piątek, 30 września 2022

„Black Box” (2020)

 

Nolan Wright stracił wspomnienia w wypadku samochodowym, w którym zginęła jego żona Rachel. Z pomocą dziesięcioletniej córki Avy mężczyzna stara się powrócić do dawnego życia, z nadzieją, że amnezja w końcu ustąpi. Kiedy nie udaje mu się odzyskać pracy, korzystając z rady swojego przyjaciela, doktora Gary'ego Yeboah, Nolan decyduje się skorzystać z eksperymentalnej terapii doktor Lillian Brooks, neurolog, która skonstruowała aparaturę opartą na hipnozie nazwaną Black Box. Motywowany głównie dobrem córki, Nolan zapuszcza się w tajemne zakamarki swojego umysłu, stopniowo odkrywając rzeczy, o które nigdy by się nie podejrzewał. Na domiar złego w Black Box prześladuje go upiorna istota, która wedle doktor Brooks jest uosobieniem reakcji obronnej mózgu, co może wskazywać na jakąś traumę.

Black Box”, amerykański horror science fiction wyreżyserowany przez debiutującego w pełnym metrażu Emmanuela Oseia-Kuffoura Jr. w oparciu o scenariusz, który napisał wespół ze Stephenem Hermanem, pomysłodawcą tej historii, jest częścią filmowej operacji „Welcome to the Blumhouse” - zbiór długometrażowych, niepowiązanych fabularnie, stworzonych przez różne zespoły produkcji grozy wyprodukowanych przez Blumhouse Productions/Blumhouse Television dla Amazon Prime Video. Emmanuel Osei-Kuffour Jr. dostał tę szansę dzięki swojemu krótkometrażowemu obrazowi z 2015 roku pt. „Born with It”, który był pokazywany na różnych festiwalach filmowych. W pracy nad „Black Box” Osei-Kuffour inspirował się „Babadookiem” Jennifer Kent, „Czarnym łabędziem” Darrena Aronofsky'ego, „W pogoni za szczęściem” Gabriele Muccino, „Niezniszczalnym” M. Nighta Shyamalana i japońskimi horrorami. Z mniejszym naciskiem opierał się na takich filmach jak „Matrix” Lilly i Lany Wachowskich, „Efekt motyla” J. Mackye Grubera i Erica Bressa i „Looper - Pętla czasu” Riana Johnsona. Ekipa zaprosiła do współpracy Troya Jamesa, który wykonywał swój popisowy numer znany reżyserowi „Black Box” z programu „America's Got Talent”. Film został uwolniony szóstego października 2020 roku na Amazon Prime Video, tym samym otwierając „Welcome to the Blumhouse”. Razem z „Kłamstwem” Veeny Sud.

Emmanuel Osei-Kuffour Jr. w swojej twórczości większą wagę przywiązuje do dynamiki relacji międzyludzkich niż efektów specjalnych. Woli skromne, intymne widowiska skoncentrowane na prowadzeniu fabuły, zdecydowanie nie przepada za „wtrętami komputerowymi”, ale nie pogardzi dobrymi praktycznymi dodatkami. W każdym razie w swoim pierwszym pełnometrażowym filmie z łatwością wygospodarował trochę miejsca dla dosadniejszych atrakcji. Dla człowieka wyginającego śmiało ciało, który wedle słów reżysera „Black Box” w ogóle nie korzystał ze wsparcia cyfrowego. „Pajęczy krok” Backwards Mana (właściwie Troya Jamesa) naturalną koleją rzeczy przywiódł mi na myśl „Egzorcystę” Williama Friedkina, jeden z największych kamieni milowych w kinematografii grozy, co prostą drogą doprowadziło mnie do „Egzorcyzmów Emily Rose” Scotta Derricksona, ale o „Babadooku” Jennifer Kent, przyznam się, nie myślałam. A właśnie „Babadooka” „mieli przed oczami” twórcy omawianej produkcji. Nie wiem, czy taki był cel zespołu ds. „Black Box”, ale podążając za Nolanem Wrightem (przekonująca kreacja Mamoudou Athiego) nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to mały ukłon dla klasycznych opowieści o „niebezpiecznych geniuszach” i ich diabelskich wynalazkach, nierzadko tworzonych w dobrej wierze, ale w historiach, które mam na myśli zazwyczaj efekt jest wprost przeciwny do zamierzonego. Zabawa w Boga w kinie grozy nie jest dobrym pomysłem, o czym być może przekona się też doktor Lillian Brooks, (nie)mądra głowa, która skonstruowała tytułową skrzynkę, czy jak kto woli pudełko. Głównego bohatera poznajemy pół roku po wypadku samochodowym, w którym uczestniczył z żoną o imieniu Rachel. On przeżył, ona nie miała tyle szczęścia. O ile można nazwać szczęściem to, co przyniosła mu bliższa i trochę dalsza przyszłość. Do szpitala trafił w stanie krytycznym. Lekarze właściwie nie dawali mu najmniejszych szans na przeżycie. Nie z takim urazem czaszki i płatu skroniowego. Ale pacjent po paru dniach wybudził się ze śpiączki... i nie wiedział, kim jest. Amnezja w takich wypadkach nie jest niczym niezwykłym, choć oczywiście wielce kłopotliwym dla osób nią dotkniętych. Tak też było z Nolanem, obcym w obcym kraju. Role się odwróciły – ojcem zaopiekowała się dziesięcioletnia Ava (zjawiskowy występ małej Amandy Christine), rezolutna, stanowcza dziewczynka, której pozostał już tylko on. Kochany tata. Ojciec, o którego warto walczyć. Gwoli ścisłości Ava miała też przyszywanego wujka, najlepszego przyjaciela Nolana, doktora Gary'ego Yeboah, do którego maleńka opiekunka zawsze mogła zwrócić się o pomoc. Ale nic nie wskazuje na to, by korzystała z tej opcji. Ta niecodzienna relacja rodzicielska przyciągała mnie z nie mniejszą siłą niż hipnotyczne hokus-pokus doktor Lillian Brooks - udana kreacja Phylicii Rashad, która płynnie, bez widocznego wysiłku jakby naprzemiennie przyoblekała się w skórę „dobrotliwej cioteczki” i „jadowitego gada”. Mój stosunek do tej kobiety do pewnego momentu nieustannie się zmieniał, co jak zakładam nie było produktem ubocznym scenariusza. Przemyślane działanie – subtelne podsycanie napięciowego ognia w sekretnym kominku. Zachęcamy odbiorcę do podejrzliwego przyglądania się ambitnej pani doktor, ale z ferowaniem wyroków mimo wszystko radzimy się wstrzymać. Bo może nie taki diabeł straszny, jak go w jakiejś części malują. Doktor Brooks przypomina tych wszystkich burzycieli ze starych, dobrych - młodszych też - utworów science fiction (w tym body horrorów: wystarczy spojrzeć na niektóre XX-wieczne dokonania Davida Cronenberga), ale w tej grupie mamy przecież nie tylko takich, którzy świadomie sprowadzają zagrożenie. Lillian może szkodzić swojemu pacjentowi (pacjentom?) zupełnie niechcący. Bo co do tego, że Black Box jest terapią mocno inwazyjną wątpliwości raczej mieć nie będziemy. Pytanie tylko, co konkretnie ta skrzyneczka wyczynia z umysłem nieszczęsnego Nolana Wrighta?

Mniej znaczy więcej. Nie wierzycie? W takim razie tym goręcej polecam „Black Box” Emmanuela Oseia-Kuffoura. Niepospolitą historię rodzinną w bardzo skromnych fatałaszkach. Nic, ani efekty specjalne, ani nawet klimat, nie miały takiego znaczenia dla twórców tego intrygującego pudełka, jak fabuła. Nic nie mogło odwrócić uwagi od treści. No, chyba że Backwards Man, którego wyjątkowo śmiałe wygibasy osnuto najbardziej intensywną, najsoczystszą, pięknie mroczną „aurą wspomnieniową”. Co prawda będziemy przenosić się też do kompletnie czarnej krainy - człowiek w nieprzeniknionej ciemnością, gdzie coś się podkrada. Do wędrowca zagubionego we własnej głowie. W przedsionku do skarbnicy pamięci. Od sześciu miesięcy ten bank jest szczelnie zamknięty dla Nolana Wrighta. Konwencjonalne terapie nie pomogły zdobyć owej twierdzy. Pozostaje czekać, aż amnezja ustąpi samoistnie. Jeśli ustąpi, bo jego lekarze byli zgodni co do tego, że równie dobrze wspomnienia mogą nigdy nie powrócić. Gdy go poznajemy, Nolan wyraźnie skłania się ku definitywnej rezygnacji z usług medycznych na polu bitwy z amnezją. Może nie tyle pogodzony z potwornym losem, ile przejedzony złudną nadzieją. Ale jeszcze niegotowy na ułożenie sobie życia na nowo, o czym świadczy choćby jego gwałtowna reakcja na wieść o niemożności powrotu do zawodu, w którym wspaniale sobie radził. A konkretnie do firmy, w której pracował przed wypadkiem. Podobno był najlepszym fotografem w tamtejszym zespole, ale wygląda na to, że katastrofa drogowa zabrała mu nie tylko żonę i wspomnienia, ale też talent, na którym zbudował swoje satysfakcjonujące życie zawodowe. Po opadnięciu emocji, Nolan uznaje, że najlepiej będzie poszukać innej pracy, ale jego przyjaciel doktor Gary Yeboah radzi mu ponownie rozważyć propozycję doktor Lillian Brooks, która pracuje w tym samym szpitalu, co on. W sumie, co mi szkodzi? Nolanowi może się wydawać, że nie ma nic do stracenia. Pewnie nawet się nie rozczaruje, bo nie jest już tak podatny na wpływ „matki głupich”. Gadaj zdrowa, ja wiem swoje. Nie dość, że nigdy nie przypomnę sobie życia sprzed wypadku, to jeszcze długo, może aż do grobowej deski, będę „panem zapominalskim”. Grunt, żebym zawsze pamiętał o odebraniu córki ze szkoły. Najważniejsze, by jej nie stracić – cała reszta jakoś się ułoży. Mogłoby się ułożyć, gdyby Nolan wytrwał w postanowieniu ignorowania nachalnej pani neurolog. Bo czasami lepiej nie pamiętać. Amnezja może być istnym błogosławieństwem. Nolan Wright w każdym razie wkrótce zatęskni za błogą nieświadomością. Słodka niewiedza, nieznajomość człowieka, którego doczesną powłokę wypełnił po wypadku. Bo twórcy sugerują, że Nolanów jest dwóch – osobowość sprzed wypadku i ta, która wykształciła się potem. Ta pierwsza wciąż tkwi w sponiewieranej głowie, w splątanym, mrocznych umyśle, którego z coraz mniejszym niepokojem, ale zawsze ostrożnie, bada „nowy Nolan” pod czujnym okiem doktor Lillian Brooks. Starcie dwóch jaźni zamkniętych w jednym ciele. UWAGA SPOILER Filmowcy zostawili przynajmniej jedną dużą wskazówkę, może niezbyt jaskrawą, celowo niewyeksponowaną, ale skoro mnie nie umknęła, to pewnie i Wy zwrócicie na bestyjkę uwagę. Na to zdjęcie, które prawdę Wam powie KONIEC SPOILERA. Uczciwe ustawienie – gra może nie od razu wyrównana, ale odbiorca nie jest bez szans; raz na pewno da się przewidzieć decydujący ruch przeciwnika – ja jednakże wolałabym bez takich prezentów. Wolałabym, żeby objawienie spłynęło na mnie dokładnie w tym samym momencie, co na głównego uczestnika tej bardziej życiowej niż może się wydawać, dramatycznej sztuki o ojcach, matkach i dzieciach. O rodzinnym piekle i rodzinnym niebie. O poszukiwaniu siebie w obcym, ale zastanawiająco znajomym środowisku. O ślepej ambicji, groźnej obsesji, mniej czy bardziej wzniosłej idei, która jakąś okrężną drogą dotarła do czułej strony w moim wnętrzu. W „Black Box” Emmanuela Oseia-Kuffoura znalazłam więcej niż jedną przygnębiającą życiową opowieść, przemyconą pod cieniutkim płaszczykiem horroru science fiction. Angażująca, trzymająca w napięciu smutna „piosnka”, która jednych buduje, innych rujnuje. Przesycona tęsknotą, pozbawiona zbędnych ozdobników (bo naprawdę upiorna postać podobno strzegąca banku pamięci głównego bohatera przed nim samym, zbędna na pewno nie jest), nieprzekombinowana, a wręcz rozczulająco prosta historia o miłości, która wszystko zniesie, wszystko pokona. Miłości rodzicielskiej.

Horror, science fiction, dramat rodzinny, opowieść egzystencjalna – i to wszystko zmieściło się w takiej małej skrzynce. Skromnej czarnej skrzynce od debiutującego w pełnym metrażu Emmanuela Oseia-Kuffoura Jr. Scenariusz napisał we współpracy ze Stephenem Hermanem, który wcześniej też nie uczestniczył w takich „długodystansowych biegach”. Szansę dała im firma Blumhouse Productions/Blumhouse Television, która zawarła umowę z Amazon Prime Video, myślę intratną dla niejednego miłośnika kina grozy. „Black Box” był jednym z pierwszych obrazów puszczonych w ramach programu „Welcome to the Blumhouse”, który pod swoim sztandarem zgromadził już osiem pełnometrażowych produkcji. I jeśli miałabym polecić tylko jedną, to byłby to... „Nokturn” Zu Quirke, ale „Black Box” Emmanuela Oseia-Kuffoura Jr. depcze mu po piętach. Dobra rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz