Po rozwodzie z żoną kompozytor, Peter Harper, przeprowadza się z Amsterdamu
na odludną wyspę w Irlandii w hrabstwie Donegal. Mężczyzna przeżywa kryzys
twórczy i ma nadzieję, że parę miesięcy izolacji przywróci mu zdolność
komponowania nowych utworów. Jego jedynymi sąsiadami są Leo i Marie Koganowie,
z którymi szybko się zaprzyjaźnia. Jeszcze bliższą relację nawiązuje z Judie,
właścicielką sklepu i organizatorką lokalnych rozrywek z pobliskiej wsi
Clenhburran. Powolny proces odzyskiwania równowagi po rozwodzie przerywa
wypadek podczas burzy. Peter zostaje porażony piorunem i od tego momentu miewa
niepokojące, plastyczne sny z udziałem swoich znajomych i rodziny. Przekazywany
z pokolenia na pokolenie w jego rodzinie dar przeczuwania tragicznych w
skutkach wydarzeń, tajemnice jego nowych znajomych i makabryczne koszmary senne
jakoś się ze sobą łączą. Harper stara się znaleźć ten związek, zanim będzie za
późno.
Hiszpan, Mikel Santiago, swoją przygodę z pisarstwem zaczął od krótkich
opowiadań publikowanych na blogu oraz powieści wydanej w formie e-booka. Ale
prawdziwy rozgłos i to w kilku krajach przyniosła mu debiutancka publikacja
papierowa, „Ostatnia noc w Tremore Beach”, która dostała się do pierwszej dziesiątki
listy najlepiej sprzedawanych książek w Hiszpanii, została przetłumaczona na
kilka języków, a prawa do ewentualnej adaptacji (precyzyjnych planów jeszcze
nie ma) sprzedano producentowi Alejandro Amenabarowi. Krytycy zaczęli grzmieć,
że oto Europa zyskała pisarskiego klona Stephena Kinga, autora, który z równą
swobodą, jak współczesny mistrz literackiego horroru, porusza się w ramach
kilku gatunków, pokazując, że z silnie wyeksploatowanych motywów można złożyć
iście elektryzującą historię. Porównania do Stephena Kinga nie są jedynie mało
odkrywczą formą reklamy, próbą pozyskania dla Mikela Santiago milionów
czytelników, zakochanych w twórczości niekoronowanego króla literackiego horroru.
Czytając „Ostatnią noc w Tremore Beach” nawet nie starałam się znaleźć jakichś
nawiązań do utworów Kinga, w przekonaniu, że etykietki są na wyrost, ale już na
początku powieści bezwiednie nasunęły mi się skojarzenia z minipowieścią „Tajemnicze
okno, tajemniczy ogród” zamieszczoną w zbiorze „4 po północy”. Główny bohater
książki Santiago, Peter Harper, podobnie jak kingowski Mort Rainey zajmuje
domek na odludziu, celem odzyskania duchowej równowagi po rozstaniu z żoną.
Obie postacie cierpią na niemoc twórczą i mają nadzieję, że z dala od
wielkomiejskiego zgiełku odzyskają natchnienie. Ponadto zarówno żona Morta, jak
i eks małżonka Petera rozpoczęły nowe życie u boku kolejnego mężczyzny, co
jakiś czas temu doprowadziło do ostrych w słowach i czynach konfliktów pomiędzy
mężczyznami. Nie wiem, czy analogie są wynikiem świadomego działania Mikela
Santiago, czy to jedynie przypadek, ale podobieństwom zaprzeczyć nie można. Wielu
czytelników w przewodnim wątku „Ostatniej nocy w Tremore Beach” najprawdopodobniej
dopatrzy się zbieżności z innym dziełem Stephena Kinga, „Martwą strefą”, ale
akurat wizje, których doświadczają bohaterowie tak literatury, jak i
kinematografii grozy to jeden z uniwersalnych tematów, więc w moim odczuciu
podążanie w stronę takich oczywistości jest bezcelowe.
„Ostatnia noc w Tremore Beach” jest klasycznym przykładem uporczywie
trzymającej się ciasnej konwencji powieści, odwołującej się zarówno do tradycji
horroru, jak i thrillera z równoczesną dbałością o warstwę obyczajową. Czyli
wychodzi na to, że Santiago również mnogość ram gatunkowych zaczerpnął od Kinga?
Być może, ale formą już znacząco od niego odstawał, udowadniając, że nie jest
bezkrytycznym kopistą stylu, że dysponuje własnym, unikalnym warsztatem i co
więcej potrafi w pełni wykorzystać go do opowiedzenia klasycznej historii o
podłożu nadprzyrodzonym. Choć początkowe tło dziejów Petera Harpera przypomina
losy Morta Rainey’a to w szczegółach znacząco od siebie odstają. Po ośmiu bądź
dziesięciu latach małżeństwa (w książce pojawiają się dwie wersje) związek
kompozytora Petera Harpera się rozpada i mężczyzna przybywa na malowniczą wyspę
w Irlandii do samotni przy plaży. Dwójka dzieci zostaje pod opieką matki, ale
latam mają odwiedzić ojca. Do tego czasu niemalże pustelniczy tryb życia
Harpera zakłóca porażenie piorunem, które wkrótce staje się główną przyczyną
jego makabrycznych koszmarów sennych. Santiago podpina się pod często poruszany
w horrorze motyw czasowego osiedlenia się z dala od cywilizacji, gdzie niedługo
potem mają miejsce niepoddające się racjonalizacji wydarzenia. Na miejsce akcji
autor wybrał malowniczą wyspę w hrabstwie Donegal w Irlandii, którą oprócz
głównego bohatera zamieszkuje jeszcze starsze, towarzyskie małżeństwo. To
jedyni sąsiedzi Petera w tej nieprzyjaznej, acz pięknej scenerii, w otoczeniu
łąk, torfowisk, łagodnych wzgórz, klifów, plaży i bezkresnego oceanu, których
naturalne piękno udało się Santiago w detalach przelać na papier. Z
jednoczesnym częstym akcentowaniem ewentualnych niebezpieczeństw wynikających z
izolacji i całkowitego oddania się siłom Natury. Już na początku autor
wspomina, że największym zagrożeniem są huragany – porywiste wiatry, ulewy i
wyładowania elektryczne. Z potęgą tego ostatniego ma nieprzyjemność zmierzyć
się Peter Harper. Udaje mu się przeżyć, ale niedługo potem zostaje zmuszony do konfrontacji
z nadzwyczajnymi następstwami „spotkania z piorunem”. „Ostatnia noc w Tremore
Beach” bazuje głównie na klimacie, potęgowanym podczas każdorazowego
przenikania w sny głównego bohatera. Co więcej każdy taki wątek udanie podpina
się pod tradycję czystego horroru, bez bzdurnych kombinacji pokazując to, co w
gatunku najlepsze. Środek nocy, szalejąca burza na zewnątrz i Peter obudzony w
swojej samotni natarczywym dobijaniem się do drzwi. Powolne podążanie mężczyzny
w gęstych ciemnościach w stronę drzwi frontowych, przy akompaniamencie
porywistego wiatru szarpiącego ścianami małego domku stojącego pośrodku niczego
i ta świadomość, że za drzwiami czai się coś niepojętego, coś co wykroczy poza
granice ludzkiego pojmowania. Jakiś czas później Harperowi przemknie przez
myśl, że boi się otwierać w snach drzwi, bo przed domem może stać trup kobiety,
którą zna. Jak w „Małpiej łapce” W. W. Jacobsa z obsesyjną wręcz dbałością
autora o złowieszcze tło koszmarów głównego bohatera. Santiago niejednokrotnie
daje czytelnikom do zrozumienia, że najbardziej przeraża to, czego nie jesteśmy
w stanie dojrzeć, zapowiedź makabrycznych wydarzeń, a nie ich istota, przez co
ilekroć konfrontuje nas z wizjami Petera znacząco rozciąga w czasie jego
samotne wędrówki po mrocznych wnętrzach wynajmowanego domu. W ten sposób
dochodzi do perfekcji w targaniu skrajnymi emocjami odbiorcy nawet nie
wychodząc poza ramy utartych schematów. Nawet w finalizacjach owych koszmarów
sennych, przewrotnym akcentowaniu kuriozalności stanu Petera, przewidywalnym
dla fanów gatunku, ale paradoksalnie jeszcze bardziej intensyfikującym tragizm
sytuacji, w której został postawiony, a co za tym idzie potęgującym napięcie.
Atmosfera niezdefiniowanego zagrożenia i makabryczny wydźwięk wizji Petera
Harpera (choć bez wyczerpującego wdawania się w szczegóły aspektów gore) to zdecydowanie najsilniejsze części
składowe „Ostatniej nocy w Tremore Beach”, dające dowód znajomości reguł, jakimi
rządzi się literacki horror i zdolności autora do właściwego przelania ich na
papier. Równie zadowalający poziom Santiago osiągnął w kreacji głównego
bohatera, szczegółowo przybliżając jego myśli i emocje z równoczesnym częstym
odwoływaniem się do jego przeszłości, dającym całościowy obraz tej wzbudzającej
sympatię, ale też współczucie postaci. Jednak na miejscu autora troszkę więcej
miejsca poświęciłabym Judie, bo zważywszy na niemałą rolę, jaką odegrała w tej
opowieści nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zarówno jej charakterystykę, jak i
mroczną przeszłość potraktowano zbyt ogólnikowo, w przeciwieństwie do pozostałych
drugoplanowych postaci. Zmodyfikowałabym również końcówkę, bo choć odwołanie do
UWAGA SPOILER tradycji home invasion w kontekście tej
konkretnej historii w gruncie rzeczy zadowala, finalnie dając do zrozumienia,
że najbardziej powinniśmy bać się żywych, a nie sennych majaków i zmarłych
przodków to już happy end daje dowód zaprzepaszczonego potencjału. W końcu, jak
dowiedzieliśmy się z wizji Petera Santiago wypracował sobie sposobność na
mocne, wbijające się w pamięć zakończenie, niosące przesłanie, że przeznaczenia
nie sposób oszukać. Szkoda, że brakło mu odwagi, bo myślę, że „wyrwanie się z
kajdan grzeczności”, w których tkwi tak wielu autorów horrorów niemających
odwagi zadać finalnego ciosu czytelnikowi przysporzyłoby mu więcej fanów w
kręgach miłośników literatury grozy KONIEC
SPOILERA.
Zapewne znajdzie się sporo osób, które zarzucą „Ostatniej nocy w Tremore
Beach” zbyt dużą konwencjonalność, podpinanie się pod znane motywy, tylko po
to, żeby finalnie dać czytelnikowi dokładnie to, czego od dłuższego czasu się
spodziewał. Dlatego też nie sądzę, żeby rekomendowanie tej pozycji osobom
poszukującym innowacyjnych rozwiązań fabularnych miało jakiś sens. Mikel
Santiago celował raczej w wielbicieli literatury grozy, tak dreszczowców, jak i
horrorów, którzy odnajdują przyjemność w obcowaniu z ogranymi schematami,
którzy wierzą, że nawet w wyeksploatowanych do granic możliwości motywach tkwi
potencjał. Trzeba tylko wiedzieć, jak przelać to wszystko na papier, żeby wydobyć
maksimum klimatu niezdefiniowanego zagrożenia i suspensu. A w moim pojęciu
nawet biorąc pod uwagę kilka słabszych wątków jego powieści, Mikel Santiago, posiadł
tę „tajemną” wiedzę i wypracował sobie własny styl, dzięki któremu jego
konwencjonalna opowieść dostarcza mnogości emocji i to już od pierwszych kilku
stronic lektury.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Zwróciłem uwagę na tę książkę przez kapitalną okładkę, która niewątpliwie oko przyciąga. Z recenzji czytam, że warto też zwrócić uwagę pod kątem treści. Będę miał ją na uwadze. :)
OdpowiedzUsuń