Na malowniczej wyspie pułkownik Kovacks nadzoruje pozbywanie się promieniotwórczych
odpadów poprzez wrzucanie ich do wnętrza wulkanu. Przebywający na wyspie
misjonarz sprowadza członków Greenpeace, Jane i jej kamerzystę Lee, którzy
zamierzają nakręcić reportaż o tym tajnym, niszczącym środowisko przedsięwzięciu.
Kovacks zamierza za wszelką cenę powstrzymać obrońców środowiska, choćby nawet
musiał ich w tym celu zabić. Jane i Lee szybko przekonują się o jego bezwzględności,
ale nieoczekiwanie odnajdują niezbędną pomoc w osobie łowcy wężów, Boba,
doskonale znającego te tereny i potrafiącego przetrwać w trudnych warunkach. Jednak
wkrótce cała trójka uświadomi sobie, że prawdziwym problemem nie jest pułkownik
Kovacks i jego ludzie tylko monstrualnych rozmiarów istota, która przypuści na
nich atak.
Włoski horror science fiction klasy B wyreżyserowany przez nieżyjącego już Antonio
Margheritiego (pod pseudonimem Anthony M. Dawson), który nie ograniczał się do
jednego gatunku, kręcąc między innymi horrory, filmy science fiction, przygodówki
oraz westerny. Na swoim koncie ma choćby takie produkcje grozy, jak „Ciało dla
Frankensteina”, „Krew dla Draculi”, „Zabójcza ryba” i „Apokalipsa kanibali”, co
wskazuje, że nawet w przypadku horroru imał się różnych stylistyk. „Obcy z
głębi” przez niektórych widzów był poczytywany, jako wariacja na temat „Obcego”
Ridley’a Scotta, wskazywano również na pewne podobieństwa pomiędzy tworem
Margheritiego do „Otchłani” Jamesa Camerona. Sama spodziewałam się raczej
horroru science fiction na miarę „Obcego z głębin” i „Lewiatana”, ale jak się
niestety okazało film nawet nie zbliżył się do poziomu żadnego z wymienionych
obrazów.
Gdybym przed seansem „Obcego z głębi” nie zapoznała się z opisem fabuły to
zapewne po przebrnięciu przez pierwsze pół godziny przerwałabym oglądanie w
przekonaniu, że tytuł jest wielce mylący. Do takiego posunięcia popchnęłaby
mnie nieobecność Obcego. Na tytułowe monstrum przyszło mi czekać przeszło
czterdzieści minut, co jest potężną przesadą, jak na półtoragodzinną produkcję,
która miała traktować przede wszystkim o potworze egzystującym pod ziemią i w
morskiej głębinie. Na domiar złego do momentu pierwszego ataku Obcego
scenarzysta, Tito Carpi, snuje zupełnie niezajmującą opowiastkę przygodową z
elementami sensacji, a aktorzy i operatorzy robią wszystko, co w ludzkiej mocy,
żeby zniweczyć wszelki realizm. Mamy więc członków Greenpeace z manieryczną
odtwórczynią roli Jane, Mariną Giulią Cavalli, na czele, którzy pragną ujawnić
niecne poczynania pułkownika Kovacksa. Działalność mężczyzny i jego ludzi
poważnie szkodzi środowisku, czego bohaterowie nie omieszkają nam często powtarzać.
Ze swoistym patosem, ze sztuczną powagą przebijającą z ich głosów artykułują
swoją altruistyczną postawę (ratowanie planety dla przyszłych pokoleń) i
bezeceństwo pazernych przedstawicieli rasy ludzkiej. Scenarzysta zauważalnie
uciekał w tradycję eko horrorów, co
złym pomysłem nie było, ale ekipa niechcący sprawiła, że ważne treści, jakie
miał nieść „Obcy z głębi” zamiast dawać do myślenia sprawiały wrażenie
poupychanych na siłę w najmniej odpowiednich ujęciach i podanych bez większego
przekonania. Wszak odtwórcy wszystkich ról nie potrafili wykrzesać z siebie
choćby minimum profesjonalizmu, dostrzegalnie nie czuli się dobrze w skórach
swoich postaci, co rozciągało się również na ich światopogląd, który artykułowali
z taką beznamiętnością, że nie potrafiłam uwierzyć w ich motywację. Na domiar
złego oko kamery ogniskowało się na wszystkich realizatorskich niedostatkach, podkreślając
fałsz przebijający z dosłownie wszystkich sytuacji. Strzelaniny w mini dżungli,
przedzieranie się przez chaszcze, wybuchy, czy nawet staczanie się ze skarpy
nie miały w sobie ani grama realizmu głównie przez półamatorską pracę
operatorów. W ten sposób przez pierwsze przeszło czterdzieści minut musiałam
dosłownie przedzierać się przez prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy, pełen
egzaltacji, niepotrzebnego patosu i nużących, porozciąganych do granic
wytrzymałości przygodowo-sensacyjnych sekwencji pościgów po tropikalnej wyspie
przy akompaniamencie niedopasowanej do obrazu, irytującej ścieżki dźwiękowej.
Długo wyczekiwane pojawienie się tytułowego Obcego przyjęłam więc z ogromną
ulgą i gdybyż tylko Margheriti konsekwentnie trzymał się makabry przedstawionej
w scenie jego pierwszego ataku to dalszą część projekcji zapewne przyjęłabym z
czystą przyjemnością.
Atak na morzu z ujęciem zakrwawionej twarzy mężczyzny z okiem zwisającym z
oczodołu udowadnia, że niedostatki budżetowe nie zaważyły na randze efektów
specjalnych. Wszystko inne, poczynając od realizacji, a na kreacjach bohaterów
kończąc jest nienaturalne, ale aspektom gore
nie mogę tego samego zarzucić. Można jedynie utyskiwać na niewielką ilość
makabrycznych ujęć i krótkie prezentowanie starań twórców efektów specjalnych.
Poza wspomnianą sekwencją na morzu gore
pojawia się jeszcze w postaci okaleczeń twarzy innych epizodycznych postaci
oraz w plastycznych zdjęciach zarażonych kończyn. Bowiem dotyk potwora sprawia,
że ciało stopniowo ulega deformacji, zamienia się w gąbczastą, pulsującą masę
notabene znakomicie oddaną na ekranie. Sam Obcy również zadowala swoją
monstrualną aparycją. Najdłużej pozwala nam się popatrzeć na jego kleszcze
odcięte od reszty ciała, ale pod koniec w paru migawkach możemy ujrzeć jego
najeżoną ostrymi zębiskami paszczę i metalowe ciało. Kupa żelastwa, inny słowy,
ale całkiem fantazyjna. Szkoda tylko, że te z rzadka pojawiające się w drugiej
połowie filmu elementy typowe dla horroru science fiction i kina gore nie rozciągają się na pierwszą
partię produkcji i są przerywane ogromnymi kawałami sztucznych pojedynków i
napuszczonych kwestii, mających przede wszystkim (bezskutecznie, bo zbyt
nachalnie) uczulić widzów na problem bezmyślnego niszczenia planety oraz
ewentualnych, fantastycznych skutków destrukcyjnych działań rasy ludzkiej. Ale też
unaocznić swoisty hollywoodzki sznyt, z ciężkostrawną pretensjonalnością
uświadamiać widza, że Jane i Bob to prawdziwi herosi, mężnie stawiający czoła
okrutnej armii, w walce z którą jak na hollywoodzkich superbohaterów przystało
stoją na wygranej pozycji. Doprawdy nie wiem skąd się wzięło to pragnienie dostosowania
się do denerwującej maniery niektórych wysokobudżetowych amerykańskich
produkcji, wszak akurat kinematografia włoska ma swoją tradycję, do której
spokojnie można było dostosować ten konkretny scenariusz.
Lubię kino grozy klasy B i wprost przepadam za włoskimi horrorami z XX
wieku, ale w „Obcym z głębi” nie odnalazłam zbyt wielu elementów, które by mnie
ukontentowały. Kilka sekwencji gore i
wygląd tytułowego Obcego to za mało, żebym mogła uznać tę produkcję za udaną.
Tym bardziej, że w zestawieniu z rozwleczonymi pościgami, strzelankami i
manierycznymi kreacjami jawią się, jako swoisty dodatek do fabuły, a nie jej
czołowe elementy. Potencjał był, ale w moim odczuciu został zaprzepaszczony
przez brak dobitnej wizji reżysera, domniemaną fascynację scenarzysty
hollywoodzką manierą i być może niski budżet. Pieniędzy wystarczyło na
stworzenie paru naprawdę zacnych efektów specjalnych, ale chyba brakło na
wynagrodzenia dla bardziej uzdolnionych operatorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz