Rodzeństwo, Laura i Henry, w dzieciństwie byli świadkami brutalnego
morderstwa rodziców, za które obwinili potwora ukrywającego się w ciemnościach,
Boogeymana. Od tego momentu oboje panicznie boją się wszelkich zaciemnionych miejsc,
które w ich mniemaniu skrywają polującego na nich upiora. Pragnąc zapewnić
osiemnastoletniej siostrze właściwą opiekę starszy od niej Henry decyduje się
na pobyt w ośrodku leczącym wszelkiego rodzaju fobie, kierowanym przez doktora
Allena. Kiedy terapia odnosi skutek i chłopak opuszcza placówkę namawia Laurę,
aby również skorzystała z pomocy. Dziewczyna wyraża zgodę na pobyt w tym samym
ośrodku, w którym przebywał jej brat, ale już pierwszej nocy uświadamia sobie,
że Boogeyman tutaj również ją odnalazł.
Sequel horroru nastrojowego Stephena Kay’a, który tylko w paru krajach
chwilowo gościł w kinach, dominując rynek DVD. „Boogeyman 2” jest debiutanckim
i jak na razie jedynym pełnometrażowym filmem wyreżyserowanym przez Jeffa
Betancourta, który w kinie grozy zaistniał w roli montażysty remake'u „The Grudge” – Klątwy”, „Egzorcyzmów Emily Rose”, remake'u „Kiedy dzwoni nieznajomy”, „Ruin”, „Nienarodzonego” i „Zjaw”. Scenarzysta „Boogeymana 2”,
Brian Sieve (który napisał również scenariusz do ostatniej części tej, jak na
razie, trylogii) całkowicie zmienił konwencję, w której osadzony był pierwowzorów.
Zrezygnowano z wątków nadprzyrodzonych i typowej dla nurtu ghost story narracji na rzecz
slasherowej rąbanki z całkowicie innym klimatem. Efekt swego czasu bardzo
mnie zaskoczył. Nigdy nie byłam wielbicielką produkcji Stephena Kay’a, dlatego
też niezmiernie ucieszyła mnie zmiana konwencji, tym bardziej, że twórcy
sequela uciekli się do mojego ulubionego nurtu horroru.
„Boogeyman 2” nie jest bezpośrednią kontynuacją części pierwszej, a więc
nie trzeba znać pierwowzoru, żeby po niego sięgnąć. Twórcy, co prawda
przypominają nam przypadek głównego bohatera filmu Kay’a, ale jedynie po to, aby
domknąć fabułę jedynki, która i tak nie odgrywa większej roli w niniejszym
scenariuszu. Jak na film, który przede wszystkim dystrybuowano na płytach DVD „Boogeyman
2” jest zaskakująco dobrze zrealizowany. Nie uświadczymy tutaj denerwująco chwiejnego
obrazu, czy chociażby amatorskiego oświetlenia. Prawie wszystko, łącznie z
obsadą i scenami mordów może pochwalić się daleko idącym dopracowaniem, chociaż
mam pewne zastrzeżenia, co do klimatu. Początkowe morderstwo rodziców Laury i
Henry’ego sugeruje kierunek, w jakim postanowili zmierzać twórcy. W chwilach wzmożonego
napięcia posiłkowali się ciemną kolorystyką obrazu, która aż do kulminacji ma
szansę zelektryzować, co poniektórych widzów. Ale nie potrafili poradzić sobie
z mocnym akcentowaniem owych scen, głównie przez nieprawidłowo wyliczone w
czasie jump scenki, bądź co gorsza
ich całkowity brak. Weźmy na przykład końcową sekwencję ukrywania się Laury za
półkami w piwnicy – aż prosiło się, aby Boogeyman w końcu zastąpił jej drogę
przy akompaniamencie głośniejszej muzyki. To samo w trakcie pierwszego mordu
chłopaka panicznie bojącego się ciemności. Kiedy światło w piwnicy zaczyna
stopniowo gasnąć nasz bohater wpada w panikę i zaczyna uciekać w stronę windy,
w której czeka go niemiła niespodzianka, ale za to widzowie nie mają szansy chociażby
na zaskoczenie nagle wyskakującym skądś mordercą. Szkoda też, że odtwórca tej
roli, aktor, który ujął mnie znakomicie wykreowanym beztroskim sposobem bycia,
David Gallagher, ginie tak szybko.
„Ludzie
zawsze próbowali zrozumieć mrok naszych dusz. Zmierzenie się z naszymi lękami
musi boleć. […] Wszyscy boimy się tego samego. Boogeyman, germofobia… to tylko
maski. Maski, by ukryć to, czego boimy się naprawdę.”
Choć „Boogeymanowi 2” brakuje wyrazistych jump scenek na stosunkowo mroczny klimat można liczyć, aczkolwiek,
aż do finału ciężko go zdefiniować. Nie wiemy, czy Betancourt bazuje na znanym
z jedynki nadprzyrodzonym elemencie, czy stawia na człowieka w roli
antybohatera, co podczas pierwszego seansu zapewniło mi niemałe zaskoczenie w
końcówce. Ale tylko dlatego, że nawet nie starałam się typować mordercy, spośród
postaci, będąc przekonana o inspiracji częścią pierwszą. Wybierając jakże
chwytliwą placówkę leczącą fobię na miejsce akcji twórcom nie tylko udało się
stworzyć klimat takiej pułapki bez wyjścia, w której protagoniści mogą liczyć
tylko na siebie, ale również zaintrygować mnie stosunkowo oryginalnym rysem
fabularnym. Dodatkową korzyścią dla scenariusza jest dobór innowacyjnych, jak
na slasher bohaterów, wśród których
znajdziemy germofoba, nyktofoba, agorafoba, bulimiczkę, dziewczynę, która się
okalecza i oczywiście główną bohaterkę, Laurę, panicznie bojącą się Boogeymana,
bardzo dobrze wykreowaną przez Danielle Savre. Ośrodkiem zarządza troszkę demoniczny
doktor Allen, którego techniki leczenia fobii budzą lekkie kontrowersje. Wybór znanego
z serii „Piła” znakomitego Tobina Bella zapewne był właściwie przemyślany – ot,
aby wzbudzić podejrzenia do odgrywanej przez niego postaci. Drugim lekarzem,
przebywającym w placówce jest Jessica Ryan, która w dzieciństwie sama zmagała
się ze strachem przed schizofrenią, na którą cierpiała jej matka. Jak można się
tego spodziewać cała ta zbieranina osobliwych, jak na slasher bohaterów stanie się celem psychopaty, którego oryginalny modus operandi robi naprawdę spore
wrażenie. Morderca w brutalny sposób wykorzystuje lęki protagonistów do zabicia
ich, a w swoim mniemaniu ostatecznego uwolnienia od strachu. Wszystkie zgony
miażdżą realizmem i odwagą w epatowaniu makabrą, ale dwa wręcz spiorunowały
mnie swoją daleko idącą innowacyjnością. Pierwszy ma miejsce podczas eliminacji okaleczającej się dziewczyny. Choć Betancourt skorzystał tutaj ze swojego
zamiłowania do montażu, przeplatając tę sekwencję z migawkami stosunku seksualnego
dwójki innych bohaterów i tak widać, aż za wiele. Dziewczyna budzi się w łóżku,
skrępowana taśmą i odkrywa, że pod jej skórą na rękach kłębią się białe robaki.
Kiedy widzi skalpel spoczywający obok jej dłoni bez zastanowienia zaczyna ciąć.
Wydłubuje robaki, docierając aż do kości, a jej kończyny szybko zamieniają się
w jedną wielką krwawą breję. Równie ciekawie prezentuje się scena wtłaczania
tłuszczu w ciało bulimiczki, które w pewnym momencie dosłownie eksploduje
posoką (swoją drogą, ciekawe, jak mordercy udało się niepostrzeżenie wnieść do
jej pokoju taki sprzęt...). W epatowaniu gore
twórcy pokusili się o sporą dozę oryginalności, ale to nie znaczy, że
całkowicie odeszli od konwencji slasherów.
Nie zabrakło takich smaczków, jak rozdzielanie się protagonistów, czy wręcz
nadprzyrodzona szybkość mordercy w usuwaniu śladów zbrodni, co powinno wywołać
uśmiech na twarzach starych wyjadaczy tego podgatunku.
Zakończenie dla wielu odbiorców może być mocno zaskakujące, choć uważny widz
w trakcie seansu powinien wyłapać sygnały, wskazujące na personalia mordercy. Jeden
motyw w finale skopiowano z „Walentynek”, a zamykające ujęcie, choć
przewidywalne wydaje się być jedynym właściwym, więc za to wyczucie należy się scenarzyście
uznanie. Choć mógłby odrobinę skrócić ostatnią partię filmu, opartą na pościgu
śladem final girl, bo chwilami
troszkę nużyła. Szczególnie, że chwilę wcześniej było się świadkiem tak daleko
idącej dosłowności w epatowaniu makabrą.
„Boogeyman 2” jest moją ulubioną częścią tej, jak dotąd, trylogii.
Oczywiście film nie jest pozbawiony wad, szczególnie w sferze kulminacji napięcia,
ale modus operandi mordercy,
innowacyjne sceny zabójstw, miejsce akcji i nieszablonowi bohaterowie znacznie
umilają seans. Może nie na tyle, aby przymknąć oko na brak mocniejszych jump scenek, ale wystarczająco do
przyzwoitej slasherowej rozrywki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz