Stronki na blogu

wtorek, 23 września 2014

„Wszystkożerni” (2013)


Pisarz i krytyk kulinarny, Marcos Vela, zbiera materiały do książki o restauracjach otwartych jedynie dla wąskiego grona gości. W trakcie swojego śledztwa trafia na trop lokalu serwującego ludzkie mięso. Aby zbadać sprawę od środka i stać się pełnoprawnym członkiem tej tajnej organizacji sam musi spróbować ich „specjału”.

Niekwestionowanymi mistrzami kina kanibalistycznego są Włosi, którzy w latach 70-tych i 80-tych kręcili prawdziwe arcydzieła tego niszowego nurtu horroru. Od tego czasu wiele krajów próbowało dorównać geniuszowi włoskim produkcjom o antropofagach, ale niestety bez większych rezultatów. Tym razem po tego rodzaju tematykę sięgnęli Hiszpanie, słynący główne z nastrojowych straszaków i w moim mniemaniu o wiele lepszych, intrygujących thrillerów. Jeszcze przed seansem byłam przekonana, że to się nie może udać, bowiem ich poczuciu estetyki daleko do czystego gore, które jest integralnym elementem kina kanibalistycznego. Pozytywnie do „Wszystkożernych” nie nastroiła mnie również Nagroda Publiczności na Festiwalu Filmowym w Haapsalu w Estonii, ale mimo wszystko postanowiłam dać szansę tej niskobudżetowej produkcji Óscara Rojo.

Każdy, kto w swoim życiu obejrzał parę udanych krwawych horrorów wie, że klimat odgrywa w nich bardzo ważną rolę. Wielu przygodnych widzów takich filmów wychodzi z założenia, że jedyne, co mają im do zaoferowania to bryzgające po ekranie krew i wnętrzności, co jest nieprawdą. Wszystkie znakomite szokery z włoskim kinem kanibalistycznym włącznie (pomimo ich rozgrywającej się głównie w środku słonecznego dnia akcji) nade wszystko bazowały na duszącym, brudnym klimacie zdefiniowanego zagrożenia. Óscar Rojo niestety całkowicie zrezygnował z właściwej dla dobrego gore atmosfery, w czym mógł też zawinić niski budżet. Operatorzy nie raczą nas chaotycznymi zdjęciami, co jest częstą przypadłością niskobudżetowych tworów, ale za to oświetleniowcy zapomnieli, przy jakim gatunku filmowym pracowali. Kanibalistyczna tematyka kłóci się z jasną, miejscami wręcz prześwietloną kolorystyką obrazu. I choć fortepianowa ścieżka dźwiękowa, składająca się z kilku melancholijnych tonów dawała nadzieję na jakieś większe napięcie emocjonalne, zostało ono niestety całkowicie zaprzepaszczone przez kolorowe zdjęcia.

Choć fabuła „Wszystkożernych” czerpie inspirację z powieści Grahama Mastertona pt. „Rytuał”, a co za tym idzie daleko jej do większej innowacyjności nie narzekałam na nudę. Śledztwo Veli, całkiem przyzwoicie wykreowanego przez Mario de la Rosa, było na tyle intrygujące, żeby skutecznie przykuć moją uwagę do ekranu. Problem tylko w tym, że ciągle zapominałam, iż oglądam horror, bo Óscar nie popisał się, ani w tworzeniu klimatu grozy, ani w efektach gore. W filmie ujęto jedynie dwa krótkie ujęcia, która wywołały u mnie delikatny niesmak – skonsumowanie matki przez jej syna w prologu i zdzieranie poparzonej skóry z jednej z ofiar rzeźnika, pracującego w tajnej restauracji dla antropofagów. Ponadto mamy kilka umiarkowanie krwawych scen porcjowania ludzkiego mięsa i konsumowania wymyślnych dań z tego „specjału”, ale w porównaniu do prawdziwych tj. włoskich obrazów kanibalistycznych nie zrobiły one na mnie żadnego wrażenia. Już sam fakt, że z założenia szokujący, a bo dotykający tematyki kanibalizmu film niemalże wcale nie zniesmacza jest „gwoździem do trumny” dla produkcji Rojo, ale pomijając nieudolne oświetlenie i brak wyczucia gore należy oddać sprawiedliwość scenariuszowi, którego twórcą również jest Óscar Rojo. Jak już wspomniałam główny motyw nie jest oryginalny, a bo nawiązuje do książki Mastertona, ale za to zainteresował mnie wątek z kochanką Veli, znakomicie wykreowaną przez Martę Flich oraz sylwetki degeneratów, którzy na co dzień są szanowanymi członkami społeczności, a co jakiś czas z lubością oddają się swojemu odrażającemu hobby – konsumowaniu przemyślnych dań z ludzkiego mięsa. Całkiem udana jest również sylwetka niedorozwiniętego rzeźnika, porywającego i zabijającego ludzi, którzy ostatecznie kończą na wykwintnym stole bogatych smakoszy. Zakończenie, co prawda niezbyt pasuje do filmowego horroru, ale z drugiej strony zgrabnie nawiązuje do pierwszej połowy seansu, skupiającej się przede wszystkim na odwiedzaniu przez Vela innych otwartych dla niewielu gości restauracji.

Jestem przekonana, że koneserzy klasycznego kina kanibalistycznego, przede wszystkim włoskiego będą rozczarowani hiszpańską próbą zniesmaczenia odbiorców tego rodzaju tematyką. We „Wszystkożernych” nie uświadczymy nawet odrobiny tego brudnego klimatu, tożsamego dla najlepszego gore w historii światowej kinematografii. Natomiast na jakieś minimalne zniesmaczenie możemy liczyć jedynie w trakcie dobrze zrealizowanych dwóch ujęć, a to zdecydowanie za mało dla tego nurtu. Jedyne, co może widzów zainteresować to fabuła, która co prawda nikomu na długo nie zapadnie w pamięci, ale przynajmniej nie nudzi, a to już coś.