UWAGA
Recenzja „Połowu” zdradza ważne informacje z „Enklawy”,
dlatego osobom niezaznajomionym ze wspomnianą powieścią zalecam
zapoznanie się z nią przed lekturą poniższej recenzji.
Mieszkańcy
Wysp Owczych, jak co roku urządzają tradycyjny połów grindwali. W
żołądku jednego z zabitych ssaków znajdują część ludzkiej
czaszki. Sprawa zwraca uwagę duńskich władz. Na Wyspy Owcze
zostaje wysłana policjantka z Kopenhagi, Katrine Ellegaard, która
poznała tutejszą społeczność podczas rozwiązywania niedawnej
zagadki zbrodni mającej miejsce w Vestmannie. Towarzyszy jej technik
kryminalistyki, Frida Skovmand, która jest równie zdeterminowana
aby rozwiązać tę sprawę, co Katrine, chociaż wszystko przemawia
za tym, że mają do czynienia z tajemnicą, która nigdy nie ujrzy
światła dziennego. Tymczasem rodowity Farer, Hallbjorn Olsen,
którego przed rokiem połączyło głębsze uczucie z Katrine,
wychodzi z więzienia i wraca do Vestmanny. Społeczność Wysp
Owczych nie jest zachwycona jego powrotem, dla Ellegaard również
jest to bolesne, ale gdy uświadamia sobie, że coś może łączyć
go ze sprawą, nad którą właśnie pracuje postanawia włączyć go
do śledztwa.
W
pierwszym kwartale bieżącego roku na naszym rodzimym rynku ukazała
się debiutancka powieść pochodzącego z Wysp Owczych, ale mającego
polskie korzenie (matka Polka) Ove Logmansbo, zatytułowana „Enklawa”. Utwór
został napisany w języku polskim, którym jak się okazało autor
perfekcyjnie się posługuje. Pierwotne wydanie w naszym kraju było
podyktowane tym, że na Wyspach Owczych debiutantom bardzo trudno się
przebić. Nie będzie więc chyba przesadne stwierdzenie, że dzięki
tym utrudnieniom to właśnie polskiemu wydawcy udało się odkryć
„nieoszlifowany diament” - znakomicie zapowiadającego się
autora kryminałów / thrillerów, który moim skromnym zdaniem ma
dużą szansę stanąć w jednym rzędzie z najpopularniejszymi
propagatorami gatunku.
Od
dłuższego czasu odczuwam dotkliwy niedobór emocjonujących
skandynawskich literackich serii kryminalnych, właściwie to jak na
razie jedynie cykl o Williamie Wistingu autorstwa Jorna Liera Horsta
zaciekawił mnie na tyle, żebym z zapałem zasiadała do każdej
publikacji wchodzącej w jego skład oraz jak na razie dwie powieści o Rino Carlsenie pióra Frode Granhusa. Prozy Ove Logmansbo nie można
chyba uznać na skandynawską w ścisłym tego słowa znaczeniu,
ponieważ autor posługuje się językiem polskim, ale faktem jest,
że dosłownie z każdej stronicy przebija skandynawski sznyt, że
duch tego regionu Europy autentycznie emanuje z absolutnie wszystkich
zdań skonstruowanych przez Logmansbo. A facet pisać potrafi, jak
mało kto, właściwie to aż zdumiewa mnie, że jeszcze nie odniósł
międzynarodowego sukcesu, że wielbiciele literackich kryminalnych
intryg z całego świata nie rozpływają się w zachwytach nad jego
pisarstwem. Podejrzewam, że wcześniej czy później to nastąpi.
Nawet jeśli obniży poziom, bo w „Enklawie” i „Połowie”
zaprezentował taką jakość, że naprawdę jest z czego schodzić,
bez ryzyka zrażenia do swojej twórczości większej grupy
odbiorców. Zakładając oczywiście, że zdecyduje się realizować
w tym zawodzie, że szybko nie porzuci bohaterów, których z takim
wdziękiem stworzył w „Enklawie” i rozwinął w „Połowie”.
Jeśli rozciągnie losy Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena na
kilka kolejnych tomów, nie zaniżając drastycznie poziomu to nie
mam wątpliwości, że jego seria zasili niewielkie grono moich
ulubionych cyklów literackich i najprawdopodobniej podbije serca
czytelników z całego świata. Ale odłóżmy już to gdybanie i
przyjrzyjmy się najnowszemu osiągnięciu Ove Logmansbo: drugiej
odsłonie przygód policjantki z Kopenhagi i rodowitego Farera,
których połączyło głębsze uczucie. Zapachniało romansidłem,
wiem, ale takie wrażenie jest cokolwiek błędne, ponieważ relacje
Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena w „Połowie” są na tyle
złożone i tak umiejętnie przemieszane ze szczegółami kryminalnej
intrygi, że nawet przez moment nie ma się poczucia obcowania z
ckliwą historyjką miłosną. „Połów”, tak samo zresztą, jak
i „Enklawa”, jest rasowym kryminałem bądź jak kto woli
thrillerem, który naleciałościami obyczajowymi czy też
dramatycznymi w pierwszej kolejności wzbogaca policyjne dochodzenie
„pierwiastkiem ludzkim”, tak abyśmy nie mieli poczucia
towarzyszenia jednowymiarowym, wyzutym z wyrazistych emocji
protagonistom, których jedynym zadaniem jest systematyczne
popychanie skomplikowanego dochodzenia do przodu. Relacja czołowych
postaci tchnie w policyjne śledztwo sporo dramatyzmu, niemalże
można dostrzec iskry wydobywające się z ich ciał, ilekroć tylko
się do siebie zbliżą. Pomiędzy Katrine Ellegaard i Hallbjornem
Olsenem istnieje jakieś przyciąganie, które zważywszy na ich
przeszłość jest mocno nie na miejscu. Otóż, z powodu błędów proceduralnych popełnionych podczas rozpatrywania sprawy Hallbjorna
Olsena w farerskim sądzie, mężczyzna na mocy postanowienia Sądu
Najwyższego wychodzi na wolność do czasu wznowienia rozprawy.
Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że osobą, która prowadziła
śledztwo w sprawie jego domniemanego czynu jest Katrine Ellegaard,
młoda policjantka z Kopenhagi, która na domiar złego przebywa w
Vestmannie w chwili powrotu Hallbjorna w rodzinne strony. Dochodzenie
Katrine zapoczątkowuje makabryczne znalezisko we wnętrzu jednego z
grindwali, zabitego przez Farerów podczas dorocznego tradycyjnego
połowu tych ssaków, który tak na marginesie zawsze mroził mi krew
w żyłach. Ove Logmansbo w kilku krótkich zdaniach próbuje
uświadomić czytelnikom, że mieszkańcy Wysp Owczych robią
wszystko, co w ludzkiej mocy, aby zminimalizować cierpienia
zwierząt, że tak na dobrą sprawę wbrew powszechnemu przekonaniu
żywią ogromny szacunek do tych stworzeń. Cóż, mnie i tak ta tradycja denerwuje.
Cieszyło mnie natomiast, że autor zrezygnował ze szczegółowego
wyłuszczania przebiegu tego zwyczaju, kreśląc jedynie kontekst
sytuacji i błyskawicznie przechodząc do wątku przewodniego. Czyli
klasycznego policyjnego śledztwa prowadzonego przez charyzmatyczną
Dunkę – w tym sensie, że osobiście jestem wprost zachwycona
konstrukcją tej konkretnej postaci.
„Siła
woli zżytych ze sobą Farerów była mocniejsza, niż najtwardsza
skała, silniejsza niż wyrzuty sumienia i moralność. I jeden
grindwal wystarczył, by to wszystko obrócić w pył.”
Uparta,
za wszelką cenę dążąca do wytyczonego celu, niebojąca się
poruszać na granicy prawa policjantka z kopenhaskiej policji, w
„Połowie” konfrontuje się z niezwykle trudną zagadką, której
szczegóły każą jej sądzić, że poszukuje mocno zaburzonej
jednostki, która z jakiegoś sobie tylko znanego powodu w doprawdy
dziwaczny sposób obeszła się z ofiarą. Nie chcę zdradzać
więcej, bo Ove Logmansbo nieśpiesznie dawkuje coraz to bardziej
zdumiewające informacje, równocześnie dbając o warstwę
emocjonalną, dlatego też wydaje mi się, iż poznanie wszystkich
dowodów przed przystąpieniem do lektury odebrałoby odbiorcom wiele
radości z czytania. Tak enigmatycznie nakreślona sprawa, na którą
składa się kilka pozornie niezwiązanych z nią aspektów winna być
odkrywana stopniowo, tak jak chciał tego autor. Doprawdy prawdziwą
zbrodnią byłoby odsłonięcie wszystkich części składowych owego
złożonego dochodzenia, łącznie ze szczegółami udziału
Hallbjorna Olsena. Potencjalnym czytelnikom „Połowu” musi więc
wystarczyć stwierdzenie, że niewiele mówiące, acz poruszające
wyobraźnię tropy, którymi dysponuje Katrine Ellegaard dobitnie
wskazują na to, że niezbyt doświadczona policjantka ma przed sobą
naprawdę „twardy orzech do zgryzienia”, że stanęła przed
dużym wyzwaniem, w powodzenie którego jej przełożeni zdają się
nie wierzyć. Hallbjorn Olsen natomiast zostaje zamieszany w tę
sprawę przez osobę trzecią, której tożsamość pozostaje
tajemnicą zarówno dla niego, jak i dla śledczych i która zdaje
się znać odpowiedzi na wszystkie pytania policjantów. Kryminalna
intryga jawi się tak atrakcyjnie nie tylko z powodu jej złożoności,
tajemniczości i wprawnego prześlizgiwania się autora przez
prawidła, którymi rządzi się ten gatunek literacki (bez
naciągania faktów, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności i
wręcz nieludzkiej dedukcji śledczych), ale również za sprawą
miejsca akcji i wspomnianej już emocjonującej warstwy dramatycznej.
To pierwsze można nazwać znakiem rozpoznawczym dotychczasowego
pisarstwa Ove Logmansbo – skąpane w gęstej mgle, zimne, acz
malownicze Wyspy Owcze, na których życie biegnie zdecydowanie
wolniej niż w wielkich europejskich metropoliach. Niezbyt rozwlekłe,
ale i tak niezwykle barwne opisy przyrody, ze szczególnym wskazaniem
na akcentowanie wyalienowania Farerów, hermetycznego wymiaru tej
społeczności - nieufnie podchodzącej do przyjezdnych ludności
czerpiącej przyjemność z prostych zajęć i niekończącej się
monotonii, w dużej części marzącej o niepodległości, która
jednak wydaje się być poza ich zasięgiem. W ogólnym rozrachunku
Farerowie wydają się być zżytymi ze sobą ludźmi, którzy
potrzebują trochę czasu aby wyzbyć się rezerwy do przyjezdnych,
zwłaszcza Duńczyków, ale niezamykających się całkowicie na nowe
twarze. Ich solidarność jednak zostaje wystawiona na próbę w
momencie powrotu w rodzinne strony skazanego za morderstwo Hallbjorna
Olsena, jednego z nich, który przez swój domniemany czyn znalazł
się na marginesie społeczeństwa. Mężczyzna, co zrozumiałe, nie
jest mile widziany na Wyspach Owczych, czego nie można powiedzieć o
Duńce, która przyczyniła się do jego schwytania, a której nie
akceptują jedynie zatwardziali niepodległościowcy głównie ci
mieszkający na malutkiej wyspie zdającej się odgrywać ważną
rolę w dochodzeniu. Innymi słowy nie tylko relacje Katrine
Ellegaard i Hallbjorna Olsena nadają tempo akcji, wzbogacając ją o
silnie frapujące akcenty, ale również kontakty obojga z tutejszą
społecznością. I oczywiście wątek nazwijmy go medyczny, który w
paru miejscach nawet w pojedynkę znacząco winduje napięcie, co zresztą
można również powiedzieć o pozostałych ustępach pokrótce
przedstawionych wyżej. Martwi mnie jedynie zakończenie, bo może
sugerować, że Ove Logmansbo nie ma zamiaru kontynuować swojej
przygody z tą serią. Odsłonę pierwszą sfinalizował w dużo
bardziej kategoryczny sposób i jak się okazało potrafił w
wiarygodny sposób z tego wybrnąć, więc nie mówię, że w
„Połowie” zamknął sobie wszystkie ścieżki (sama wymyśliłam
trzy), obawiam się tylko czy będzie chciał dalej to ciągnąć,
czy zwyczajnie nie zabezpieczył się na okoliczność zakończenia
tego przedsięwzięcia. Oby nie.
W
„Enklawie” Ove Logmansbo z mojego punktu widzenia tak wysoko
zawiesił sobie poprzeczkę, że gdy tylko dowiedziałam się o
publikacji kolejnej odsłony przygód Katrine Ellegaard i Olsena
Hallbjorna nie miałam właściwie żadnych wątpliwości, że
spotkam się z przynajmniej minimalnym spadkiem formy tego pisarza.
Sprostanie jakości pierwszej części wydawało mi się wręcz
niemożliwe, ale jak się okazuje nie ma rzeczy niemożliwych.
„Połów” wszak niczym nie ustępuje swojej poprzedniczce (no
może za wyjątkiem finału, który i tutaj mnie zaskoczył, ale nie
tak porażająco jak w „Enklawie”), czym Ove Logmansbo udowodnił
mi, że ma jeszcze czytelnikom wiele do zaoferowania, że nie jest
autorem jednego udanego dzieła, od których to aż roi się na
świecie.
Edycja: Ove Logmansbo to w rzeczywistości polski pisarz Remigiusz Mróz.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
brzmi super, muszę to przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPolecam Ci do obejrzenia "Don't Breathe" taki kryminał/thriller. Mnie się całkiem podobał, zobaczymy jaka byłaby Twoja opinia :)
OdpowiedzUsuńKońcówka powaliła mnie na łopatki! Polecam nawet po to, żeby doznać tego szoku, którego ja doświadczyłam na ostatnich dwóch stronach ;) Co prawda nie czytałam poprzedniej części, ale ten finał uważam za majstersztyk!
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę przeczytać moją opinię, to zapraszam!
Pozdrawiam,
www.the-books-in-the-rye.blogspot.com