Lata 80. XX wieku. Kiedy John Edward 'Jack' Thatch miał cztery lata w wypadku samochodowym zginęli jego rodzice. Opiekę nad chłopcem objęła jego ciotka Josephine 'Jo' Gargery mieszkająca w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Kiedy chłopiec miał osiem lat, w rocznicę śmierci rodziców, ósmego sierpnia, po raz pierwszy spotkał na cmentarzu swoją równolatkę, Stellę Nettleton. Ponownie zobaczył ją dokładnie dokładnie rok później w tym samym miejscu. Arogancką młodą damę, która zdominowała jego myśli. Tymczasem detektyw z wydziału zabójstw w Pittsburghu Faustino Brier każdą wolną chwilę poświęca swojej obsesji, w którą z czasem wciągnął zawodową partnerkę, detektyw Joy Fogel. W sprawę nader tajemniczych zgonów. Ciała wyglądają na spalone, ale przyczyna śmierci tych wszystkich ludzi pozostaje nieznana. Wszystko wskazuje jednak na zabójstwa, dokonywane każdego sierpnia. Tymczasem w placówce Charter dorasta Pacjent „D”, chłopiec dysponujący niezwykłą, groźną mocą. Odizolowany od społeczeństwa obiekt badawczy. Żyjący w zamknięciu, pod ścisłym nadzorem ludzi w bieli.
Stephen King ma „To”, Dan Simmons „Letnią noc”, Robert McCammon „Magiczne lata”, a J.D. Barker (właściwie Jonathan Dylan Barker) „W jej sercu czai się mrok” (oryg. „She Has a Broken Thing Where Her Heart Should Be”). Monumentalną powieść pierwotnie wydaną w 2020 roku i napisaną przede wszystkim z potrzeby „przeczyszczenia trudno dostępnych zakamarków mózgu” po powieściowej trylogii „4MK”, bezkompromisowych thrillerach „Czwarta małpa”, „Piąta ofiara” i „Szóste dziecko”. Barker nie ukrywa, że zdumiało go, żeby nie powiedzieć zaszokowało, to, że nosił w sobie taką historię. Mocną historię, po której ten amerykański pisarz raczej rzadko trzymający się twardych gatunkowych ram, musiał zaaplikować sobie swoistą odtrutkę. Coś lżejszego. W treści, bo faktyczna waga tej publikacji to już zupełnie inna sprawa. Osiemset pięćdziesiąt stron z kawałkiem w opakowaniu zaprojektowanym przez Dark Crayon i solidnym tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej, na polski rynek „przytaszczyła” Czarna Owca w roku 2022. Można powiedzieć polski opiekun twórczości J.D. Barkera – pierwsze i jak na razie jedyne wydania pełnego składu „4MK” oraz „Dracula”, prequela „Draculi” Brama Stokera napisanego wspólnie z przodkiem tego Wielkiego Pisarza, Dacrem Stokerem, to wszystko sprawka Czarnej Owcy. To wszystko w moim oczach blednie przy „W jej sercu czai się mrok”.
Człowiek, który niedawno zawiązał współpracę z Jamesem Pattersonem, poczytnym amerykańskim powieściopisarzem specjalizującym się w kryminałach/thrillerach – czasem popracuje w pojedynkę, czasem z bardziej doświadczonym kolegą po piórze – nie ukrywa, że jego głównymi źródłami inspiracji są literackie światy Stephena Kinga, Deana Koontza, Neila Gaimana i Johna Saula. Tym razem jego wzrok niewątpliwie zogniskował się na tym pierwszym, na jednej konkretnej powieści po raz pierwszy wydanej w XX wieku, której tytułu wolę nie ujawniać, ażeby przypadkiem nie zepsuć komuś niespodzianki. Ta „tajemnicza książka” doczekała się już dwóch filmowych braci i jednego kuzyna (sequel), a i J.D. Barker może już wkrótce obejrzy pierwszy pełnometrażowy film na podstawie swojego utworu. Jego i Dacre Stokera, firma Paramount Pictures kupiła bowiem prawa do ekranizacji/adaptacji ich „Dracula” i są widoki na reżyserię Andy'ego Muschiettiego, twórcy między innymi horrorów „Mama” (2013), „To” (2017) i „To: Rozdział 2” (2019). Tyle dygresji, wróćmy do głównego punktu „programu”. Dziewczyny, której serce spowija mrok. Historia po części spisana w pierwszej osobie, z perspektywy Johna Edwarda 'Jacka' Thatcha. W pozostałych przypadkach mamy narrację trzecioosobową - nierównomierna przeplatanka postaci w centralnym punkcie. I wyjątki z akt nie tak znowu tajemniczej firmy Charter - starannie dobrany druk, stylizacja, złudzenie obcowania z dość leciwym materiałem dowodowym - która spokojnie mogłaby dokonać fuzji z pewną działalnością niezupełnie gospodarczą „założoną przez” Stephena Kinga. W każdym razie autorowi „W jej sercu czai się mrok” wyraźnie zależało na tym, by odbiorca traktował ten przybytek jako jedną z największych zagadek przynajmniej pierwszych partii tej zjawiskowej bestyjki. Grubaśnej publikacji, w której J.D. Barker na widoku kłania się „Wielkim nadziejom” Charlesa Dickensa. Największy skarb Stelli Nettleton, najukochańsza opowieść dziewczynki, która poniekąd dorasta na naszych oczach. Poniekąd, bo wielka miłość Jacka Thatcha wyjątkowo rzadko wkracza w jego młodzieńcze życie. Rzadko ciałem, bo w głowie chłopca zajmie poczesne miejsce już po ich pierwszym spotkaniu. Miłość granicząca z obsesją, która mogła zostać zaszczepiona w Jacku przez osoby trzecie bądź samą Stellę, dziewczynkę z mroczną tajemnicą. Gdy oboje mieli zaledwie osiem lat. 8 sierpnia 1984 roku, w rocznicę śmierci rodziców, mały Jack, jak co roku, wybrał się ze swoją wyłączną opiekunką prawną, ciotką Josephine 'Jo' Gargery na cmentarza w Pittsburghu w Pensylwanii, by odwiedzić grób matki chłopca, a siostry Jo. Obok spoczywa ojciec Jacka, ale chłopiec wie, że w obecności cioci lepiej nawet o nim nie wspominać. A na pewno nie troszczyć się o miejsce jego pochówku. Jo nie szczędzi gorzkich słów pod adresem mężczyzny, który skradł serce jej siostry i wyraźnie nie życzy sobie, żeby Jack, przynajmniej na jej oczach, wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie miejscem jego wiecznego spoczynku. Ale gdy nie patrzy? Co z oczu, to z serca. Jack sam więc robi porządki na grobie ojca. Jo najwyraźniej jest tego świadoma, ale nic nie wskazuje na to, by odkryła też jego drugi „cmentarny sekret”. Od 1984 roku Jack Thatch wypatruje w tej nekropolii swojej rówieśniczki, która zachowuje się jak szlachcianka wychowana wiek-dwa wcześniej. Tak czy inaczej, Stella nie przypomina nikogo, z kim Jack miał przyjemność i nieprzyjemność zetknąć się w swoim dotychczasowym, bądź co bądź, krótkim życiu. Elokwentna, dostojna mała dama. Stara maleńka. Zadzierająca nosa, przemądrzała, stale patrząca z góry na swojego nowego znajomego. To znaczy Stella ciągle daje Jackowi do zrozumienia, że uważa się za osobę w każdym calu lepszą od niego. To tyko poza czy naprawdę tak myśli? Jej opiekunka, Latrese Oliver, na pewno wolałaby, żeby Jack zostawił jej Stellę w spokoju i nie przepuści żadnej okazji, żeby rzucić mu to w twarz. Starsza kobieta w bieli i najprawdopodobniej z nieodłączną wielką spluwą zwykle chowaną pod ubraniem, aż emanuje pogardą do tego chłopaczyska. Gnieżdżącego się z palącą jak smok ciotką w ciasnym mieszkanku w starej kamienicy w Pittsburghu. Nieopodal miejsca pracy Jo Gargery, jadłodajni Eldena Krendala, „miękkiego jajka w szorstkiej skorupce”. Chłopaczyska, który zaczytuje się w komiksach – nie to, co Stella, gustująca w prawdziwych arcydziełach literatury, nie jakichś horrorach czy innych badziewiach dla prostackich, ciasnych umysłów;) - i właściwie nie ma przyjaciół. Nie, do czasu pojawiania się w bliskim sąsiedztwie Duncana Napoleona 'Dunka' Bellino.
„Życie jest zbyt krótkie i zbyt kruche, żeby pielęgnować w sercu nienawiść. To uczucie wyżera duszę, pali, ale nie spala.”
Akcja „W jej sercu czai się mrok” J.D. Barkera toczy się głównie w latach 80. i 90. XX wieku (ostatnia partia wbiegnie w kolejny wiek, ale to już tak na szybko), a nasz przewodnik dokłada starań byśmy o tym nie zapominali. To znaczy przywołuje Barker ten magiczny klimat znany przynajmniej z filmów i innych książek. Sentymentalna, wręcz chwytająca za serce podróż przez życie Johna Edwarda 'Jacka' Thatcha, Pipa enigmatycznej Estelli, to znaczy Stelli. Dziewczynki z cmentarnej ławeczki. Żebym tak przeżywała historię miłosną? Nie, to mi się praktycznie nie zdarza. A przynajmniej nie przypominam sobie równie zajmującej, tak poruszającej opowieści romantycznej. Nie żebym miała duże doświadczenie na tym gatunkowym polu. Bo „W jej sercu czai się mrok” niewątpliwie jest opowieścią miłosną. O tak, to jest romans. I thriller kryminalny, i dark fantasy czy jak kto woli horror science fiction, w każdym razie fantastyka. Spisek, paranoja, obsesja. Ludzie w białych płaszczach i samochodach. Wielce zagadkowe morderstwa. Niebezpieczny obiekt badań i niewykluczone, że jeszcze bardziej niebezpieczny obiekt na wolności. Chociaż z tą wolnością to trochę przesadziłam, bo Stalla Nettleton nie ma takiej swobody, jak Jack i właściwie wszystkie znane mu dzieciaki. Nie może po prostu wyjść z domu, by spędzić czas z rówieśnikami. Nawet podczas corocznych spotkań z Jackiem na cmentarzu w pobliżu zawsze kręci się przynajmniej jedna dorosła osoba. Przynajmniej diaboliczna Latrese Oliver - awatar pani Danvers w grze o superbohaterach i super złoczyńcach:) - zaborcza opiekunka z piekła z rodem. Bardziej chroni czy więzi biedną Stellę? A może osobnicy w bieli chronią innych przed nią? Dorastająca femme fatale, istna modliszka, która z premedytacją omotała, rzuciła straszny urok na niczym nie wyróżniającego się, pierwszego napotkanego tego feralnego sierpniowego dnia 1984 roku, niewinnego równolatka? I jaką rolę w tej „tragicznej sztuce” odgrywają Pacjent „D” i niejaki Preacher, człowiek-duch, który każdego miesiąca zakrada się do pokoju Jacka Thatcha, żeby coś mu zostawić. Jeden dar w miesiącu od anonima. My co nieco się o nim dowiemy, ale nasz narrator będzie musiał uzbroić się w większą cierpliwość. W zasadzie Jack nie zaprząta sobie zbytnio głowy tożsamością tego dobrodzieja. Darowanemu koniowi lepiej nie zaglądać w zęby. Bierze, co dają, głowiąc się głównie nad tym, jak podzielić się tym dobrem z kochaną cioteczką. Ledwo wiążącą koniec z końcem, właściwie dwojącą się i trojącą, żeby wykarmić ich oboje. Zwłaszcza siostrzeńca – Jo nie jest osobą wylewaną, ale czuć, że naprawdę kocha tego małego urwisa. E tam, zaraz urwisa. Jack to spokojne, usłuchane dziecko. Nie przysparza jej najmniejszych problemów. Grzeczna, utalentowana plastycznie iskierka Josephine Gargery. Jack stracił swoich rodziców w wypadku samochodowym, kiedy miał zaledwie cztery latka. To łączy go ze Stellą. Tutaj zakradła się jednak drobna nieścisłość – nastoletnia Stella przedstawia Jackowi dość szczegółową relację ze śmierci swoich rodziców, a parę lat później zaskakuje ją to makabryczne wydarzenie. Wygląda to tak, jakby Barker zapomniał o rozmowie, która autentycznie wycisnęła mi łzy z oczy. Zresztą to nie był jedyny taki raz podczas tej teoretycznie długiej podróży, która chyba trochę za szybko mi zleciała. Trochę? Wiele bym oddała za więcej wieczorów z Jackiem Thatchem i spółką. Uwaga: oni żyją! J.D. Barker na kartach „W jej sercu czai się mrok” nie tyle wykreślił całą paletę barwnych postaci - sympatycznych, antypatycznych i takich, co do których można mieć mocno ambiwalentny, a przynajmniej nie tak jasno określony, niejednoznaczny stosunek – ile ożywił. Prawdę mówiąc, ta armia „cudaków” wydawała mi się bardziej autentyczna niż niejedna osoba z mojego trochę dalszego otoczenia. Po namyśle: bliższego też. W tym świecie przedstawionym czułam się bardziej „u siebie” niż w twardej rzeczywistości. Najchętniej w ogóle bym stamtąd nie wychodziła, choć gwoli uczciwości muszę dodać, że na ostatnich przeszło stu stronach, mój przewodnik zanadto zagęścił ruchy. To nie na moją kondycję. Wolałam spacerkiem. Powoli, z dłuższymi przystankami, by nacieszyć oczy oszałamiającymi widoczkami. Ależ plastyczne opisy: malownicze i „malowniczo obskurne” krajobrazy. O wewnętrznych krajobrazach już nie wspominając.
Przewidywalna opowieść, w której się zakochałam. Prawie jak Stella Nettleton w „Wielkich nadziejach” Charlesa Dickensa. Powieść „W jej sercu czai się mrok” J.D. Barkera do Polski weszła po cichu, jakby ukradkiem, tylnymi drzwiami. Zdecydowanie za skromnie. Żeby takie dzieło przy wejściu nie robiło ogłuszającego huku, toż to nie przystoi. Mało brakowało, a bym przegapiła... No dobrze, tutaj może trochę przesadziłam, ale pozostałe żale podtrzymuję. I błagam, sprawdźcie to dzieło. Nieważne czy gustujesz w thrillerach/kryminałach, romansach, powieściach sensacyjnych/szpiegowskich/spiskowych, czy fantastyce/fantastyce grozy (horror science fiction, dark fantasy: niepotrzebne skreślić). Lubisz to albo tamto, to leć do tej dziewczyny, której duszę kaleczy mrok i chłopaka, któremu celowo czy nie skradła serce. To jest dopiero historia miłosna, proszę ja Was. Mroczna, niestroniąca od krwawej makabry (nieprzesadnej, wyważonej), chwilami nawet upiorna, poruszająca, piorunująca opowieść o wielkiej miłości wymagającej wielkich, niecodziennych poświęceń. Miłość cierpliwa jest - o to, to - i niełaskawa. Diament!
Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej
https://www.taniaksiazka.pl/ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz