sobota, 24 września 2022

„Zaproszenie” (2022)

 

Mieszkająca w Nowym Jorku młoda kobieta, Evelyn 'Evie' Jackson, kelnerka w firmie cateringowej, hobbystycznie zajmująca się rzeźbiarstwem, robi sobie test DNA i w ten sposób odkrywa, że ma kuzyna w Anglii, Olivera Alexandra. Spotyka się z nim w Nowym Jorku i mężczyzna opowiada jej o skandalu wywołanym przez jej prababkę Emmaline Alexander, która miała mieć zakazany romans z czarnoskórym lokajem i zbiec do Stanów Zjednoczonych, gdzie wydała na świat owoc tego kontrowersyjnego związku, babcię Evie, która z kolei urodziła jej przyszłą matkę i zarazem najlepszą przyjaciółkę, która jakiś czas temu przegrała walkę z nowotworem. Evie dowiaduje się, że wywodzi się z bogatego rodu, obecnie szykującego się na wielkie wesele. Oliver namawia Evie do wzięcia udziału w tym wydarzeniu i finansuje jej podróż do Anglii. Kobieta ma zamieszkać w dworze New Carfax w Whitby należącym do Waltera De Ville'a, młodego arystokraty, z którym Evie nawiąże bliższą relację. A potem odkryje przerażające sekrety trzech zamożnych brytyjskich rodzin, w tym własnej.

Zrealizowany za około dziesięć milionów dolarów amerykański horror nakręcony na Węgrzech pod artystycznym kierownictwem Jessiki M. Thompson, twórczyni dramatu „The Light of the Moon” (2017). Scenariusz wstępnie zatytułowany „The Bride” - potem przemianowany na „The Invitation” (pol. „Zaproszenie”) - napisała Blair Butler (m.in. „Park grozy” Gregory'ego Plotkina i „Polaroid” Larsa Klevberga), a grono producenckie zasilili Sam Raimi i Robert Tapert, którzy jednak z czasem porzucili ten projekt na rzecz innych zobowiązań. „Zaproszenie” to spełnienie marzenia Jessiki Thompson, ponieważ od dziecka „romansuje z kinem grozy” - „wychowała się” między innymi na „Szczękach” Stevena Spielberga, „Omenie” Richarda Donnera, „Obcym - 8. pasażerze Nostromo” Ridleya Scotta, „Psychozie” i „Ptakach” Alfreda Hitchcocka. Zdjęcia (film kręcono w tak zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią COVID-19) ruszyły w drugiej połowie 2021 roku, między innymi w zamku w węgierskiej wsi Nádasdladány, jak dowiedziała się Thomspon, zbudowanym przez przodka Elżbiety Batory zwanej Krwawą Hrabiną. Dystrybucja kinowa ruszyła w sierpniu 2022 roku, ale na platformy VOD przygotowano trochę inną wersję – więcej przemocy i nagości, ujęcia wycięte z materiału dla kin celem uzyskania kategorii PG-13.

Modern Gothic, z mocnym naciskiem na pierwszy człon tego wyrażenia. Horror romantyczny z odrobiną humoru wymyślony przez Blair Butler, a potem nieco zmodyfikowany przez Jessicę M. Thompson, reżyserkę „Zaproszenia”, która przy kompletowaniu ekipy miała na uwadze różnorodność rasową i starała się powierzyć jak najwięcej kierowniczych stanowisk kobietom (szefowe działów, sekcji technicznych). Główną bohaterką jest mulatka Evelyn 'Evie' Jackson (niezbyt przekonująca kreacja Nathalie Emmanuel), która od śmierci matki najbliżej jest ze swoją przyjaciółką Grace (cudna Courtney Taylor), podobno ulubienicą publiczności z pokazów testowych „Zaproszenia” – zdecydowanie liderka komediowej warstwy scenariusza. Podobnie jak choćby w „Zabawie w pochowanego” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, nieprzyzwyczajona do życia w przepychu dziewczyna, zapląta się w sień utkaną przez bogaczy. Stare, dumne angielskie rody, które najwyraźniej knują coś niedobrego. Oczywiście, Evie tego nie dostrzega – Kopciuszek zachłysnął się bajkowych światem, w którym odnalazł swojego księcia. A wszystko dzięki udziałowi w badaniach genealogicznych – testy DNA analizowane przez mądre głowy i ewentualnie dopasowywane do innych ochotników. Wyniki są publikowane na stronie internetowej, gdzie, wygląda na to, każdy uczestnik programu ma swoje odpowiednio zabezpieczone konto. W ten sposób Evie odnalazła swojego kuzyna, Olivera Alexandra (sztywny jakby kij połknął – w końcu rodowity, stereotypowy, Anglik – Hugh Skinner), który niemal skacze z radości na ich pierwszym spotkaniu. Wniebowzięty młody człowiek, który będzie jeszcze szczęśliwszy móc zaprezentować swoje znalezisko reszcie rodziny. Zaprasza więc kuzynkę na wystawny ślub, w którym uczestniczyć mają trzy zaprzyjaźnionej rody. Jedną z nich, rzecz jasna, są Alexandrowie, w szeregach których, tak się pechowo złożyło, nie ma już ani jednej kobiety. To znaczy, nie było, bo teraz przecież mają Evie. Kobietę, której nigdy się nie przelewało, która przynajmniej od śmierci matki dwoi się i troi, by utrzymać się na powierzchni. Utalentowana rzeźbiarka niegoniąca za marzeniami. Nie może sobie na to pozwolić, nie ma wszak żadnego zaplecza finansowego. Jeśli jakaś okazja się pojawi, to ochoczo ją wykorzysta, a tymczasem haruje w firmie cateringowej, gdzie w tym samym charakterze – kelnerki – pracuje też Grace. Jej zabawnie niekonsekwentna doradczyni. Na zdumiewającą wiadomość Evie o jej rodzinnych powiązaniach, przebojowa, uroczo bezpośrednia przyjaciółka reaguje biciem na alarm. Kreśli potworne scenariusze w związku z planowanym wyjazdem Evie do Anglii, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to tylko pro forma, że tak naprawdę Grace też zapaliła się do tego pomysłu. Może trafią się jakieś pikantne historyjki o ludziach z wyżyn, którzy, jak powszechnie wiadomo, zazdrośnie strzegą swoich tajemnic. Grace ma nadzieję, że Evie wyciągnie jakiegoś trupa z szafy Alexandrów czy De Ville'ów. Łaknie brudów, ale czeka ją jeszcze przyjemniejsza niespodzianka. Oto jest prawdziwy książę: młody, przystojny (wedle Evie i Grace) pan na włościach, Walter De Ville (mierny występ Thomasa Doherty'ego). Ogromna posiadłość New Carfax na obrzeżach miejscowości Whitby, gdzie zatrzyma się nasza protagonistka, to jego własność i wszystko wskazuje na to, że właśnie tutaj odbędzie się wielkie weselisko. Większe zainteresowanie od młodej pary - a gdzie oni są? - wzbudza, co zrozumiałe, odstająca od reszty towarzystwa Evie Jackson, tutaj Alexander. Evelyn nie przywykła do takiej uwagi, krępuje ją ten cały szum wokół jej osoby, ale to nader drobna niedogodność w tak bajecznych przecież realiach. Można się przyzwyczaić... nawet do takiej harpii, jak Viktoria, której zazwyczaj towarzyszy stanowiąca jej zupełne przeciwieństwo Lucy (wiarygodne kreacje odpowiednio Stephanie Corneliussen i Alany Boden). Ta pierwsza nie ukrywa swojej niechęci do Evie, natychmiast daje jej do zrozumienia, że uważa ją za niegodną krwi Alexandrów. Lucy wręcz przeciwnie: aż kipi entuzjazmem w kontaktach z Evelyn. Rozszczebiotana, infantylna istotka, która na przekór swojej zadzierającej nosa towarzyszce, notabene nieprzyzwyczajonej do takiego zachowania Lucy (dotąd była jej absolutnie posłuszna), wykorzystuje każdą okazję do wyjścia z orbity Viktorii na użytek Evie. Bo ta ostatnia nie ma nic przeciwko spędzaniu czasu z Lucy. Co innego z Viktorią – tej czołowa postać „Zaproszenia” Jessiki Thompson wolałaby nigdy nie poznać. Spokojnie obeszłaby się bez tej znajomość.

Stare zamczysko, które chyba miało być mroczne. Miał być współczesny gotyk, miał być ładny pomnik, a wyszła brzydka karykatura. Niewydarzona parodia nie „Zabawy w pochowanego” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta. Pozory mylą? Chciałabym, żeby tak było, ale bardziej czytelnie to już chyba być nie mogło. Tajemnica, której nie było. Jedna z tych, przy których zachodzę w głowę, czy to aby na pewno miało być ukryte. Jakie były intencje twórców? Zwodzić tylko bohaterkę czy również odbiorców tego nietaniego taniego spektaklu (jakieś dziesięć milionów dolarów, a wygląda najwyżej na kino klasy B)? UWAGA SPOILER Carfax: i wszystko jasne. Z mniejszych drogowskazów to na pewno Whitby i Lucy, a gdy klapki z oczu Evie Jackson-Alexander zostaną brutalnie zdjęte, swoje pięć minut dostaną Jonathan i Mina Harkerowie. Renfielda też nie mogło zabraknąć, podobnie jak Syn Smoka i jego oblubienice. To miał być hołd dla nieśmiertelnego utworu Brama Stokera, który przy okazji miał wpuścić trochę świeżego powietrza - świeżej krwi ha ha - do wampirzej konwencji KONIEC SPOILERA. Ten niezamierzony, zupełnie przypadkowy sekret „Zaproszenia” rozpracowali za mnie sami filmowcy: tak, to miała być niespodzianka! Ups, powinnam była uprzedzić o spoilerze. Mea culpa. W każdym razie kurtyna opada przed naszą biedną Evie w dość znajomych okolicznościach. Déjà vu. Nie, to nie to, ale „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera zdążyła rozgościć się w mojej głowie. Przypomniała się bestia, mimo że to nie miejsce dla niej. Powiedziałabym że to uwłacza jej godności, gdybym tylko miała pewność, że ta scena faktycznie miała być lekkim ukłonem w stronę tamtego kultowego slashera. „Zaproszenie” uwłacza za to godności innego dzieła, arcydzieła – jeden z największych kamieni milowych w długiej historii horroru – ale to tylko moje, nic nieznaczące, absolutnie niewiążące zdanie. W sumie gdyby Jessica Thompson i jej ekipa bieglej władali tajemnicą, to łatwiej byłoby mi docenić ten powiew świeżości. Niestandardowe, może nawet innowacyjne, podejście do sprawdzonego tematu. Nawet przy tak bolesnym nieposzanowaniu klimatu. No dobrze, jakieś tam starania dostrzegłam, coś tam próbowano w tej materii zdziałać - o czym chyba najdobitniej świadczy akcja w piwniczce z winami albo nocne przeżycie Evie ucięte przez „boskiego Walta” - ale nie mogę powiedzieć, żebym była jakoś szczególnie poruszona tymi i innymi „upiornościami” w zabytkowej rezydencji, w której zatrzymała się szczęśliwie odnaleziona prawnuczka długo przeklinanej w tym „kulturalnym środowisku” Emmaline Alexander. Szczęśliwie, ale nie dla samej Evelyn. Nieprzeczuwającej zagrożenia młodej kobiety, która bardziej utożsamia się z członkami służby niż swoimi krewnymi. W każdym razie nie zamierza przymykać oczu na niegrzeczne, żeby nie rzec podłe, traktowanie kobiet pracujących dla Waltera De Ville'a. A swojej osobistej pokojówce solennie obiecuje, że będzie najmniej wymagającym gościem w jej karierze. Wydawać by się mogło, że już samo to miejsce przywoła gotyckiego (nie)dobrego duszka. Zamek jakby żywcem wyjęty ze średniowiecza – tak archaiczny wystrój, że smartfon Evie wydaje się kalać tę przestrzeń, jakby bluźniła wyciągając to ustrojstwo w tych wiekowych murach, zresztą będących własnością człowieka nieukrywającego pogardy do nowoczesnej technologii – ale atmosfera w nim panująca do bólu współczesna. Jak w pierwszym lepszym – w pierwszym gorszym – popcornowym straszaku. W „buu!” się nie pobawimy, a przynajmniej nie tak często, jak to zazwyczaj na tej fali kina grozy bywa. Aż zatęskniłam za tymi nierzadko irytującymi zagraniami (po linii najmniejszego oporu; unieś cztery litery i jedziemy dalej) podczas niemożliwie dłużących mi się romantycznych chwil w New Carfax. A gdy spodziewane trupy w końcu wyszły z szaf, poczułam się jakbym wpadła z deszczu pod rynnę.

Z dwojga złego już lepiej byłoby zostać przy przesłodzonej historii miłosnej. Och jak cukierkowo, jak różowo. Jessica M. Thompson i jej zespół zgromadzony na potrzeby „Zaproszenia”, muszę im to oddać, udowodnili mi (zakładam, że przypadkiem, ale pewna nie jestem), że nie taki romans straszny, jak go maluję. Zawsze może być gorzej, co pokazała mi najdłuższa przebieżka (ostatni etap podróży) po terytorium horroru. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Toporny teatr absurdu. Nie, inaczej: Modern Gothic nie na moje kubki smakowe. Nie tego szukam w kinie grozy, ale więcej niż parę „żołądków” na pewno zaspokoi. Może się podobać. Na pewno ma to COŚ, tyle że ja tego nie zauważyłam. Umknęło mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz