sobota, 12 września 2015

„Straceni chłopcy” (1987)


Lucy Emerson po rozwodzie z mężem przeprowadza się wraz z synami, Samem i Michaelem do Santa Clara w Kalifornii, do domu ojca. Zaraz po urządzeniu się w nowym miejscu chłopcy decydują się zwiedzić tutejsze wesołe miasteczko. Na miejscu Michael zauważa dziewczynę, Star, którą bezskutecznie stara się zagadnąć. Następnego wieczora udaje mu się nawiązać z nią kontakt, ale nie jest im dane długo cieszyć się prywatnością. Do młodych dołącza grupa zaprzyjaźnionych ze Star motocyklistów, których przywódca, David, namawia Michaela do wspólnej przejażdżki. Nowo poznane towarzystwo zabiera chłopaka na urwisko, do swojej kryjówki, gdzie Michael zostaje napojony krwią. Wkrótce potem odkrywa, że posiadł niepokojące moce i drażni go światło słoneczne. Jego młodszy brat, Sam, szybko dochodzi do wniosku, że Michael jest wampirem. Chcąc go uchronić przed przekleństwem zwraca się do niedawno poznanych samozwańczych pogromców wampirów Edgara i Alana Froga.

Kultowy horror komediowy Joela Schumachera przez większość widzów jest rozpatrywany, jako swego rodzaju wariacja „Piotrusia Pana”. Nie bez powodu, ponieważ pierwotny scenariusz Janice Fischer i Jamesa Jeremiasa był silnie inspirowany historią chłopca z Nibylandii. W późniejszym czasie scenariusz został odrobinę zmodyfikowany przez Jeffrey’a Boama, ale drobne nawiązania do popularnej bajki J.M. Barriego pozostawiono. Choć „Straconych chłopców” wypada zestawiać z „Piotrusiem Panem” osobiście wolę ten film traktować w oderwaniu od bezpośredniej inspiracji scenarzystów, bez doszukiwania się jednoznacznych analogii do bajki, za którą nigdy nie przepadałam. Konstrukcja fabularna umożliwia również takie nieskrępowane intertekstualnością spojrzenie na dokonanie Schumachera, dzięki czemu osoby takie jak ja, antypatycznie nastawione do osławionego utworu Barriego, mogą zapomnieć o „Piotrusiu Panu” i cieszyć się opowieścią o krwiopijcach.

Laureat Saturna za najlepszy horror bez wątpienia oparł się próbie czasu. Dysponując przeszło ośmiomilionowym budżetem, późniejszy twórca między innymi „Czasu zabijania”, „Ośmiu milimetrów” i „Numeru 23”, Joel Schumacher nakręcił film dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, który zręcznie łączy w sobie stylistykę kina grozy z komedią. Utalentowani operatorzy i charakteryzatorzy w „Straconych chłopcach” przenoszą nas w malownicze realia nadmorskiego, rozrywkowego miasteczka lat 80-tych. Wszystko, począwszy od strojów i fryzur, a na klimacie, starych szlagierach i kolorowej scenerii kończąc wręcz krzyczy, z jakim okresem mamy tutaj do czynienia. Ilekroć oglądam ten film czuję się, jakbym dosłownie przeniosła się w czasie i to w dodatku do dekady, w której nie było mnie jeszcze na świecie. Niezmiennie zapominam o otaczających mnie szarych realiach i ochoczo zatapiam się w uniwersum Schumachera, w którym dosłownie wszystko może się zdarzyć, bo króluje w nim niczym nieskrępowana wyobraźnia. Reżyser z niezwykłym zmysłem estetycznym umożliwia widzom czującym takie klimaty chwilowe przetransportowanie do czasów dzieciństwa. Okresu, w którym niejeden dzieciak, podobnie jak Sam zaczytywał się w komiksach, po lekturze których w nocy z trwogą spoglądał w stronę szafy, w oczekiwaniu na krwiożerczego potwora. Okresu, w którym snuło się przed rodzicami fantastyczne teorie o wampirach, na co dorośli reagowali uśmiechem politowania (kiedy Sam raczy taką opowieścią matkę z miejsca przypomina mi się analogiczna sytuacja z mojego burzliwego dzieciństwa). Jeśli zestawi się miejscami lekką, czasami mroczną realizację „Straconych chłopców” z typową, jak na horror wampiryczny, ale i tak niebywale wciągającą fabułą dostaje się dzieło skończone, dopracowane w każdym szczególe i dostarczające całej gamy emocji.

Początkowy sielankowy przekaz wizualny w „Straconych chłopcach” szybko zostaje zaburzony doniesieniami o zaginięciach, których wedle dziadka Sama i Michaela w mieście jest bardzo dużo. Twórcy nie ukrywają, kto odpowiada za owe incydenty, już w prologu wskazując na grupę motocyklistów w skórach. Fantazyjnie ufryzowani chłopcy co noc oddają się beztroskim, ryzykownym zabawom, narażając się mieszkańcom Santa Clara i ciesząc się władzą, jaką mają nad śmiertelnikami. Właściwa akcja filmu rozpoczyna się z chwilą, w której Dzieci Nocy, wampiry na motocyklach, postanawiają zwerbować do swojego grona nowego mieszkańca miasta, nastoletniego Michaela. Niczego niepodejrzewający chłopak przyjmuje zaproszenie do ich kryjówki, w której przez jakiś czas jest obiektem żartów nowych znajomych. Tutaj na uwagę zasługuje zdolność Davida do wywoływania halucynacji u Mike’a - chłopak nagle widzi wijące się robaki w miejscu dania, które ze smakiem spożywał. Chcąc zachować twarz w oczach dziewczyny, przez którą dał się skusić na tę nocną eskapadę Michael wbrew jej ostrzeżeniom pije napój, podany przez Davida, który okazuje się krwią. Dalszego przebiegu fabuły można się spodziewać. Ot, nastolatek zacznie się zmieniać, ku przerażeniu jego młodszego brata Sama, a żeby powstrzymać ten proces zostanie zmuszony do walki z hordą wampirów. Rozpoczyna się motyw znany od czasu „Draculi” Brama Stokera – pogromcy wampirów w akcji, ale w wydaniu zgoła odmiennym niż we wspomnianym nastrojowym arcydziele literackim. Tutaj w roli pogromców wystąpili sprzedawcy ze sklepu z komiksami, dzieciaki, które swoją wiedzę o przeciwnikach czerpią z ilustrowanych lektur. Kreujący się na nieustraszonych, a w rzeczywistości podszyci tchórzem Edgar i Alan Frog opracowują taktykę a la wojenną, której wdrożenie w życie, jak wierzą ocali duszę Michaela. Ale jak można się tego spodziewać, jak już przyjdzie do wcielania planów w życie większość pracy wykonają za nich osoby trzecie. Nie sposób nie dostrzec w „Straconych chłopcach” stylistyki rodem z „Postrachu nocy” – lekkości przekazu zmiksowanej z iście mrocznymi zdjęciami. Schumacher, co jest prawdziwą rzadkością w mistrzowskim stylu zmieszał komedię z horrorem, przeplatając naprawdę śmieszne sytuacje (moja ulubiona to nabieranie wody święconej w kościele w trakcie chrztu) z idealnie oddanymi klimatycznymi scenami śmiało mogącymi konkurować z czystymi gatunkowo horrorami wampirycznymi. Moment, w którym po raz pierwszy widzimy prawdziwe oblicza gangu motocyklowego najdobitniej to udowadnia. Światło księżyca delikatnie rozpraszające ciemność i z nagła pojawiające się w kadrze znakomicie ucharakteryzowane demoniczne twarze krwiopijców – przekrwione oczy ze zwężonymi źrenicami, zmarszczona skóra i nieprzesadnie długie kły, a to wszystko wykadrowane i zmontowane z nieczęsto spotykanym profesjonalizmem. Takich klimatycznych sekwencji jest o wiele więcej, ale „Straceni chłopcy” to również odrobina kiczu, podszytego makabrą. Krew nie leje się gęsto, ale te ujęcia gore, które udaje się dostrzec, podobnie jak moje ulubione rozbryzgi gęstej mazi posiadają nieodparty urok kina z dawnych lat. Zachwycającego kiczem, który wprowadza swego rodzaju magię w rozgrywające się na ekranie wydarzenia.

Kolejną siłą „Straconych chłopców” są charyzmatyczni, zróżnicowani bohaterowie i ich odtwórcy. Z oczywistych powodów najczęściej wychwalany przez widzów jest Kiefer Sutherland, który idealnie wcielił się w zbuntowanego nieśmiertelnego motocyklistę (odrobina demoniczności i szczypta szpanu). Ale ja jak zwykle w opozycji do większości byłam pod największym wrażeniem Corey’a Haima, odtwórcy Sama, a ściślej jego zróżnicowanej, często zabawnej mimiki. Nie można nie wspomnieć również o sławetnych pogromcach wampirów. Corey Feldman i Jamison Newlander, natchnęli tę produkcję celowo przesadzonym komizmem, obok którego nie można przejść obojętnie. Zresztą podobnie, jak dziadek Sama i Michaela, który moim skromnym zdaniem finalną sceną wywindował dowcipną warstwę fabularną na niebotyczny poziom.

Popularność „Straconych chłopców” zaowocowała serią komiksów i dwoma sequelami (które notabene nawet nie ocierają się o poziom pierwowzoru). W ramach promocji filmu Warner Bros zlecił Craigowi Shawowi Gardnerowi napisanie powieści, na podstawie scenariusza „Straconych chłopców”, która w Stanach Zjednoczonych cieszy się sporą poczytnością. Innymi słowy znakomity horror komediowy Joela Schumachera przyczynił się do powstania wielu innych, nawiązujących do owej historii dzieł, co już samo w sobie jest obietnicą poziomu, jaki zaprezentowali twórcy tej produkcji. Moim zdaniem to jeden z najlepszych horrorów wampirycznych, jakie nakręcono. Rzecz, którą każdy fan nienapuszonego kina grozy powinien znać!

6 komentarzy:

  1. Kilka lat temu oglądałam ten film i szalenie mi się podobał. A ta ścieżka dźwiękowa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem gdzie zapytać. A oglądałaś Evidence?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytasz o ten z 2013 roku? Jeszcze nie widziałam, ale może zerknę w wolnej chwili;)

      Usuń
    2. Tak, ten. Dziwię się, że dopiero o nim usłyszałem... Jestem ciekaw Twojego zdania na temat tego filmu;)

      Usuń
  3. Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem tego filmu, ale mam go w swojej kolekcji ze względu na Sutherlanda. Trzeba jednak przyznać, że "Straceni chłopcy" mają charakter i wdzięk, których niestety późniejsze kontynuacje nie posiadają.

    OdpowiedzUsuń
  4. Widziałem go tylko raz i niestety bardzo dawno temu. Przymierzam się do ponownego obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń