Dziesięcioletnia Robin ginie podczas zabawy ze starszymi od niej dziećmi,
Wendy, Nickiem, Kelly i Jude, którzy w obawie przed konsekwencjami ukrywają
swój udział w tej sprawie. Sześć lat później cała czwórka dostaje telefon z
pogróżkami, od kogoś, kto wie, co zrobili w dzieciństwie. Słuchawkę podnoszą
tylko dwie dziewczyny, które nie biorą sobie do serca słów nieznajomego. Są
zajęte, podobnie jak inni licealiści, przygotowaniami do zbliżającego się balu
maturalnego. Córka dyrektora, Kim, wybiera się na zabawę ze swoim chłopakiem
Nickiem, nie wiedząc jeszcze, że chłopak przed laty przyczynił się do śmierci
jej młodszej siostry. Ale wie to ktoś, kto nie zawaha się pomścić Robin.
„Bal maturalny” Paula Lyncha został okrzyknięty najbardziej dochodowych
horrorem kanadyjskim roku 1980. Na jego publikę składali się przede wszystkim
widzowie kin samochodowych, pragnący popularnej wówczas, niewymagającej myślenia
rozrywki, jakiej niewątpliwie dostarczały slashery.
Pomimo nieprzychylnych opinii krytyków film odniósł na tyle duży sukces, że w
późniejszych latach doczekał się trzech sequeli.
Film rozpoczyna nowoczesna zabawa w chowanego w opuszczonym budynku, z
szukającym udającym mordercę. Kiedy gra wymyka się spod kontroli ginie
dziesięcioletnia Robin, a czworo jej mimowolnych oprawców zawiązuje pakt
milczenia (czyżby twórcy „Koszmaru minionego lata” czerpali z „Balu maturalnego”?).
Sześć lat później akcja skupi się przede wszystkim na siostrze Robin, Kim (w
tej roli bożyszcze wielbicieli kina grozy, znakomita Królowa Krzyku, Jamie Lee
Curtis). Dziewczyna jest córką dyrektora (samego Leslie Nielsena) i przyszłą
królową balu, do którego przygotowuje się wraz ze swoim chłopakiem, Nickiem,
który przed laty przyczynił się do tragicznej śmierci jej siostry. Dzięki aż
nadto rozwleczonej pierwszej połowie filmu (ponad godzina bez większej akcji to
zdecydowana przesada) dokładnie poznamy relacje pomiędzy nastoletnimi
bohaterami. Dowiemy się, że Kim przyjaźni się z dwiema dziewczynami, Jude i
Kelly, które podobnie jak jej chłopak miały swój udział w nieszczęśliwym
wypadku Robin. Natomiast czwarta oprawczyni, Wendy, po stracie Nicka stała się
takim modelowym czarnych charakterem. Nie mogąc pogodzić się z porażką wraz ze
swoim znajomym, typowym szkolnym zabijaką, planuje zemścić się na Kim podczas
balu (jak w „Carrie”). Te mało interesujące młodzieńcze realia odrobinę
urozmaicą tajemnicze telefony do sprawców dawnej zbrodni oraz śledztwo policji
śladem przebywającego na wolności mężczyzny, który sześć lat temu został obwiniony
za zabójstwo Robin.
Na sam bal przyjdzie nam jednak długo czekać, a kiedy już
się zacznie i morderca przystąpi do swojej mało krwawej vendetty zgony będą
następowały po sobie zbyt szybko, tak jakby twórcy przysnęli w pierwszej
godzinie seansu, a pod koniec śpieszyli się z wybiciem wszystkich protagonistów.
Sytuację dodatkowo pogarsza brak większej oryginalności i brutalności. Ot, mamy
szablonowe w slasherach podcięcie
gardła, ciosy w szyję i wreszcie dekapitację, ale niestety niedane nam będzie
ujrzeć tych okropieństw w całej ich makabrycznej krasie. Jedyne godne uwagi sceny
w drugiej połowie filmu, nie licząc finalnego pojedynku z zabójcą w rytmach
disco to pełen napięcia, długi pościg za Wendy i dynamiczna sekwencja morderstwa
kochanków – zaraz po stosunku i popalaniu marihuany, czyli jak zauważył to Randy z „Krzyku” (nie uprawiaj seksu i unikaj używek, bo zginiesz). Wyłączając
te sekwencje fabuła nie przyciąga uwagi niczym szczególnym, tym bardziej, że
już podczas prologu filmu zapewne każdy domyśli się, kto jest mordercą. Jedyne,
co skutecznie utrzymywało moje zainteresowanie tą produkcją to amatorska
realizacja, która mocno się zestarzała, ale też paradoksalnie przyczyniła się
do stworzenia gęstego klimatu wszechobecnego brudu. Ciemna kolorystyka i ponure
szkolne korytarze znakomicie współgrały z chwytliwą ścieżką dźwiękową,
skomponowaną przez Paula Zaza i Carla Zittrera i kilkoma mocno trzymającymi w
napięciu, aczkolwiek mało krwawymi scenami mordów. I choćby dla tej osobliwej
atmosfery grozy warto obejrzeć slasher
Paula Lyncha.
Troszkę inaczej rzecz ma się z głośnym remake’iem „Balu maturalnego” z 2008
roku, wyreżyserowanym przez Nelsona McCormicka (późniejszego twórcę remake’u „Ojczyma”).
Fabułę mocno zmieniono i dobrze, bo nienawidzę remake’ów całkowitych, bezkrytycznie
kopiujących wszystko z oryginałów. Inna sprawa, że na tle innych slasherów i tak wypada to mało
odkrywczo. W wielkim skrócie film opowiada o nastoletniej Donnie, która przed
laty była obiektem obsesji nauczyciela, Richarda Fentona. Zaborczy mężczyzna
zabił całą jej rodzinę, za co trafił do zakładu zamkniętego. Teraz, po latach,
Donnie wreszcie udało się uporać z traumatyczną przeszłością i szykuje się do
balu maturalnego, wyprawianego w wielkim hotelu. Jak można się tego spodziewać
tę sielankę zakłóci ucieczka Fentona z miejsca odosobnienia.
Remake w przeciwieństwie do oryginału nie każe domyślać się tożsamości
mordercy – jego personalia znamy już od pierwszych minut seansu, co oddziera tę
produkcję z całej tajemniczości. Sytuację dodatkowo pogarsza brak
jakiegokolwiek klimatu grozy, czy choćby napięcia. Bal w porównaniu do pierwowzoru
rozpoczyna się dosyć szybko i jak przystało na współczesny amerykański slasher nie dojrzymy tutaj żadnego brudu
i zepsucia. Za to naszym oczom ukaże się wspaniały, pełen przepychu hotel, w
którym zorganizowano prawdziwie hollywoodzki bal maturalny. Pięknie odziani, wypacykowani
młodzi ludzie dojeżdżający na miejsce limuzynami i spędzający sporą część
wieczora na prowadzeniu „jakże dramatycznych i pełnych patosu” konwersacji o
nieznanej przyszłości, rozstaniach i ostatnich szczęśliwych chwilach swojego
życia. Całe szczęście, że twórcy, w porównaniu do oryginału dosyć szybko przeszli
do właściwej akcji filmu, przerywając te rozterki egzystencjalne pojawieniem
się Fentona w hotelu. Szkoda tylko, że jego czynom zabrakło pomysłowości
(działa zgodnie z jednym, stałym modus
operandi, zadając swoim ofiarom ciosy w brzuch), a twórcy, pewnie licząc na
młodą publikę, nie mieli odwagi choćby raz skupić się na odrażających szczegółach
krwawego procederu zabójcy. Przez co dostajemy slasher w wersji lajt, od którego fani makabry powinni trzymać się
z daleka. Taka oszczędność w epatowaniu brutalnością niebezpiecznie balansuje
na granicy gatunkowej – chociaż fabuła ściśle trzyma się ram slashera, realizacja bardziej przypomina
thriller, i to taki pozbawiony większego napięcia.
Jedyne, co łączy remake z pierwowzorem to tytułowy bal maturalny i obserwacja
tegoż przez poszukujących zbiegłego szaleńca policjantów. Śledczy podejrzewają,
że Fenton wróci do swojego dawnego obiektu westchnień, Donny (całkiem
przyzwoita kreacja Brittany Snow), a więc przybywają do hotelu i nie spuszczają
oczu z dziewczyny. A podczas, gdy oni sobie tak na nią patrzą Fenton w pokojach
hotelowych eliminuje personel i znajomych Donny. Późniejsze poczynania policji
są oczywiście jeszcze bardziej amatorskie, ale na jej usprawiedliwienie należy
nadmienić, że Fenton wbrew oszczędności twórców w epatowaniu makabrą nie jest
zwyczajnym mordercą, tylko takim typowo slasherowym
– pojawia się i znika, jakby przenikał przez ściany i (a jakże!) wcale nie
musi biegać, aby dopaść uciekającą ofiarę. Cieszę się, że kreacja mordercy
uciekała się do konwencji filmów slash,
szkoda tylko, że jego personalia nie pozostały tajemnicą, aż do jakże
podkreślającego niekompetencje policjantów finału. Oprócz nawiązującej do
schematu slasherów specyfiki zabójcy
spodobała mi się nowa Wendy – wredne dziewczę imieniem Chrissy całkiem nieźle
wykreowane przez Brianne Davis, a bo wprost przepadam za takimi kobiecymi
czarnymi charakterami. Szkoda tylko, że jej obecność na ekranie jest
epizodyczna. Poza tym nie zauważyłam w tej produkcji niczego, w czym mogliby
odnaleźć się wielbiciele mocnych, nastrojowych slasherów. Ot, kolejny teen-pseudohorror o niczym szczególnym,
skierowany głównie do poszukiwaczy niewymagających myślenia, pozbawionych
większej makabry rąbanek.
Do teraz nie wiedziałam o tym tytule, ale jak pojawi się w Polsce (z polskimi napisami) to pewnie obczaję.
OdpowiedzUsuńMyślę że oglądnę, bo mnie to zaciekawiło :-)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie:
rzeczy-vilovers.blogspot.com :)
Zgadzam się w kwestii grupy docelowej. Bo chyba tylko wielbiciele slasherów mogą się tutaj super bawić :)
OdpowiedzUsuń