piątek, 25 listopada 2016

J. Jefferson Farjeon „Zagadka w bieli”

W wigilijny wieczór na skutek śnieżycy pociąg zatrzymuje się niedaleko wioski Hemmersby. Paru pasażerów postanawia podjąć próbę pieszego dotarcia do najbliższej stacji. Jednak udaje im się znaleźć jedynie samotnie stojący dom, w którym nie zastają gospodarzy, ale wszystko wygląda tak, jakby jeszcze niedawno w nim przebywali i zostali zmuszeni do opuszczenia go w wielkim pośpiechu. Przewodniczący grupie zagubionych wędrowców Edward Maltby, członek Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego, jest przekonany, że w tym miejscu doszło do jakiejś zbrodni, a jej sprawca wciąż może znajdować się w pobliżu. Przytłoczeni atmosferą spowijającą ten dom, odcięci od reszty świata przez zamieć śnieżną i pełni złych przeczuć odnośnie ewentualnego nawiedzenia, nieproszeni goście zostają zmuszeni do rozwikłania zagadki kryminalnej. Jednocześnie bacząc na to, żeby nie paść ofiarami tajemniczego oprawcy.

Anglik Joseph Jefferson Farjeon był bardzo płodnym i poczytnym powieściopisarzem i dramaturgiem, który zaczął tworzyć w pierwszej połowie XX wieku. Jego najbardziej znanym dziełem jest sztuka teatralna „No. 17” przeniesiona na ekran w 1932 roku przez Alfreda Hitchcocka. Pozostały dorobek Farjeona z czasem odszedł w zapomnienie, które trwało aż do 2015 roku, kiedy to wydawnictwo British Library wznowiło jego „Zagadkę w bieli”, pierwotnie wydaną w 1937 roku. Nieoczekiwanie powieść podbiła serca współczesnych czytelników, sprzedając się w niemalże stu tysiącach egzemplarzy, choć przed publikacją podejrzewano, że zainteresuje jedynie wąską grupkę wielbicieli klasycznych kryminałów. Polskie wydanie „Zagadki w bieli” Tadeusz Zysk opatrzył przedmową, przybliżając czytelnikom skrótową historię tej pozycji i wyrażając swoją opinię na jej temat.

Usytuowany z dala od cywilizacji opuszczony dom, zamieć śnieżna szalejąca na zewnątrz i kilkoro pasażerów pociągu znajdujących schronienie w tym jeżącym włosy na głowie miejscu. Nie, to nie jest „Lśnienie” Stephena Kinga, choć na pierwszy rzut oka widać pewne podobieństwa. Zwłaszcza w momentach, w których J. Jefferson Farjeon sugerował obecność czegoś nieznanego, odnosił się do rzekomej sfery paranormalnej, interpretację tych zjawisk pozostawiając jednak czytelnikom. Czołowym bohaterem „Zagadki w bieli” jest podstarzały członek Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego, Edward Maltby, który już na początku powieści informuje swoich towarzyszy, że niektóre miejsca silnie oddziałują na ludzi, że brutalne, gwałtowne czyny, do jakich w nich doszło mogą być wyczuwalne nawet po wielu latach. Początkowe wynurzenia Maltby'ego w moim odczuciu miały za zadanie uczulić odbiorcę na późniejsze wydarzenia - ukierunkować go tak, aby dopuszczał do siebie możliwość, że niektóre wrażliwe dusze istotnie odbierają „złe wibracje” płynące z niektórych przedmiotów znajdujących się w opuszczonym domu. Zasugerować, że irracjonalny lęk jaki budzi w bohaterach książki wiszący nad kominkiem obraz przedstawiający złowrogo się prezentującego starszego mężczyznę można tłumaczyć wpływem czegoś nieznanego, jakiegoś przekleństwa, które dotknęło mieszkańców feralnego domostwa. Farjeon nie nawiązuje do ewentualnej sfery nadprzyrodzonej jedynie poprzez owe reakcje poszczególnych postaci na niektóre składowe wystroju wnętrz, w tej kwestii nie ogranicza się jedynie do krótkich opisów z nagła ogarniających ich, negatywnych emocji. Atmosferę niesamowitości tworzy również umiejscowienie domu, warunki atmosferyczne panujące na zewnątrz i oczywiście zagadkowa nieobecność gospodarzy, tym bardziej niepokojąca, że podobnie jak na pokładzie Mary Celeste wszystko wskazuje na to, że opuścili to miejsce nagle, bez poczynienia odpowiednich planów i bez zabezpieczenia domostwa. Rozpalono w kominkach, nastawiono wodę na herbatę, przygotowano pokoje na przyjęcie gości, po czym z jakiegoś niepojętego powodu opuszczono to miejsce. „Witamy w strefie mroku!” - taki okrzyk ciśnie się na usta, gdy pasażerowie pociągu przekraczają próg feralnego domostwa na pustkowiu. I chociaż Farjeon nie zawraca sobie głowy rozwlekłymi opisami (co niegdyś było typowe dla autorów kryminałów), nie raczy czytelników szczegółowym nakreśleniem aury spowijającej ten dom to jednak zwięzłość wcale nie przeszkadza odczuć na własnej skórze klimatu niezdefiniowanego zagrożenia, ciężkiej aury zalegającej w portretowanym przez niego domu. Śmiem nawet domniemywać, że gdyby J. Jefferson Farjeon wybrał literaturę grozy jego twórczość miałaby większą szansę przetrwać próbę czasu, bo wielu współczesnych wielbicieli horrorów na pewno doceniłoby tę niełatwą sztukę budowania atmosfery grozy z wykorzystaniem tak niewielu słów, posiłkując się wręcz enigmatycznymi środkami wyrazu. Nie we wszystkich przypadkach, bo jednak w „Zagadce w bieli” pojawiają się bardziej zdecydowane odniesienia do rzekomej sfery nadnaturalnej, głównie za sprawą wpadającej w trans chórzystki, która wcześniej silnie reagowała na jedno konkretne łóżko i jeden fotel, co z czasem znalazło swoje uzasadnienie w przeszłości. Jednak nie zostało zracjonalizowane przez żadnego z protagonistów, dzięki czemu można wnosić, że bohaterowie mimo wszystko zetknęli się ze zjawiskami paranormalnymi. Nie jest to oczywiście jedyna możliwość, bo jak się okazuje Farjeon nie był typem pisarza, który nie odnajdywałby przyjemności w pozostawianiu niektórych kwestii wyobraźni widza, który nie stawiałby na drobne niedopowiedzenia, a przynajmniej nie w przypadku „Zagadki w bieli”. Bo przecież czytelnik wcale nie musi dopuszczać do siebie możliwości ingerencji sił nadprzyrodzonych w losy kilku „rozbitków”, autor wszak daje mu możliwość poprzestania na tak pospolitym zjawisku, jak majaki udręczonego umysłu i mówienie przez sen.

To, co nazywamy dobrem i złem, jest jedynie odbiciem naszych własnych pragnień i niechęci. Na tym polega niedoskonałość naszego krytycyzmu.”

Zadziwia mnie, że J. Jefferson Farjeon nie poświęcił się literaturze grozy nie tylko dlatego, że w „Zagadce w bieli” dał znakomity pokaz budowania złowieszczej atmosfery i wpadł na pomysł, który idealnie wkomponowuje się w tradycję tego gatunku, ale również przez zdecydowanie mniej zajmującą warstwę kryminalną. A przynajmniej z punktu widzenia współczesnego czytelnika, bo w pierwszej połowie XX wieku taki sznyt był na porządku dziennym, taką narrację preferowali ówcześni odbiorcy, a pisarze dostosowywali się do ich wymagań. Nie jestem tylko przekonana, czy dzisiejsi wielbiciele kryminałów zdołają rozsmakować się w absolutnie wszystkich częściach składowych płaszczyzny stricte kryminalnej. Czy przekona ich postać „wszystkowiedzącego” Edwarda Maltby'ego, który niczym Sherlock Holmes potrafi znaleźć wytłumaczenie dla wszystkich tropów znalezionych w feralnym domostwie i jego okolicach, zgrabnie przeformułowując domniemany przebieg wydarzeń ilekroć w sprawie pojawi się nowa okoliczność, aby w końcu udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, które tak na dobrą sprawę nie są jedynie wynikiem zwykłej dedukcji, ale również zbitką trafnych przewidywań, niezbyt przekonujących bo nieznajdujących poparcia w zgromadzonych dowodach? Nie do końca przemówił do mnie geniusz Maltby'ego. Zresztą tak samo jak jego denerwująca maniera informowania towarzyszy i czytelników o wszystkich okolicznościach, w jakich pozyskał dany dowód, ponieważ sprawiało to wrażenie, jakby autor nazbyt obsesyjnie zabezpieczał się na wypadek wyrzucania mu nietrafnego umiejscowienia tego wszystkiego w czasie i przestrzeni. Za przykład niech posłuży tutaj moment, w którym Maltby zwraca uwagę Davida, że kiedy wszedł do domu on schodził z piętra, co niechybnie dowodzi temu, że miał sposobność do pozyskania nowego dowodu. Wymienione elementy trochę „trącą myszką”, ale niesprawiedliwa byłaby dyskredytacja absolutnie wszystkich części, z których upleciono warstwę kryminalną, bo jednak wiele konkluzji Maltby'ego przekonująco umotywowano, a i cała intryga, choć determinowana jednym z najbardziej pospolitych ludzkich pragnień, okazuje się na tyle spójna, żeby nie mieć poczucia niepotrzebnego przekombinowania ze strony autora. Zbrodnie, do jakich doszło w świecie wykreowanym przez J. Jeffersona Farjeona jawią się tak intrygująco, bo aż do końca właściwie nie sposób domyślić się, w jaki sposób do nich doszło – sprawca, aż do finału pozostaje dla czytelników zagadką, chociaż protagoniści mają swój typ. Tak samo niejasne są jego motywacje i oczywiście przebieg całego procederu. Dostajemy jedynie kilka niewiele mówiących tropów, które należałoby jakoś zinterpretować. Farjeon nam tego nie ułatwia, wręcz przeciwnie ilekroć wydaje się, że poszczególne części układanki zaczęły się już do siebie dopasowywać, nowe okoliczności „wywracają wszystko do góry nogami”, zmuszając nas do poszukiwania innych odpowiedzi na kluczowe pytania wypływające z fabuły powieści. I właśnie ta sztuka sprawia, że warstwa kryminalna „Zagadki w bieli”, pomimo kilku mankamentów, wypada tak interesująco. Pogrywanie z czytelnikiem, niszczenie jego wyobrażeń i komplikowanie wszystkiego nowymi, nieprzystającymi do wcześniejszych domysłów okolicznościami. Ponadto całość wzbogaca poczucie humoru autora, uwidaczniające się w niektórych dialogach – o tyle odświeżające, że w ogóle nieprzystające do wulgarnych, dosadnych dowcipów szpecących niejedną współczesną powieść. Humor Farjeona jest subtelny, dostosowany do okoliczności, miejscami nawet cyniczny, dzięki czemu nie ma się wrażenia, że za wszelką cenę próbuje się nas rozbawić (co w moim przypadku zazwyczaj przynosi odwrotny skutek) i przez to w paru momentach wprost nie sposób się nie uśmiechnąć... i przyklasnąć rozczulającej swobodzie autora.

„Zagadka w bieli” J. Jeffersona Farjeona przeżywa właśnie swoją drugą młodość, wkupując się w łaski współczesnych czytelników, pomimo że parę rozwiązań fabularnych odrobinę się zestarzało. Być może czytelników zmęczyły już eksperymentalne formy współczesnych autorów kryminałów, może tęsknią za czymś prostszym, bardziej klarownym i niezespolonym z płaszczyzną obyczajową, w takim stopniu w jakim ma to miejsce w wielu nowszych pozycjach wpisujących się w ten gatunek. Bo jeśli usilnie poszukuje się właśnie takiej literatury, klasycznego podejścia do kryminału, szczęśliwie okraszonego nutką grozy to „Zagadka w bieli” wydaje się wyborem wręcz idealnym. Ja bawiłam się całkiem dobrze podczas lektury tej powieści – pytanie tylko, czy książka sprosta oczekiwaniom wielu innych współczesnych wielbicieli kryminałów, czy będą w stanie w pełni zaaprobować taki klasyczny sznyt... To już zależy od osobistych preferencji każdego czytelnika.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz