Rok
1988. W małym amerykańskim miasteczku Derry Bill Denbrough robi
swojemu młodszemu bratu Georgiemu papierową łódź, którą
obdarowany bez chwili zwłoki idzie pobawić się poza domem. Nowy
nabytek po niedługim czasie wpada do kanału, w którym zostaje
przechwycony przez klowna. Georgie wdaje się w rozmowę z nim nie
zdając sobie sprawy z jego potwornej natury. Klaun okalecza dziecko
i wciąga je do kanału.
Rok
1989, lato. Bill nadal wierzy, że uda mu się odnaleźć zaginionego
przed rokiem brata. Poszukiwania prowadzi z pomocą swoich
przyjaciół, Eddiego Kaspbraka, Stanleya Urisa i Richiego Toziera.
Wkrótce do ich paczki dołączają Ben Hanscom, Beverly Marsh i Mike
Hanlon, a dzieciaki odkrywają, że w Derry zagnieździł się jakiś
stwór potrafiący przybierać najróżniejsze postacie zaczerpnięte
z ludzkich lęków. Najczęściej ukazuje się w formie klauna
Pennywise'a i to on jest odpowiedzialny za zaginięcia dzieci.
Siedmioosobowa paczka przyjaciół nazywająca siebie frajerami
będzie musiała stanąć do walki z Tym. Podjąć próbę zabicia
potwora zanim ten dopadnie ich.
Zmian
w stosunku do literackiego oryginału jest co niemiara – wydaje mi
się, że nawet więcej niż w miniserialu Tommy'ego Lee Wallace'a.
Co najważniejsze twórcy readaptacji zdecydowali się rozbić tę
opowieść na dwie części (choć jeśli kolejna część będzie
się cieszyć zbliżoną oglądalnością to podejrzewam, że zrobią
z tego serię, ale to tylko moje przypuszczenia podyktowane wiedzą o
innych hollywoodzkich hiciorach). W powieści i w miniserialu
podawano okres dorosłości naprzemiennie z retrospekcjami. Tam
doskonale się to sprawdzało, idealnie uzupełniało nawzajem i
windowało emocjonalne napięcie. W pierwszej filmowej wersji nie
udało się tego przedstawić w tak znakomity sposób, bo i forma
(filmowa, nie literacka) była ku temu dużo mniej sprzyjająca.
Pomysł Andy'ego Muschiettiego na wybrnięcie z tego problemu wielce
mnie usatysfakcjonował, ponieważ miniserial aż nadto wyraźnie
uświadomił mi, że próba powtórzenia konstrukcji stworzonej przez
Stephena Kinga na kartach jego powieści „To” na ekranie ma
znikome szanse powodzenia. Idąc dalej w tym punktowaniu zmian: tak
samo jak w dziele Tommy'ego Lee Wallace'a zabrakło interludiów,
chociaż o paru Ben wspomina przytaczając kolegom skróconą
historię Derry. Bez zagłębiania się w szczegóły, bez
odwzorowywania tamtejszych realiów przez twórców filmu. Barrens
zmarginalizowano, tak samo Henry'ego Bowersa i jego gang. Długo by
wymieniać czego jeszcze tutaj nie ma, dlatego wspomnę jedynie o
tamie zbudowanej przez Klub Frajerów, dymnej jamie i
co najbardziej bolesne braku mojego ukochanego Żółwia. Wszystko
inne twórcom wybaczam, ale tak jak nie wybaczyłam twórcom
miniserialu opuszczenia Żółwia tak nie wybaczam tego osobom
odpowiedzialnym za omawiany projekt. Naprawdę, nawet modyfikacje
pierwszoplanowych dziecięcych postaci mi nie przeszkadzały, nawet
taki banał jak ich kłótnia i jeszcze większy banał następujący
niedługo potem oraz wykrojenie wielu wspaniałych wątków nie było
w stanie mnie zirytować, a bo wierność literackiemu oryginałowi
nie jest dla mnie wartością nadrzędną w produkcjach na nich
opartych. Ale nie potrafię przymknąć oczu na tę jedną
modyfikację. Moja miłość do tej płaszczyzny książki
najzwyczajniej w świecie całkowicie mi to uniemożliwia. Za to
efekty specjalne w większości zrobiły na mnie pozytywne wrażenie.
Owszem, twórców czasami ponosiło w pracy z komputerem – twarz
Pennywise'a miejscami jest aż nadto sztuczna, jedno zbliżenie na
oblicze trędowatego unaoczniło mi przesadne oddanie technologii
cyfrowej, a i sekwencja z krwią bryzgającą z umywalki jest nazbyt
efekciarska. Nieprzekonująca barwa posoki plus ewidentnie jej zbyt
duża ilość. W końcu więcej nie zawsze znaczy lepiej –
osobiście wolę umiar i nacisk na klimat pokazane w pierwszej
ekranowej wersji „To”. Jump scenek też jest całkiem
sporo i przynajmniej na mnie nie wywierały one zamierzonego efekty,
ponieważ twórcy nie poprzedzali ich należycie długimi wstępami
podnoszącymi napięcie, ale sam przebieg manifestacji zła, z
wyłączeniem kilku na ogół finalnych dodatków cyfrowych, bo
nazbyt przesadnych w swojej formie, odnotowuję na plus. Największe
wrażenie zrobiły na mnie sekwencje z rzutnikiem (efektowny montaż
wprawiający postać z fotografii w ruch, która następnie w
migawkach nakłada się na umowny świat rzeczywisty) i scenka w
piwnicy z udziałem demonicznego brata Billa i pełzającego klauna.
W zestawieniu z nimi końcówka filmu prezentuje się blado, mało
charakterystycznie i oczywiście tak samo jak to miało miejsce
podczas seansu miniserialu ubolewałam nad rezygnacją z najbardziej
kontrowersyjnego wydarzenia z książki. Twórców pierwszej filmowej
wersji usprawiedliwiało to, że kręcili dla telewizji, w której
wówczas niepodobna była pokazywać tak mocnych obrazków, ale
miałam nadzieję, że w obecnych czasach i to w produkcji kinowej,
której dano kategorię R filmowcom nie braknie odwagi na chociażby
zasugerowanie tej sytuacji, jeśli już nie przybliżenie jej w wielu
szczegółach. Zaskoczyło mnie natomiast jedno zdarzenie w końcowej
partii filmu – na kimś, kto nie zna książki pewnie nie wywrze to
takiego efektu, ale ci co czytali prawdopodobnie będą chociaż
odrobinę, jeśli już nie nielicho zdumieni. Czy będą poczytywać
owe rozwiązanie na plus to nie wiem, ale ja byłam twórcom „To”
wdzięczna za tę niespodziewaną odskocznią od oryginału. I
skłaniającą do namysłu. Ten krok stwarza bowiem konieczność
wprowadzenia kolejnych niemałych zmian w drugim rozdziale filmowego
„To”. Nie wiem, czy w kolejnej odsłonie readaptacji „Tego”
pojawią się jakieś retrospekcje, ale nawet jeśli równałoby się
to z pokazaniem wątków z książki pominiętych w tej odsłonie
filmu to szczerze powiedziawszy wolałabym, żeby ich nie było. Żeby
drugi rozdział w całości skoncentrował się na dorosłych
poskramiaczach potwora gnieżdżącego się w Derry, ponieważ mam
wątpliwości, czy w takowym kształcie udałoby się zachować
spójność tej historii. Bo fabuła spójna jest, choć w
zestawieniu z literackim pierwowzorem mocno spłaszczona – wolę
jednak takie płaskie, acz zwarte wydanie niźli próby
dokładniejszego odwzorowywania okresu dziecięcego siódemki
protagonistów wówczas gdy najlepszy czas na to już minął. Jeśli
już twórcom na tym zależało lepiej było to zrobić tutaj zamiast
odkładać na następny rozdział, ale tak jak napisałam nie wiem,
czy faktycznie tak przedstawiają się plany na kolejną odsłonę.











