niedziela, 17 stycznia 2016

Mikel Santiago „Ostatnia noc w Tremore Beach”


Po rozwodzie z żoną kompozytor, Peter Harper, przeprowadza się z Amsterdamu na odludną wyspę w Irlandii w hrabstwie Donegal. Mężczyzna przeżywa kryzys twórczy i ma nadzieję, że parę miesięcy izolacji przywróci mu zdolność komponowania nowych utworów. Jego jedynymi sąsiadami są Leo i Marie Koganowie, z którymi szybko się zaprzyjaźnia. Jeszcze bliższą relację nawiązuje z Judie, właścicielką sklepu i organizatorką lokalnych rozrywek z pobliskiej wsi Clenhburran. Powolny proces odzyskiwania równowagi po rozwodzie przerywa wypadek podczas burzy. Peter zostaje porażony piorunem i od tego momentu miewa niepokojące, plastyczne sny z udziałem swoich znajomych i rodziny. Przekazywany z pokolenia na pokolenie w jego rodzinie dar przeczuwania tragicznych w skutkach wydarzeń, tajemnice jego nowych znajomych i makabryczne koszmary senne jakoś się ze sobą łączą. Harper stara się znaleźć ten związek, zanim będzie za późno.

Hiszpan, Mikel Santiago, swoją przygodę z pisarstwem zaczął od krótkich opowiadań publikowanych na blogu oraz powieści wydanej w formie e-booka. Ale prawdziwy rozgłos i to w kilku krajach przyniosła mu debiutancka publikacja papierowa, „Ostatnia noc w Tremore Beach”, która dostała się do pierwszej dziesiątki listy najlepiej sprzedawanych książek w Hiszpanii, została przetłumaczona na kilka języków, a prawa do ewentualnej adaptacji (precyzyjnych planów jeszcze nie ma) sprzedano producentowi Alejandro Amenabarowi. Krytycy zaczęli grzmieć, że oto Europa zyskała pisarskiego klona Stephena Kinga, autora, który z równą swobodą, jak współczesny mistrz literackiego horroru, porusza się w ramach kilku gatunków, pokazując, że z silnie wyeksploatowanych motywów można złożyć iście elektryzującą historię. Porównania do Stephena Kinga nie są jedynie mało odkrywczą formą reklamy, próbą pozyskania dla Mikela Santiago milionów czytelników, zakochanych w twórczości niekoronowanego króla literackiego horroru. Czytając „Ostatnią noc w Tremore Beach” nawet nie starałam się znaleźć jakichś nawiązań do utworów Kinga, w przekonaniu, że etykietki są na wyrost, ale już na początku powieści bezwiednie nasunęły mi się skojarzenia z minipowieścią „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród” zamieszczoną w zbiorze „4 po północy”. Główny bohater książki Santiago, Peter Harper, podobnie jak kingowski Mort Rainey zajmuje domek na odludziu, celem odzyskania duchowej równowagi po rozstaniu z żoną. Obie postacie cierpią na niemoc twórczą i mają nadzieję, że z dala od wielkomiejskiego zgiełku odzyskają natchnienie. Ponadto zarówno żona Morta, jak i eks małżonka Petera rozpoczęły nowe życie u boku kolejnego mężczyzny, co jakiś czas temu doprowadziło do ostrych w słowach i czynach konfliktów pomiędzy mężczyznami. Nie wiem, czy analogie są wynikiem świadomego działania Mikela Santiago, czy to jedynie przypadek, ale podobieństwom zaprzeczyć nie można. Wielu czytelników w przewodnim wątku „Ostatniej nocy w Tremore Beach” najprawdopodobniej dopatrzy się zbieżności z innym dziełem Stephena Kinga, „Martwą strefą”, ale akurat wizje, których doświadczają bohaterowie tak literatury, jak i kinematografii grozy to jeden z uniwersalnych tematów, więc w moim odczuciu podążanie w stronę takich oczywistości jest bezcelowe.

„Ostatnia noc w Tremore Beach” jest klasycznym przykładem uporczywie trzymającej się ciasnej konwencji powieści, odwołującej się zarówno do tradycji horroru, jak i thrillera z równoczesną dbałością o warstwę obyczajową. Czyli wychodzi na to, że Santiago również mnogość ram gatunkowych zaczerpnął od Kinga? Być może, ale formą już znacząco od niego odstawał, udowadniając, że nie jest bezkrytycznym kopistą stylu, że dysponuje własnym, unikalnym warsztatem i co więcej potrafi w pełni wykorzystać go do opowiedzenia klasycznej historii o podłożu nadprzyrodzonym. Choć początkowe tło dziejów Petera Harpera przypomina losy Morta Rainey’a to w szczegółach znacząco od siebie odstają. Po ośmiu bądź dziesięciu latach małżeństwa (w książce pojawiają się dwie wersje) związek kompozytora Petera Harpera się rozpada i mężczyzna przybywa na malowniczą wyspę w Irlandii do samotni przy plaży. Dwójka dzieci zostaje pod opieką matki, ale latam mają odwiedzić ojca. Do tego czasu niemalże pustelniczy tryb życia Harpera zakłóca porażenie piorunem, które wkrótce staje się główną przyczyną jego makabrycznych koszmarów sennych. Santiago podpina się pod często poruszany w horrorze motyw czasowego osiedlenia się z dala od cywilizacji, gdzie niedługo potem mają miejsce niepoddające się racjonalizacji wydarzenia. Na miejsce akcji autor wybrał malowniczą wyspę w hrabstwie Donegal w Irlandii, którą oprócz głównego bohatera zamieszkuje jeszcze starsze, towarzyskie małżeństwo. To jedyni sąsiedzi Petera w tej nieprzyjaznej, acz pięknej scenerii, w otoczeniu łąk, torfowisk, łagodnych wzgórz, klifów, plaży i bezkresnego oceanu, których naturalne piękno udało się Santiago w detalach przelać na papier. Z jednoczesnym częstym akcentowaniem ewentualnych niebezpieczeństw wynikających z izolacji i całkowitego oddania się siłom Natury. Już na początku autor wspomina, że największym zagrożeniem są huragany – porywiste wiatry, ulewy i wyładowania elektryczne. Z potęgą tego ostatniego ma nieprzyjemność zmierzyć się Peter Harper. Udaje mu się przeżyć, ale niedługo potem zostaje zmuszony do konfrontacji z nadzwyczajnymi następstwami „spotkania z piorunem”. „Ostatnia noc w Tremore Beach” bazuje głównie na klimacie, potęgowanym podczas każdorazowego przenikania w sny głównego bohatera. Co więcej każdy taki wątek udanie podpina się pod tradycję czystego horroru, bez bzdurnych kombinacji pokazując to, co w gatunku najlepsze. Środek nocy, szalejąca burza na zewnątrz i Peter obudzony w swojej samotni natarczywym dobijaniem się do drzwi. Powolne podążanie mężczyzny w gęstych ciemnościach w stronę drzwi frontowych, przy akompaniamencie porywistego wiatru szarpiącego ścianami małego domku stojącego pośrodku niczego i ta świadomość, że za drzwiami czai się coś niepojętego, coś co wykroczy poza granice ludzkiego pojmowania. Jakiś czas później Harperowi przemknie przez myśl, że boi się otwierać w snach drzwi, bo przed domem może stać trup kobiety, którą zna. Jak w „Małpiej łapce” W. W. Jacobsa z obsesyjną wręcz dbałością autora o złowieszcze tło koszmarów głównego bohatera. Santiago niejednokrotnie daje czytelnikom do zrozumienia, że najbardziej przeraża to, czego nie jesteśmy w stanie dojrzeć, zapowiedź makabrycznych wydarzeń, a nie ich istota, przez co ilekroć konfrontuje nas z wizjami Petera znacząco rozciąga w czasie jego samotne wędrówki po mrocznych wnętrzach wynajmowanego domu. W ten sposób dochodzi do perfekcji w targaniu skrajnymi emocjami odbiorcy nawet nie wychodząc poza ramy utartych schematów. Nawet w finalizacjach owych koszmarów sennych, przewrotnym akcentowaniu kuriozalności stanu Petera, przewidywalnym dla fanów gatunku, ale paradoksalnie jeszcze bardziej intensyfikującym tragizm sytuacji, w której został postawiony, a co za tym idzie potęgującym napięcie.

Atmosfera niezdefiniowanego zagrożenia i makabryczny wydźwięk wizji Petera Harpera (choć bez wyczerpującego wdawania się w szczegóły aspektów gore) to zdecydowanie najsilniejsze części składowe „Ostatniej nocy w Tremore Beach”, dające dowód znajomości reguł, jakimi rządzi się literacki horror i zdolności autora do właściwego przelania ich na papier. Równie zadowalający poziom Santiago osiągnął w kreacji głównego bohatera, szczegółowo przybliżając jego myśli i emocje z równoczesnym częstym odwoływaniem się do jego przeszłości, dającym całościowy obraz tej wzbudzającej sympatię, ale też współczucie postaci. Jednak na miejscu autora troszkę więcej miejsca poświęciłabym Judie, bo zważywszy na niemałą rolę, jaką odegrała w tej opowieści nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zarówno jej charakterystykę, jak i mroczną przeszłość potraktowano zbyt ogólnikowo, w przeciwieństwie do pozostałych drugoplanowych postaci. Zmodyfikowałabym również końcówkę, bo choć odwołanie do UWAGA SPOILER tradycji home invasion w kontekście tej konkretnej historii w gruncie rzeczy zadowala, finalnie dając do zrozumienia, że najbardziej powinniśmy bać się żywych, a nie sennych majaków i zmarłych przodków to już happy end daje dowód zaprzepaszczonego potencjału. W końcu, jak dowiedzieliśmy się z wizji Petera Santiago wypracował sobie sposobność na mocne, wbijające się w pamięć zakończenie, niosące przesłanie, że przeznaczenia nie sposób oszukać. Szkoda, że brakło mu odwagi, bo myślę, że „wyrwanie się z kajdan grzeczności”, w których tkwi tak wielu autorów horrorów niemających odwagi zadać finalnego ciosu czytelnikowi przysporzyłoby mu więcej fanów w kręgach miłośników literatury grozy KONIEC SPOILERA.

Zapewne znajdzie się sporo osób, które zarzucą „Ostatniej nocy w Tremore Beach” zbyt dużą konwencjonalność, podpinanie się pod znane motywy, tylko po to, żeby finalnie dać czytelnikowi dokładnie to, czego od dłuższego czasu się spodziewał. Dlatego też nie sądzę, żeby rekomendowanie tej pozycji osobom poszukującym innowacyjnych rozwiązań fabularnych miało jakiś sens. Mikel Santiago celował raczej w wielbicieli literatury grozy, tak dreszczowców, jak i horrorów, którzy odnajdują przyjemność w obcowaniu z ogranymi schematami, którzy wierzą, że nawet w wyeksploatowanych do granic możliwości motywach tkwi potencjał. Trzeba tylko wiedzieć, jak przelać to wszystko na papier, żeby wydobyć maksimum klimatu niezdefiniowanego zagrożenia i suspensu. A w moim pojęciu nawet biorąc pod uwagę kilka słabszych wątków jego powieści, Mikel Santiago, posiadł tę „tajemną” wiedzę i wypracował sobie własny styl, dzięki któremu jego konwencjonalna opowieść dostarcza mnogości emocji i to już od pierwszych kilku stronic lektury.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Zwróciłem uwagę na tę książkę przez kapitalną okładkę, która niewątpliwie oko przyciąga. Z recenzji czytam, że warto też zwrócić uwagę pod kątem treści. Będę miał ją na uwadze. :)

    OdpowiedzUsuń