domowe wypieki. Kiedy jego asystent bierze kilka dni wolnego
na zastępstwo zostaje przysłana Kris Bolin, której kompetencje zadziwiają
Dernsa. Kobieta daje mu do zrozumienia, że pragnie objąć to stanowisko na pełen
etat, ale Peter nie chce zwalniać długoletniego pracownika. Wkrótce mężczyzna
uświadamia sobie, że Kris chciałaby, aby stał się dla niej kimś więcej, niźli
tylko szefem, na co nie może przystać, gdyż próbuje naprawić swoje stosunki z
Sharon. Kris nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Derns jest
zaniepokojony jej zachowaniem, szczególnie kiedy jego koledzy z pracy zaczynają
umierać, a ona tymczasem zostaje awansowana przez zachwyconą nią prezeskę,
Charlene Towne. Peter nabiera pewności, że za wypadkami stoi Kris i stara się
zdobyć dowody jej winy.
„Bez skrupułów” to thriller w reżyserii Toma Hollanda, twórcy między innymi
„Postrachu nocy”, „Laleczki Chucky” oraz późniejszych „Pożeraczy czasu” i „Przeklętego”
opartych na kanwie twórczości Stephena Kinga. Holland zdradził, że film miał
być utrzymany w klimacie „Ręki nad kołyską”, choć scenariusz autorstwa Kevina
Fallsa i Toma Engelmana porusza całkowicie inną tematykę. Nakręcony w 1994 roku
thriller Barry’ego Lewinsona, „W sieci”, na podstawie znakomitej powieści Michaela Crichtona ma więcej punktów wspólnych z „Bez skrupułów”, aniżeli
wspomniana „Ręka nad kołyską”. Obie produkcje można zdefiniować, jako
dreszczowce biurowe, dynamizowane postaciami femme fatales, przy czym obraz Hollanda bazuje na nieco śmielszym w
wymowie (nie w formie) wątku. Krytycy delikatnie mówiąc nie byli zadowoleni z
efektów starań twórców „Bez skrupułów” zarzucając mu między innymi prostotę i
infantylizm. Masowi odbiorcy byli bardziej przychylni, choć wielu z nich w
swoich opiniach zaznaczało, że „Bez skrupułów” należy rozpatrywać w kategoriach
jednorazowej, niewymagającej myślenia rozrywki.
Scenariusz „Bez skrupułów” zasadza się na napiętych relacjach pomiędzy
głównym bohaterem, kreowanym przez Timothy’ego Huttona i domniemaną femme fatale oraz seryjną morderczynię
Kris Bolin, w której postać wcieliła się Lara Flynn Boyle. Rzekomą, bo jedyną
osobą przekonaną o winie kobiety jest mężczyzna, który do niedawna leczył się
psychiatrycznie. Twórcy zauważalnie starali się wymusić na widzu szersze
spojrzenie na tę relację, uniemożliwić mu całościowe opowiedzenie się po jednej
ze stron. Wiemy, że Kris jest gotowa używać podstępów, żeby zniszczyć
odbudowujący się związek Dernsa z żoną i że nie zawaha się poprzez łóżko
budować swojej kariery zawodowej. Ale chora ambicja i zauroczenie Peterem nie
stanowią jeszcze dowodów jej morderczych skłonności. Na zbrodnicze zamiary Kris
wskazują drobne szczegóły, które notabene mogą być wynikiem zbiegów okoliczności.
Pierwszym takim sygnałem dla Petera jest wypadek jego asystenta, moim zdaniem najlepsza
sekwencja w filmie. Widzimy, jak mężczyzna powoli wkłada rękę do niszczarki,
próbując oczyścić ją z blokujących papierów, a Holland w tym czasie robi
absolutnie wszystko, żeby zintensyfikować napięcie. Dłoń przemykająca pod
nożami w dużym zbliżeniu i wręcz namacalna aura rychłej makabry sprawiają, że
od tej krótkiej sceny wręcz nie można oderwać wzroku, w oczekiwaniu na
koszmarny finał. Nie od razu, ale z czasem Peter zaczyna podejrzewać, że
okaleczenie jego asystenta nie było wynikiem zwykłego wypadku tylko ingerencji
marzącej o jego posadzie Kris. Na domiar złego jego projekt ktoś sabotuje, a
niektórzy z zajmujących wyższe stanowiska pracowników zaczynają umierać. Największą
podejrzliwość wzbudza śmierć mężczyzny, którego awansowano zamiast Dernsa,
który ginie zaraz po wyartykułowaniu przez Petera na użytek Kris pragnienia
jego rychłej śmierci. Tą sekwencją scenarzyści po raz kolejny dają nam podstawy
do podzielenia swojej podejrzliwości pomiędzy głównych bohaterów. Z czasem
wychodzi na jaw, że Kris ukrywa przed innymi fakty ze swojego prywatnego życia
i uprawia seks z prezeską, Charlene Towne, aby pozyskać lepsze stanowisko w
firmie. Szefową kreowała Faye Dunaway (legendarna Bonnie Parker), która za tę
rolę dostała Złotą Malinę. Nie wiem, dlaczego, bo choć charakter jej postaci
uniemożliwiał jakąś zapadającą w pamięć kreację to w ramach bohaterki, jaką
grała spisała się wielce zadowalająco. W każdym razie kolejne rewelacje o życiu
Kris nie zaważają zanadto na zapatrywaniach widza – z czasem wyłoni się jeszcze
jedna podejrzana osoba, ale próby odwrócenia uwagi od Petera nie uśpią
czujności odbiorców. Wszak twórcy jednocześnie z kolejnymi rewelacjami z życia
Kris czynią drobne aluzje, co do kondycji psychicznej Petera, często
wypominając mu niedawną paranoję, która zaważyła na jego związku z żoną i
kilkoma ujęciami dając do zrozumienia, że mężczyzna przeżywa nawrót choroby. Poprzestawiane
meble w jego domu, czy choćby psująca się relacja pomiędzy nim i długoletnim przyjacielem
z konkurencyjnej firmy, którego raz widzi w towarzystwie Kris, ale migawkowy
charakter tego ujęcia sprawia, że widz przez jakiś czas nie może być pewien, czy
mężczyzna nie ma urojeń. W końcu jego coraz bardziej agresywna postawa względem
Bolin jednoznacznie wskazuje na problemy z emocjami, agresywne skłonności i
paranoję, więc nie można wykluczyć również halucynacji. Warstwa psychologiczna,
co prawda podobnie, jak pozostałe wątki scenariusza, co prawda nie wyróżnia się
niczym szczególnym, ale paranoidalna atmosfera towarzysząca dosłownie każdej
sekwencji wskazującej na mordercze skłonności Petera skutecznie potęguje
napięcie, równocześnie nadając zdjęciom swoistego złowróżbnego tonu.
Thrillerowi „Bez skrupułów” często zarzuca się zbyt dużą przewidywalność, wykazując,
że właściwie każdej kolejnej rewelacji można już dużo wcześniej się spodziewać.
I istotnie tak jest, ale nie sądzę, żeby ambicją scenarzystów było bazowanie na
jakichś charakterystycznych zwrotach akcji. Już raczej chcieli opowiedzieć
prostą historyjkę o bezwzględnym „wyścigu szczurów” i niebezpiecznych
interakcjach pomiędzy pracownikami pewnej firmy, bez nachalnych prób
zaskoczenia widza czymś wielce odkrywczym. Nawet w finale, który najprawdopodobniej
utwierdzi niejednego odbiorcę w już wcześniej kiełkującym przekonaniu, że tego
konkretnego obrazu nie sposób było sfinalizować w zaskakujący sposób, że
ostateczne starcie musiało bazować na trzech już wcześniej typowanych przez
twórców postaciach. Taka nieskomplikowana koncepcja, konsekwentne podążanie
prostą ścieżką, pozbawioną większych niespodzianek zapewne nie zadowoli
wymagającego widza, szczególnie tego przyzwyczajonego do narracji współczesnych
dreszczowców. Ale myślę, że osoby, dla których zaskoczenie nie jest
wyznacznikiem dobrego thrillera powinny mimo wszystko dać się porwać tej
opowieści. Głównie przez udane kreacje bohaterów i napięcie wyczuwalne
właściwie przez cały czas, co w przypadku tak przewidywalnego scenariusza nie
jest łatwą sztuką i jedynie przesądza o wrodzonych zdolnościach Toma Hollanda.
Być może znany w światku horroru twórca mógł uczynić nieco więcej, żeby nadać
tej historii większej atrakcyjności, żeby sprostać wymaganiom większej liczby odbiorców,
ale w gruncie rzeczy cieszę się, że tego nie uczynił, bo w moim odczuciu uporczywe
kombinacje mogłyby przesłonić fabułę, zepchnąć ją na margines. A nawet biorąc
pod uwagę przewidywalność tej historii całość angażuje – oczywiście pod
warunkiem, że zasiądzie się do seansu z odpowiednim, niewygórowanym
nastawieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz