poniedziałek, 26 września 2022

Ann Rule „Morderca znad Green River. Historia polowania na najokrutniejszego zabójcę w historii Stanów Zjednoczonych”

 

Ann Rule urodziła się w 1931 roku w Lowell w stanie Michigan, ukończyła szkołę średnią Coatesville w Pensylwanii, studiowała na University of Washington i w Highline Community College, gdzie uzyskała stopień naukowy. Była funkcjonariuszką organów ścigania w Departamencie Policji w Seattle i pisała dla magazynu True Detective pod pseudonimem Andy Stack. Osiadła w Normandy Park w stanie Waszyngton i miała czworo dzieci, z których jedno, Leslie Rule, poszło w jej pisarskie ślady. Na scenie literackiej Ann Rule zadebiutowała w 1980 roku pozycją true crime pt. „The Stranger Beside Me” (pol. „Ted Bundy. Bestia obok mnie”), traktującą o życiu i zbrodniach Teda Bundy'ego, jednego z najbardziej niesławnych seryjnych morderców w historii, z którym nieświadoma jego prawdziwej natury Rule utrzymywała przyjacielskie stosunki. Książkę przeniesiono na mały ekran (film telewizyjny) w 2003 roku pod tym samym oryginalnym tytułem (pol. „Obcy przyjaciel”). Obraz wyreżyserował Paul Shapiro, a scenariusz opracowali Matthew McDuffie i Matthew Tabak. Rolę Teda Bundy'ego powierzono Billy'emu Campbellowi, a w postać Ann Rule wcieliła się Barbara Hershey. Po wydaniu książki „Heart Full of Lies” (pol. „Serce pełne kłamstw”) koncentrującej się na autentycznej sprawie Liysy Northon, która w 2000 roku zabiła swojego męża Chrisa, Northon wytoczyła przeciwko Ann Rule i jej wydawcy pozew o zniesławienie, który został oddalony przez Sąd Apelacyjny. Narzeczony Liysy Northon, dziennikarz Rick Swart, napisał artykuł dla Seattle Weekly, zarzucając Rule nieprecyzyjne, niechlujne i bezlitosne przedstawienie Liysy Northon jako socjopatycznej zabójczyni. Autorka odpowiedziała pozwem o zniesławienie - wytoczonym przeciwko Swartowi i Seattle Weekly w 2013 roku – który sąd uznał za bezzasadny. Rule miała w całości pokryć koszta adwokackie strony przeciwnej i wypłacić pozwanym odszkodowanie w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. Ann Rule odwołała się od wyroku i Sąd Apelacyjny przychylił się do jej wniosku, ale przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. W 2015 Ann Rule zmarła w wyniku zastoinowej niewydolności serca, tuż po pobycie w szpitalu w związku z zawałem serca. Po jej śmierci w The New Yorker pojawił się artykuł autorstwa Victorii Beale, w którym zarzucała Rule zbyt duże zaangażowanie w życie Teda Bundy'ego już po jego zatrzymaniu – między innymi wspieranie go finansowo.

Dwa lata przed pierwszym wydaniem książki, która nastręczyła Ann Rule trochę kłopotów prawnych, w 2001 roku, zatrzymano seryjnego mordercę, którego sprawę śledziła od pierwszej połowy lat 80. tych XX wieku. Umowa z wydawcą dawno została zawarta, przy czym Rule zastrzegła sobie, że pracę nad swoim reportażem (nie licząc gromadzenia informacji) o „najbardziej płodnym/zachłannym seryjnym mordercy w historii Stanów Zjednoczonych” - jak zwykło się nazywać człowieka, któremu prasa nadała przydomek The Green River Killer (Morderca znad Green River, w skrócie ZGR) – rozpocznie dopiero po jego schwytaniu. Gdyby amerykański odpowiednik Kuby Rozpruwacza (mniej pazernego zabójcy prostytutek, który swoje krwawe żniwo zebrał w 1888 roku w londyńskiej dzielnicy Whitechapel i jej okolicach) też zdołał umknąć tak zwanemu wymiarowi sprawiedliwości, obszerny reportaż pt. „Green River, Running Red” - pierwotnie opublikowany w roku 2004 - pióra jednej z najbardziej docenianych, najpoczytniejszych autorek/autorów true crime stories, najprawdopodobniej nigdy by nie powstał. Pierwsze polskie wydanie zatytułowane „Morderca znad Green River. Historia polowania na najokrutniejszego zabójcę w historii Stanów Zjednoczonych” przygotowało wydawnictwo SQN na rok 2022. Trochę ponad sześćset stronicowa publikacja w twardej oprawie z fantazją „pokolorowanej” (tj. projekt graficzny okładki) przez Pawła Szczepanika, w tłumaczeniu Aleksandry Radlak, zawierająca czarno-białe zdjęcia czterdziestu siedmiu ofiar tytułowego antybohatera. Przypomnijmy, że skazano go za czterdzieści dziewięć morderstw (najpierw czterdzieści osiem, a potem jeszcze jedno), do których przyznał się w ramach umowy zawartej z prokuraturą.

Dostosowując się do narracji przyjętej przez Ann Rule w „Mordercy znad Green River” nie będę posługiwać się jego prawdziwymi personaliami. Jak w wielu powieściach kryminalnych/thrillerach policyjnych na przedstawienie oprawcy z imienia i nazwiska przyjdzie nam długo czekać. Udajemy, że nie wiemy, kto zacz:) Mogłoby się wydawać, że Ann Rule zainteresowała się tą wstrętną sprawą przez mały udział jej niegdysiejszego przyjaciela, a przynajmniej znajomego, „podłego, okrutnego, złego” Theodore'a Roberta Bundy'ego. Wątek jak w późniejszym „Milczeniu owiec” Jonathana Demme'a, ekranizacji kultowej powieści Thomasa Harrisa – niedokładne przytoczenie słów autorki omawianego dziełka – który tutaj został przedstawiony boleśnie pobieżnie. I bynajmniej nie to przyciągnęło panią Rule do sprawy Mordercy znad Green River. To stało się wcześniej, po pierwszym makabrycznym znalezisku - w Green River i na jednym z jej brzegów - któremu niezwykle pazerny seryjny morderca zawdzięcza swój przydomek. Okropnym odkryciu w hrabstwie Kent w stanie Waszyngton, gdzie Ann Rule zapuściła korzenie. Morderca znad Green River również. Czyli kolejna bestia obok niej, której wzmożona aktywność (morderczy szał) przypadła na lata 1982-1984. Jego ofiarami padały głównie (ale nie tylko) młode prostytutki z tak zwanej Strefy. W nie celował ten niewydarzony myśliwy. Niepozorny człowieczek, który zapewne zaskoczył niejednego kinomana. Ann Rule wspomina „Koszmar z ulicy Wiązów” i serial (sic!) „Piątek trzynastego” - popularność, jaką, zwłaszcza wśród młodych ludzi, cieszyły się tego typu produkcje (pewnie miała na myśli slashery) w czasie zbrodniczej działalności Mordercy znad Green River. A gdy już widmo wyszło z cienia, zamiast zamaskowanej maszyny do zabijania z maczetą czy poparzonego gościa z rękawicą nabitą nożami i w pasiastym sweterku (za to swoistym znakiem rozpoznawczym ZGR stała się koszula w kratę; ach, i jeszcze czapka z daszkiem) ludzie ujrzeli niczym niewyróżniającego się, właściwie nijakiego okularnika z wąsem. Szok... ale nie dla tych, którzy mieli już do czynienia z autentycznymi drapieżnikami. Na przykład agentów z Jednostki Nauk Behawioralnych FBI, profilerów, którzy włączyli się w nadzwyczaj długie policyjne śledztwo. Prawie dwadzieścia lat zajęło śledczym (bez wyjątku praktycznie nieskazitelnym jednostkom, czym Rule jakoś mnie nie zaskoczyła – ile w tym prawdy, a i ile koleżeńskiej solidarności? Tylko pytam, nie stwierdzam) rozpracowywanie Mordercy znad Green River. Stworzono grupę zadaniową, która najpierw szybciutko się rozrastała, a potem drastycznie kurczyła. Wszak trzeba było pilnować budżetu – brak pożądanych efektów, a i cel tej kosztownej operacji „zszedł ze sceny równie nagle jak na nią wlazł”, poza tym, jak zawsze, politycy mieli inne, bardziej palące wydatki. Ważniejsze od schwytania człowieka, który udusił dziesiątki kobiet. Może się przeprowadził, może umarł albo trafił za kratki. A może przez cały ten czas ukrywał się na widoku? Może zbudował sobie przytulne rodzinne gniazdko w tym samym hrabstwie, w którym rozpoczął swoją krucjatę wymierzoną w nierządnice. Nazywał je śmieciami, po zatrzymaniu chełpił się swoją rzekomą działalnością na rzecz hrabstwa. Że niby pomagał mundurowym w „czyszczeniu” ich rewiru. Ale zdaniem Ann Rule (też śledczych) sam w to nie wierzył. Megalomańska gadka, jakże typowa dla psychopatów, tak samo zresztą jak przerażająco obojętny stosunek do ofiar. Zupełnie jakby były przedmiotami stworzonymi specjalnie dla jego chorych potrzeb. Nie zawsze do jednorazowego użytku. Znalazł bowiem niezawodny sposób na zaspokajanie swojego wielkiego popędu seksualnego. Prosto i skutecznie. Bezpieczny na otwartej przestrzeni, przez nikogo nieniepokojony odrażający kochanek.

Nierządnica siedziała w łóżku i jadła hamburgera. Sprzedała się, bo była głodna. Ale złamała prawo i choć łzy spływały jej po twarzy, musiałam ją zabrać do więzienia. Nigdy jej nie zapomniałam.”

Ann Rule w pewnym sensie utarła nosa Mordercy znad Green River, bo musiał podzielić się przestrzenią z postaciami, które uważał za nieistotne. Biografia seryjnego mordercy, a tu taka długa kolejka przed nim. Najpierw ofiary i śledczy, a dopiero potem ten narcystyczny nieudacznik. Na pierwszy plan tytułowy czarny charakter wysunie się w dalszych partiach książki, wcześniej jedynie sporadycznie, na krótko, „dochodząc do głosu” (wgląd w jego życie, a nie tylko w potworne owoce jego sekretnej działalności). Ucieszyło mnie takie podejście do tematu, bo przy całym braku szacunku dla Mordercy z Green River, jego dzieje nie wydawały mi się nawet w połowie tak ciekawe, tj. tak przygniatające, druzgocące, jak żywoty tych, których miał czelność okraść z życia. Z czasem mina nieco mi zrzedła. Zrobił się z tego mały rozgardiasz, mini chaos – nieustające skakanie między ofiarami i ich bliskimi a przedstawicielami organów ścigania zaangażowanymi (jedni raczej krótko, inni bardzo długo) w sprawę Green River Killer. Sytuację utrudniał fakt, że tylko niektóre (mniejszość) z licznych ofiar Mordercy znad Green River dostały więcej niż jeden-dwa niedługie akapity. Reszta siłą rzeczy zlewała mi się w jedno. Źle się z tym czułam, można to nazwać kacem moralnym, niezawinionym... chyba przez nikogo. Nie mam pewności, ale tak sobie dumałam, że Rule nie tyle zazdrośnie strzegła powierzonych jej niepoufnych informacji, ile po prostu ich nie posiadała. Przekazała dalej te opowieści, którymi zechciano się z nią podzielić. Historie, którymi chciano podzielić się ze światem. O dziewczynach, które doskonale poznały przeokropnie kwaśny smak ulicznego życia. Nastoletnich i niewiele starszych zagubionych duszach niejako zmuszonych do sprzedawania własnych ciał. Niektóre uciekły z jednego piekła w drugie, a inne wyfrunęły z całkiem wygodnych, ciepłych gniazd, gdzie w każdej chwili mogły wrócić. W niejednym domu niecierpliwie oczekiwano ich powrotu, tęsknym wzorkiem wypatrywano marnotrawnych córek, nareszcie dostatecznie zdeterminowanych by wyjść na prostą. Zostawić skrajnie nieodpowiednich mężczyzn i/lub stanąć do walki z nałogiem narkotykowym. Poszukać bezpieczniejszej pracy. Nieuwłaczającej tak jak podobno najstarszy zawód świata. Bo Morderca znad Green River nie był odosobniony w swoim postrzeganiu tych kobiet. Oczywiście on posunął się dużo dalej, niż niejeden gardzący prostytutkami praworządny mieszkaniec hrabstwa Kent kiedykolwiek zapuściłby się choćby tylko w wyobraźni. Wedle relacji Ann Rule nierządnice ze Strefy najmocniej kłuły w oczy konserwatywnych mieszkańców zapewne nie tylko tego zakątka Stanów Zjednoczonych. To oni najgłośniej dopingowali policjantów w walce... z wiatrakami. Co ciekawe, i co wyraźnie oburzało Ann Rule, prawo było nieporównanie mniej łaskawe dla prostytutek niż ich klientów. Dla mnie największą siłą tej cegiełki jest bagno w jakim żyły między innymi ofiary Mordercy znad Green River. Nie wszystkie, bo przypadkiem czy zamierzenie na długiej liście ofiar „niepozornego człowieczka” znalazły się też panie, które odpłatnych usług seksualnych nigdy nie świadczyły. Trochę zawiodła redakcja – miejscami jakby wykoślawiona składnia, dziwny szyk wyrazów – ale bardziej sama autorka. A przynajmniej mnie łatwiej byłoby przyswajać ten ogrom informacji nie tylko na temat Mordercy znad Green River, gdyby zaprowadziła większy porządek w zgromadzonym materiale. Łatwiej byłoby mi w pełni zaangażować się w tę na pewno niebezbolesną, nielekką historię. Jak to było z debiutancką i najgłośniejszą książką Ann Rule o jej niegodnym pozazdroszczenia koledze. Mówiąc wprost: z dwojga dobrego wybieram „Bestię obok mnie”, ale żebym żałowała czasu poświęconego na to późniejsze dzieło Ann Rule o „człowieku w kraciastej koszuli”, to nie. Absolutnie nie!

Druga, po „Tedzie Bundym. Bestii obok mnie”, true crime story Ann Rule z logo wydawnictwa SQN. Kolejna cudnie opakowana książka amerykańskiej nieżyjącej już pisarki kojarzonej głównie z literaturą faktu, z kryminalnymi reportażami nie tylko o seryjnych mordercach. Ale to może innym razem. Tak czy inaczej, tutaj mamy kolejną „grubą rybę” wśród autentycznych zabójców, jednego z najżarłoczniejszych drapieżników w historii Stanów Zjednoczonych. „Morderca znad Green River. Historia polowania na najokrutniejszego zabójcę w historii Stanów Zjednoczonych” Ann Rule to niewątpliwie duże wydarzenie w naszym półświatku:) Długo wyczekiwane przez zaprawionych w bojach polskich słuchaczy, czy tam czytaczy true crime story. Im polecać nie trzeba, ale może i paru innych się skusi? Polecam, choć nie tak gorąco, jak „Bestię obok mnie”.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz