„Ptaki” to jedna z najsłynniejszych książek Daphne du Maurier - angielskiej
pisarki, żyjącej i tworzącej w XX wieku. Tomik zawiera sześć opowiadań i w
takiej formie po raz pierwszy wydano go w 1963 roku, choć teksty pojawiły się
już w 1952 roku w zbiorku pod innym tytułem. Największy rozgłos „Ptakom” przyniósł
film Alfreda Hitchcocka pod tym samym tytułem, choć z opowiadaniem łączyło go
jedynie oszalałe ptactwo i miejsce akcji. W efekcie moim zdaniem historia
Hitchcocka była o wiele ciekawsza od tej zaproponowanej przez du Maurier
(zajmuje trzecie miejsce w moim osobistym rankingu filmów tego pana, oczywiście
spośród tych, które już widziałam), głównie przez większą ilość wątków, ale też
bohaterowie ze zjawiskową Tippi Hedren na czele w moim mniemaniu mieli większą
głębię.
Odkąd przeczytałam najsłynniejszą powieść Daphne du Maurier pt. „Rebeka”,
którą wielokrotnie przenoszono na ekran (szczególnie polecam ekranizację
Alfreda Hitchcocka z 1940 roku i włoską adaptację Riccardo Milani z 2008 roku w
formie miniserialu) wiedziałam, że czym prędzej muszę zapoznać się z całą
wydaną w Polsce twórczością tej autorki. Du Maurier miała tę rzadką, będącą
przede wszystkim domeną Anglików zdolność budowania subtelnego klimatu
tajemniczości przy wykorzystaniu wyszukanych, pięknych słów. Dla współczesnych
czytelników zmęczonych dzisiejszą, często wulgarną prozą takie spotkanie ze
światem Daphne może okazać się miłą, wręcz oczyszczającą odmianą.
„Próbował
odgadnąć, co te małe móżdżki za ostrymi dziobami i świdrującymi oczkami
zmagazynowały w swojej pamięci przez miliony lat, że obecnie instynkt każe
ptakom niszczyć ludzkość tak sprawnie i dokładnie, jakby to robiły automaty.”
Sześć opowiadań
zamieszczonych w niniejszym zbiorze właściwie całkowicie oddaje ramy gatunkowe,
w jakich poruszała się Daphne du Maurier. Autorka łączyła gotycki klimat rodem
z horroru z pełnym suspensu dreszczowcem i nutką romansu.
Moim zdaniem
prawdziwe wyżyny tego rodzaju miszmaszu osiągnęła w opowiadaniu zatytułowanym „Monte
Verita”. Jest to historia o dwóch domorosłych alpinistach, w których
życie wkracza piękna Walijka, Anna. Jeden z bohaterów żeni się z nią i skłania
do wspólnej wyprawy na wskazaną przez nią górę. Kobieta wybiera Monte Verita,
ale z podróży wraca jedynie jej mąż, który przybliża swojemu przyjacielowi
niepokojące legendy krążące na temat owej feralnej góry. Otóż, tamtejsi tubylcy
utrzymują, że na jej szczycie stoi stary klasztor, w którym zamieszkuje
tajemnicza sekta, oddająca cześć Naturze. Co jakiś czas kobiety z wioski
odchodzą od swoich rodzin i przyciągane tajemniczą siłą dołączają do owego zgromadzenia.
Prawideł rządzących tą religią oraz jej właściwej, czy to racjonalnej, czy
nadnaturalnej natury nie poznamy, aż do finału, który jest znakomitym
przykładem suspensu, z którego wręcz słynęła Daphne du Maurier. Ale to nie
zakończenie najbardziej mnie w tej opowieści urzekło, jego siła tkwi raczej w gęstej
atmosferze intrygującej tajemniczości, którą obok dojrzałego stylu autorki najmocniej
potęguje górska sceneria i przesądni mieszkańcy wioski.
W estetyce
nadnaturalnego horroru najsilniej tkwi „Jabłonka”. Opowiada o starszym właścicielu
ziemskim, któremu umarła żona. Mężczyzna jest raczej zadowolony z tej straty,
bowiem za jej życia irytował go męczeński sposób bycia swojej wybranki, która rozmiłowała
się we wzbudzaniu w nim poczucia winy. Jakiś czas po pogrzebie główny bohater
znajduje w swoim sadzie starą, powykręcaną jabłonkę, która przypomina mu
postawę jego zmarłej małżonki. Opisując niepokojące tendencje drzewka, które
jak się wydaje dokonuje wyszukanej zemsty na właścicielu ziemskim du Maurier
zręcznie poruszała się w estetyce opowieści niesamowitej, w której powinni rozsmakować
się wielbiciele dobrych nastrojówek.
Wiele osób
zachwala tekst zatytułowany „Stary”. Napisana w formie monologu sąsiada
tytułowego starszego człowieka i jego rodziny historia o potwornej zbrodni,
rodem z najlepszych dreszczowców z fantastycznym finałem, która aż prosiła się
o większe rozbudowanie. Choć sam pomysł na fabułę jest godny podziwu to oszczędna
treść sprawiła, że miałam największe problemy z właściwym wczuciem się w tę opowieść,
a co za tym idzie w moim mniemaniu prezentowała się najsłabiej z całego
zbiorku.
„Prowincjonalny
fotograf” to już taka typowa dla du Maurier opowiastka łącząca w
sobie estetykę thrillera i romansu z zaskakująco dobrym skutkiem. Opowiada o
próżnej Markizie, która wraz z dziećmi i guwernantką spędza wakacje nad morzem.
Kiedy poznaje przystojnego miejscowego fotografa postanawia zakosztować
zakazanej przygody. Zdradza męża, nie wiedząc jeszcze, że będzie to miało katastrofalne
dla jej wygodnej egzystencji skutki. Owego efektu jej działań łatwo można się
domyślić, ale należy pamiętać, że du Maurier nie zamierzała tutaj nikogo
zaskakiwać. Bazowała raczej na suspensie – wstrzymywała akcję rozległymi
opisami trudnego, acz w moim mniemaniu bardzo ciekawego charakteru głównej
bohaterki i jej życia w przepychu, aby przedłużać przyjemność z oczekiwania na
wiadome, mocne zakończenie. Moim zdaniem napięcie potęgowała wręcz po
mistrzowsku i choćby dla niego warto zapoznać się z tym tekstem.
Podobny chwyt
zastosowała w „Pocałuj mnie jeszcze raz”. Bohaterem tej historii jest
mechanik samochodowy, który w kinie poznaje piękną bileterkę. Kiedy ta w nocy
wsiada do autobusu, który według niego zmierza w stronę jej miejsca
zamieszkania dosiada się do niej i w trakcie jazdy zdobywa jej uczucia. Jednak
ku jego zaskoczeniu po wyjściu z autobusu dziewczyna prowadzi go na cmentarz,
skąd po krótkiej rozmowie odsyła go do domu. Mężczyzna dopiero nazajutrz pozna
motywy kierujące dziewczyną i choć niejeden czytelnik już wcześniej się ich
domyśli to jestem przekonana, że podobnie jak mnie zachwyci go stopniowanie
napięcia, podczas wydarzeń sprzed finału. To jest właśnie kwintesencja
suspensu, który był domeną Daphne du Maurier.
I wreszcie tytułowe
„Ptaki”,
które tak bardzo różnią się od filmu Alfreda Hitchcocka. Wspomniałam już, że
wolę adaptację, ale to wcale nie znaczy, że opowiadanie nie miało w sobie
żadnego uroku. Wręcz przeciwnie. Na początku autorka sporo miejsca poświęca
barwnym opisom scenerii – odciętego od cywilizacji półwyspu podczas mroźnej
zimy. Głównym bohaterem jest Nat Hocken, inwalida wojenny, który dorabia sobie
na miejscowej farmie, aby zapewnić byt żonie i dzieciom. Pewnego wieczora do
ich domu wlatuje stado oszalałych ptaków. Natowi udaje się je pozabijać, ale
nazajutrz wbrew lekceważeniu sąsiadów przystępuje do zabezpieczania domostwa
przed, jak informuje radio, plagą atakującego Anglię ptactwa. Du Maurier w
przeciwieństwie do Hitchcocka przedstawia wszystkie wydarzenia z punktu
widzenia Nata, ograniczając miejsce akcji do jego obleganego przez ptaki
domostwa i rzezi na pobliskiej farmie. Prostota fabularna ciekawie kontrastuje
tutaj z wyszukanym stylem pisarki, która nie stroni od dokładnych opisów tak
antagonistów, jak i skutków ich szturmu. Jedyne, co można temu opowiadaniu
zarzucić to brak większej inwencji – odnosiłam bowiem wrażenie, że du Maurier
nie wiedziała jak rozwinąć tę historię, przez co ostatecznie postawiła na
otwarty finał, które tak bardzo mnie irytują. Choć czyta się tę opowieść bez większego
znużenia, choć miejscami mocno trzyma w napięciu to nie ulega wątpliwości, że potencjał
w nim tkwiący niestety nie został całkowicie wykorzystany. Za to w filmie już
tak.
„Ptaki” to jeden
z lepszych zbiorów opowiadań, jaki dotychczas wpadł mi w ręce. Pewnie dlatego,
że wprost zakochałam się w warsztacie Daphne du Maurier – jej wyszukanym
słownictwie, wrodzonej zdolności do budowania atmosfery tajemniczości i
wyczuciu suspensu, w którym zapewne rozmiłował się również Alfred Hitchcock.
Dla fanów pięknej, nastrojowej prozy to pozycja wręcz obowiązkowa, natomiast wielbiciele
współczesnych często ordynarnych powieści zdecydowanie powinni sobie odpuścić.
O tej bileterce chętnie bym przeczytała. :)
OdpowiedzUsuńMuszę jak najszybciej nadrobić!
OdpowiedzUsuń