Sean pracuje przy montażu zwiastunów filmów i w warsztacie samochodowym.
Kiedy dostaje od szefa-mechanika zadanie odwiezienia Mercedesa jego
właścicielce w Miami chętnie się zgadza, ufając, że przy okazji zawita na ślubie
siostry w tamtych terenach. Podczas wymuszonego postoju w podróży przez
pustynię Sean poznaje Nicka, którego postanawia podwieźć. Wkrótce dowie się, że
autostopowicz jest łowcą wampirów, przemierzającym te nieprzyjazne tereny w
poszukiwaniu potężnego krwiopijcy.
Horror wampiryczny, J.S. Cardone’a, reżysera między innymi późniejszego „Zombies”.
Ale w kinie grozy szczególnie dał się poznać, jako scenarzysta choćby takich
remake’ów znanych produkcji, jak kiepski „Bal maturalny” i całkiem przyzwoity „Ojczym”.
„Straceni” to taka mieszanka „Łowców wampirów” Johna Carpentera i „Prześladowcy”,
ale jedynie nawiązania do tego pierwszego obrazu mogą być traktowane, jako
kopia, gdyż ten drugi powstał parę miesięcy później. Krytycy nie pozostawili na
filmie Cardone’a suchej nitki, prześcigając się w niepochlebnych opiniach.
Dorośli widzowie, podobnie nie byli do końca zadowoleni efektem, ale istnieje
szansa, że młodszych odbiorców przekona jego lekka narracja (piszę to z
własnego doświadczenia, ponieważ o wiele większą sympatią do „Straconych”
pałałam w okresie dorastania, aniżeli obecnie).
Pamiętacie fabułę kultowych „Łowców wampirów” z 1998 roku? W skrócie
skupiała się na pogromcach wiecznie żywych, którzy zabierają w podróż ugryzioną
przez Mistrza dziewczynę, w nadziei, że jej mentalny kontakt z krwiopijcą doprowadzi
ich do niego. W dalszej części seansu jeden z łowców zostaje przez nią
zarażony, a jedynym ratunkiem dla nich jest odnalezienie i zabicie wampira,
który sprowadził na nich zarazę. Dlaczego o tym wspominam w recenzji „Straconych”? Ano, dlatego, że równocześnie opisuję
scenariusz filmu Cardone’a, za który odpowiadał tak samo, jak za reżyserię. Tutaj
nie można już mówić o inspiracji niektórymi motywami Carpentera, bo praktycznie
cała fabuła jest kopią „Łowców wampirów”. Jedyna modyfikacja to nie kilku, ale
jeden łowca krwiopijców plus przypadkowy chłopak, który wbrew sobie utkwił w centrum
koszmaru. Cardone zrezygnował też z mrocznego klimatu stworzonego przez
Carpentera na rzecz lekkiej teen
horrorowej atmosferki w pustynnej scenerii, którą nasi bohaterowie,
podobnie jak w późniejszym „Prześladowcy” przemierzają samochodem. Początkowo
motyw drogi przyjemnie współgra z wątkami wampirycznymi, szczególnie, że odtwórcy
głównych ról, Kerr Smith i Brendan Fehr, potrafią wzbudzić sympatię do
kreowanych przez siebie postaci. Banda krwiopijców, na których Nick poluje również
prezentuje się całkiem zacnie. Szczególnie zwraca uwagę charyzmatyczny
przywódca Jonathon Schaech i niedorozwinięty dzienny kierowca, Simon Rex, który
w tej kreacji przeszedł chyba samego siebie. Najważniejsze jednak jest to, że
wiecznie żywym w wydaniu Cardone’a daleko do współczesnych sylwetek
wypacykowanych, dobrych wampirków, którzy zakochują się w śmiertelniczkach. Wręcz
przeciwnie, banda dowodzona przez Kita, Straconego, którego można zabić jedynie
na poświęconej ziemi, na ludzi patrzy jedynie przez pryzmat pożywienia i
ewentualnej rozrywki. Widać to szczególnie w trakcie dobrze zrealizowanej sceny
wyrwania serca pustynnemu balowiczowi i podcięcia gardła jednemu z podróżników.
Ale to jedyne, nazwijmy je, mocniejsze ujęcia w tej produkcji, które delikatnie
ocierają się o gore. Cardone nie miał
zamiaru nikogo zniesmaczać, czy niepokoić. Wydaje się, że jego celem było
stworzenie jednorazowej, młodzieżowej, lekkiej rozrywki, o której szybko się
zapomina. I oczywiście skopiować od Carpentera tyle, ile tylko się da.
Akcja nabiera tempa z chwilą zabrania w podróż przez Seana i Nicka chorej
dziewczyny, Megan. Dziwi mnie wybór Polki, robiącej karierę w Stanach Zjednoczonych,
Izabelli Miko, do tej roli. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak można umieścić w
horrorze aktorkę, która nie potrafi przekonująco wrzeszczeć, tym bardziej do
kreacji postaci, która ogranicza się niemalże tylko do tego. Miko wypadła tak tragicznie,
że ilekroć kamera skupiała się na jej manierycznej mimice i sztucznie
rozbieganym spojrzeniu miałam ochotę wyłączyć telewizor. Jedyne, co wychodziło
jej dobrze to eksponowanie przy każdej nadarzającej się okazji swoich nagich
piersi, a chyba nie tego przede wszystkim oczekuje się od aktorki występującej w
horrorze… Miko to taka nowa Katrina (w o wiele gorszym wydaniu), która to w „Łowcach
wampirów” była przynętą na Mistrza. Tutaj tak samo, dzięki ugryzieniu przez
Kita Megan może mentalnie łączyć się z nim, dopóki sama się nie zmieni. Jedynym
odstępstwem od filmu Carpentera są tabletki spowalniające przemianę, którymi
Nick raczy przede wszystkim ugryzionego przez Megan Nicka. Zadaniem chłopców
jest zwabienie Kita na poświęconą ziemię i zgładzenie jeszcze przed przemianą
zarażonych protagonistów. I to tyle, jeśli chodzi o scenariusz, który owszem ma
w sobie coś, co wciąga, ale bynajmniej nie ma w tym zasługi Cardone’a tylko
Johna Carpentera, od którego twórca „Straconych” bezczelnie kopiuje.
„Straceni” to taki typowy, bezbarwny średniak w teen horrorowej otoczce, którego ogląda się bez większych zgrzytów,
ale też nie wnosi on niczego nowego, czy choćby wartego zapamiętania do kina
grozy. Jedna wielka kopia „Łowców wampirów”, którym Cardone przede wszystkim
zawdzięcza w miarę znośny przebieg akcji. Polecam przede wszystkim wielbicielom
lekkich młodzieżówek, bo raczej nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że jakiś obyty
z mocnymi straszakami widz zakocha się w tej produkcji.
Nie wiem dlaczego, ale STRACENI podobali mi się troszkę bardziej od ŁOWCÓW WAMPIRÓW. Miałem też to wczoraj zrecenzować, ale jakoś czasu zbrakło:(
OdpowiedzUsuńOglądałam kilka lat temu i nawet mi się podobało, choć przyznam, że głównie ze względu na Brendana Fehra, do którego mam słabość od czasów "Roswell" :)
OdpowiedzUsuńFilm może nie jest najlepszy, ale nawet przyjemnie się oglądało. Przerywnik pomiędzy porządnymi filmami.
OdpowiedzUsuń