Po śmierci matki lekarka Jenny Paige przejmuje opiekę prawną nad swoją
czternastoletnią siostrą, Lisą. Dziewczyna ma zamieszkać u niej, w turystycznym
miasteczku Snowfield, w którym Jenny zadomowiła się po studiach. Po dotarciu do
miasteczka uderza ich nienaturalna cisza, ale nie przywiązują do niej większej
wagi do czasu przekroczenia progu domu Jenny, w którym znajdują posiniaczone
ciało jej gosposi. Szybkie oględziny Snowfield uświadamiają Jenny, że wielu jej
sąsiadów zginęło w taki sam sposób, a reszta zaginęła bez śladu. Miasto jest
martwe, a z powodu możliwości epidemii siostry nie mogą opuścić jego granic do
czasu wyjaśnienia przyczyn tego tajemniczego zdarzenia. Kiedy udaje im się
skontaktować z biurem szeryfa Bryce’a Hammonda z sąsiedniego miasta sytuacja
się komplikuje. Policjant wraz ze swoim zespołem dociera do Snowfield. Już
pierwsze godziny w mieście widmo każą mu podejrzewać, że zagrożeniem nie jest
żadna zaraza tylko pradawne zło, które zaatakowało miasteczko.
Po raz pierwszy wydana w 1983 roku jedna z najpopularniejszych powieści
Deana Koontza, który moim skromnym zdaniem wpisuje się do ścisłej czołówki
najlepszych żyjących autorów literatury grozy. Pisarz zasłynął dzięki swojej
rzadko spotykanej zdolności zgrabnego łączenia estetyki horroru z science
fiction, co w „Odwiecznym wrogu” szczególnie rzuca się w oczy. Jak dotąd
przeczytałam trzydzieści jeden powieści Deana Koontza, z których najbardziej urzekły
mnie „Nocne dreszcze”, „Fałszywa pamięć”, „Opiekunowie” i „Intensywność", ale spotkanie z
„Odwiecznym wrogiem” kazało mi dopisać tę pozycję do najlepszych dzieł tego
autora. Na tak dobry horror już dawno nie dane mi było trafić i szczerze żałuję,
że nie zdecydowałam się na jego lekturę wcześniej.
„To
powszechny błąd: przyjęcie za pewnik, że obcy nauczyli się żyć w całkowitej
harmonii ze sobą i innymi gatunkami. […] Wcale tak nie musi być. Przecież
ludzkość zaszła dużo dalej na drodze ewolucji niż goryle, ale nasz gatunek jest
z pewnością bardziej wojowniczy niż te zwierzęta w stanie największej
agresywności.”
Od kiedy przeczytałam jedną z moich ulubionych powieści Stephena Kinga, pt.
„Desperacja” wprost zakochałam się w motywie wymarłych małych miasteczek, z
gęstym, tajemniczym klimatem grozy. Dean Koontz w „Odwiecznym wrogu” nie jest
dużo gorszy od swojego najpoważniejszego konkurenta po piórze. Książka zaczyna
się od mocnego uderzenia: dotarcia sióstr Paige do narciarskiego miasteczka,
Snowfield, w którym zastają jedynie trupy jego mieszkańców. Makabryczne
szczegóły tajemniczych mordów znakomicie współgrają z niepokojącym klimatem
grozy, w mojej ulubionej małomiasteczkowej scenerii. Jenny i Lisa odnajdują
kilka posiniaczonych ciał, które każą im podejrzewać jakąś epidemię, czemu
przeczy gwałtowny charakter zgonów. Ofiary nieznanej siły wyglądają, jakby
zginęli nagle, ale ogrom trupów nie pozwala im uwierzyć, że sprawcą jest jakiś
psychopata. To przekonanie zostaje zachwiane z chwilą przekroczenia progu
cukierni, jednego z najbardziej miażdżących emocjonalnie wątków tej powieści. Na
ladzie siostry dostrzegają odcięte od reszty ciała dłonie zaciśnięte na wałku
do ciasta, a w piekarniku głowy właścicieli tego przybytku. Choć żaden wirus
nie mógł być sprawcą tej rzezi Jenny nie chce ryzykować – postanawia wraz z
Lisą zostać w Snowfield, do którego udaje jej się sprowadzić policjantów z
sąsiedniego miasta. Po dotarciu do miasteczka szeryfa Bryce’a Hammonda i jego
zespołu tajemniczy klimat zostaje wzbogacony (nie wyparty!) dosłowną grozą,
którą dalsza część powieści jest wręcz przeładowana. W słuchawkach telefonów,
co jakiś czas rozlegają się zwierzęce i ludzkie wrzaski, z odpływu w zlewie rozchodzi
się słodki dziecięcy śpiew, ktoś niepostrzeżenie podrzuca im odciętą rękę.
Ponadto nasi protagoniści nie mogą oprzeć się wrażeniu, że są obserwowani, szczególnie,
gdy ich oczom zaczynają ukazywać się czarne, pełzające cienie. Dean Koontz
doskonale zna reguły rządzące gatunkiem, dlatego też wybiera idealny moment do
sprecyzowania zagrożenia, czyhającego na naszych bohaterów, wykorzystując przy
tym niezmierzone pokłady swojej wyobraźni, którą jak prawie nikt innych potrafi
ze pomocą słów wizualizować przed oczami czytelnika.
„Może
jedynymi prawdziwymi diabłami są ludzie. Nie wszyscy, nie cały gatunek, tylko
ci pokręceni w środku, ci, którzy nigdy nie doznali empatii lub współczucia. […]
Może zło w człowieku nie jest odbiciem diabła, być może diabeł jest tylko
odbiciem dzikości i brutalności naszego gatunku. Może to my… tworzymy diabła na
nasz obraz i podobieństwo.”
Odwieczny Wróg, zagrażający naszym protagonistom nie tylko zachwyca i
niepokoi swoimi nieziemskimi właściwościami, ze szczególnym wskazaniem na
zmiennokształtne fantomy atakujące bohaterów, ale również umożliwia Koontzowi
krótkie podsumowanie charakteru niszczycielskiej rasy ludzkiej, która
zainspirowała jego odrażające czyny. Po wprowadzeniu postaci profesora, który jako
pierwszy odkrył istnienie Odwiecznego Wroga, Koontz pokusił się o przemieszanie
rzeczywistości z fikcją, wyjaśniając takie zagadkowe historyczne wydarzenia,
jak na przykład wyginięcie cywilizacji Majów oraz zniknięcie kolonii na Roanoke
Island i pasażerów statku Mary Celeste żerowaniem fantoma. Kiedy do Snowfield
dociera grupa naukowców autor w przekonujący (i chyba jedyny właściwy) sposób
wyjaśnia pochodzenie i naturę Odwiecznego Wroga, przy okazji zahaczając o sferę
religijną, której Koontz daje lekkiego pstryczka. Ale oprócz doskonale
przemyślanej, mrożącej krew w żyłach postaci antybohatera i jego szczegółowo
opisanych pomysłowych mordów autor duży nacisk kładzie na portrety
psychologiczne pozytywnych postaci. Szczególnie skupia się na spostrzegawczej
czternastolatce Lisie, która jako jedyna od początku dopuszcza do siebie
pozornie niewyobrażalne fakty, jej siostrze Jenny i szeryfie Hammondzie.
Największą sympatię zaskarbił sobie u mnie uczuciowy Bryce. Mężczyzna boryka
się ze świadomością tragicznej śmierci żony i leżącego w śpiączce synka, ale
koszmarne wydarzenia w Snowfield zmieniają jego spojrzenie na śmierć. Widząc
ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, zaścielające miasteczko przysięga zemstę sile,
która poważyła się na taką niegodziwość. Niby typowo koontzowski na wskroś
pozytywny bohater, ale ma w sobie coś, co każe czytelnikowi najsilniej go
dopingować w tym nierównym starciu.
W 1998 roku powstała adaptacja (powtarzam: adaptacja, nie ekranizacja)
„Odwiecznego wroga” wyreżyserowana przez Joe’go Chappelle, na podstawie
scenariusza samego Deana Koontza. Film, z powodu ograniczonego czasu trwania
musiał wyciąć multum wątków z książki, przez co stał się taką skrótową wersją tej
historii. Koontz zmodyfikował również sylwetki protagonistów (Lisa jest dorosłą
kobietą, mieszkającą z matką, a traumatyczna przeszłość Bryce’a ma inny
charakter niż w powieści) oraz niektóre wydarzenia (wprowadzenie wojska,
którego brak w powieści był chyba największym niedopatrzeniem). Ale pomimo
miażdżąco nastrojowej pierwszej połowy filmu w dalszej części seansu efekty specjalne zaniżyły ogólny poziom produkcji. Twórcy nie potrafili w zapadający w pamięć sposób
przełożyć wyobraźni Koontza na ekran (bo to chyba niemożliwe), kręcąc bardziej
efekciarską, aniżeli niepokojącą, jak to miało miejsce w książce drugą połowę
produkcji z rozczarowującym finałem (dlaczego Odwieczny Wróg w filmie jest taki
malutki?). Jako luźna adaptacja obraz Chappelle robi wrażenie do połowy seansu,
ale z czasem lekko irytuje daleko idącym, nierobiącym żadnego oczekiwanego
wrażenia, epatowaniem efektami specjalnymi.
„Odwieczny wróg” to w moim mniemaniu jedna z najlepszych powieści mistrza
grozy, Deana Koontza. Klimatyczna, makabryczna, pomysłowa i dająca do myślenia
lektura ze znakomicie wykreowanymi protagonistami i antagonistą. Nagromadzenie
niepokojących i odstręczających wątków jest tutaj tak duże (właściwie cały czas
dzieje się coś ciekawego), że chwilami niemożliwe jest choćby chwilowe
oderwanie się od lektury. Czytając tę powieść późną nocą nie można oprzeć się
wrażeniu, że Odwieczny Wróg stoi za naszymi plecami, a to już najdobitniejszy
dowód rzadkiej zdolności Deana Koontza do pobudzania wyobraźni czytelników.
Ahh, jesteś wyjątkową szczęściarą, że urodziłaś się wtedy co prawdziwy mistrz!
OdpowiedzUsuńŚwietny blog, naprawdę :)
http://ocenmy-horror.blogspot.com
Czytałam wiele razy powieść Koontza. W pierwszej chwili naprawdę sądziłam, że chodzi o jakąś bestię z dawnych czasów. Zaś jak poczytałam o właściwościach wroga, w jaki sposób stał się czym stał po prostu wbiło mnie w fotel. I coś w tym jest, że wszelkie diabły, władcy ciemności czy potwory mają swój pierwowzór w realnym świecie.
OdpowiedzUsuńTytułowy odwieczny wróg nie był zły w prostym rozumieniu tego słowa, on się stał.. lustrem ludzkości.
Koontz ma oddzielną półkę w osiedlowej bibliotece, którą często odwiedzam. Mają tam zatrzęsienie jego książek. O dziwo Kinga trzeba się doszukiwać. Teraz czytam "Nieznajomi" Koontza i naprawdę się wciągnęłam. :) Tej nie czytałam, ale chyba czas to nadrobić.
OdpowiedzUsuńKurczę kolejna twoja recenzja o książce i znów wydaje się być mega i chętnie ją przeczytam. Dobrze, że oprócz filmów masz ty też opinie książek - przynajmniej wynajduje coś dla siebie :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOglądałem tylko film i bardzo mi się podobał. Do książki się przymierzam, ale ciężko z czasem.
OdpowiedzUsuńI jestem zmuszona dopisać kolejny tytuł do listy. :(
OdpowiedzUsuń