Samolot amerykańskiej armii rozbija się w pobliżu małego miasteczka, Evans City. Kilka dni później parę osób zaczyna wykazywać oznaki ewidentnego szaleństwa, co alarmuje rząd Stanów Zjednoczonych. Do miasta przybywa wojsko i obejmuje je kwarantanną. Wychodzi na jaw, że za zarazę odpowiedzialny jest rząd, który transportował na pokładzie samolotu broń biologiczną, wirusa Trixie, który dostał się do wody pitnej. Zaraza rozprzestrzenia się w błyskawicznym tempie, a wojsko nie potrafi zapanować nad ogarniętymi szaleństwem mieszkańcami Evans City. Sprawa tym bardziej się komplikuje, kiedy strażak David wraz ze swoją ciężarną dziewczyną, Judy, przyjacielem Clankiem i dwiema innymi osobami wydostają się ze strefy objętej kwarantanną.
Powstały kilka lat po „Nocy żywych trupów” horror George’a A. Romero
zatytułowany „Szaleńcy” nie przyniósł reżyserowi zbyt wielkiego rozgłosu, tak
wśród zwykłych widzów, jak i krytyków. Napisany wspólnie z Paulem McCollough’em
(który komponował muzykę do między innymi remake’u „Nocy żywych trupów” z 1990
roku) scenariusz skupiał się na znanym w kinie grozy motywie zarazy, którą
próbuje opanować wojsko Stanów Zjednoczonych. W 2010 roku ten tytuł został spopularyzowany
przez Brecka Eisnera, który nakręcił jego efekciarski remake, w Polsce
tytułowany, jako „Opętani”. Romero jest przekonany, że za niewielkie dochody z
filmu odpowiada słaba dystrybucja, ale ja winiłabym przede wszystkim brak
bardziej wbijających się w pamięć stricte horrorowych scen. W końcu taki
scenariusz, aż prosił się o odrobinę mocnego gore.
W 1977 roku David Cronenberg również sięgnął do motywu popadającego w
szaleństwo społeczeństwa w swojej „Wściekłości”, ale u niego charakteryzacja
zarażonych była bardziej dostosowana do wymagań przeciętnego odbiorcy kina
grozy. Już pierwszy rzut oka na jego szaleńców wystarczył, aby zaniepokoić
widzów, bowiem nie tylko przerażającym wyglądem, ale również irracjonalnym,
agresywnym zachowaniem dawali do zrozumienia, że stanowią śmiertelne zagrożenie
dla zdrowych osobników. Ale pamiętajmy, że „Wściekłość” powstała pięć lat po „Szaleńcach”,
kiedy to opinia publiczna stawała się bardziej wymagająca. Może właśnie rok
powstania kazał Romero zrezygnować z odważniejszej charakteryzacji zarażonych,
a może zwyczajnie liczył na powtórzenie sukcesu „Nocy żywych trupów”, w której
antagoniści również nie grzeszyli jakimiś mocniejszymi kreacjami. W każdym
razie dopiero w „Świcie żywych trupów” pokusił się o stosunkowo odstręczające
sylwetki oprawców, w „Szaleńcach” odżegnując się jeszcze od aparycyjnego sygnalizowania
szaleństwa, tkwiącego w zarażonych na rzecz ich czasem agresywnego, czasem
komicznego zachowania. W efekcie, oglądając ten film z pozycji współczesnego
widza nie sposób być pod wrażeniem.
Fabuła skupia się na żołnierzach, którzy za wszelką cenę starają się
opanować zarazę rozprzestrzeniającą się w małym miasteczku Evans City. Jako, że
brakuje im ludzi, sprzętu i właściwego przeszkolenia w tego rodzaju wypadkach często
obcesowość przedkładają nad zdrowy rozsądek, wzmagając jedynie panikę wśród
zdezorientowanych mieszkańców strefy objętej kwarantanną. Pierwsze minuty
filmu, w których świadkujemy chaotycznym, porywczym czynom wojskowych, odzianych
w białe kombinezony i maski, mimo wszystko intrygują. Żołnierze wchodzą do
mieszkań i siłą wywlekają ludzi na zewnątrz, aby następnie przetransportować
ich do szkoły, w której zorganizowano punkt medyczny. Brak jakichkolwiek wyjaśnień
naturalną koleją rzeczy wzmaga niepokój społeczeństwa, który w szybkim tempie
doprowadza do bezsensownej przemocy. Sytuację komplikuje również
irracjonalno-agresywne zachowanie zarażonych, którzy ani myślą poddać się bez
walki. Tutaj szczególne komiczna jest scena starcia chorych z wojskiem, kiedy
to na przedzie trwa prawie bezkrwawa walka, a z tyłu kobieta „robi porządki”,
machając miotłą po trawie. Natomiast niektóre zdrowe jednostki na skutek presji
wywołanej przez porywczych żołnierzy w opozycji decydują się na ostateczne kroki
– tutaj na uwagę zasługuje ujęcie, w którym ksiądz oblewa się benzyną i
podpala. Chociaż surowy klimaty grozy, wzmagany przez chwytliwą ścieżkę
dźwiękową utrzymuje się przez cały seans ze względu na brak jakichś
mocniejszych scen (poza ranami z broni palnej, które są przyczynkiem do
pokazania jakże sztucznej wizualnie krwi) seans szybko popada w daleko idącą
monotonię. Ot, obserwujemy ciągłe niemalże bezkrwawe starcia wojska ze
zwyczajnie wyglądającymi zarażonymi i doskonale wiemy, jak to wszystko się
skończy. Jedyną odskocznią od tego schematu jest wątek Davida, jego ciężarnej
dziewczyny Judy (zarówno William MacMillan, jak Lane Carroll świetnie spisali
się w tych rolach) i trzech innym osób, którym udaje się opuścić bezpieczną
strefę. Swoim instynktownym zachowaniem stworzyli zagrożenie dla innych miast,
ale w obliczu obcesowego zachowania żołnierzy nie widzą dla siebie innego
ratunku, aniżeli oddalenie się od Evans City. Kiedy dziewczyna podróżująca z
nimi zaczyna wykazywać oznaki choroby sytuacja się komplikuje. Co prawda nadal
najsilniej tkwi w obyczajowej konwencji, ale zostaje wzbogacona kilkoma
traumatycznymi wydarzeniami - próba stosunku ojca z córką, agresywne zachowanie
Clanka i rzecz jasna finał, który prawdę mówiąc łatwo przewidzieć, ale w
kontekście takiego scenariusza wydaje się być jedynym właściwym.
Ach te efekty z lat 70-tych ;) Dzisiaj ten film jest chyba nie do przebrnięcia dla ludzi. Ja zdecydowanie wolę apokalipsę w wydaniu Romero. Świetna recenzja dawno zapomnianego filmu!
OdpowiedzUsuń