niedziela, 7 października 2018

„Uciszyć zło” (2018)

Glasgow, rok 1986. Studentka psychologii Angela, jej brat Jackson, jego dziewczyna Beth i ich kolega Elliot reklamują się jako łowcy duchów. Odpłatnie rzekomo egzorcyzmują miejsca, które przez ich właścicieli są uważane za nawiedzone. Młodzi ludzie nie wierzą w duchy. Z premedytacją dają przedstawienia na użytek swoich zleceniodawców, starając się przekonać ich do skuteczności swoich poczynań. I zazwyczaj im się to udaje. Angela wkrótce nabiera jednak pewności, że posiada niezwykły dar, najpewniej odziedziczony po matce, która przed laty popełniła samobójstwo. Dziewczyna może kontaktować się z duszami ludzi, które nie przeszły „na tamtą stronę”. Kiedy więc pojawia się nowe zlecenie Angela początkowo odmawia jego przyjęcia. Daje się jednak przekonać Jacksonowi i już wkrótce czwórka fałszywych łowców duchów dociera do wiekowego domostwa należącego do starszej kobiety, pani Green. Przed laty zamordowano tutaj trzy dziewczynki, których dusze, wedle słów właścicielki posesji, od tego czasu gnieżdżą się w jej domu.

W 2011 roku w Stanach Zjednoczonych opublikowano krótką powieść grozy Evy Konstantopoulos pod tytułem „Hush”, którą jakiś czas potem postanowiono przenieść na ekran. Napisanie scenariusza filmu powierzono autorce literackiego pierwowzoru i Benowi Ketaiowi, mającego już pewne doświadczenie w kinie grozy, jako reżyser i scenarzysta, („30 dni mroku: Czas ciemności”, „Z głębi”, „Las samobójców” z 2016 roku, „Ostatnia klątwa”, „Nieznajomi: Ofiarowanie”). Reżyserem brytyjskiego horroru na kanwie powieści Evy Konstantopoulos, któremu nadano tytuł „Malevolent” (w Polsce „Uciszyć zło”) został Islandczyk Olaf de Fleur Johannesson, który to po raz pierwszy zmierzył się z tym gatunkiem.

„Uciszyć zło” to kolejny obraz od Netflixa, który daje mi podstawy do przypuszczeń graniczących z pewnością, że platforma ta nie obdaruje już fanów filmowych horrorów i thrillerów taką jakością, z jaką mogli się zetknąć przy okazji seansów „Gry Geralda” i „1922”, produkcji opartych na prozie Stephena Kinga. Oczywiście, chciałabym się mylić – jako że jestem niepoprawną pesymistką lubię, gdy moje czarne przewidywania okazują się przesadzone. Jednak w tym przypadku póki co uparcie się sprawdzają i jak już dałam do zrozumienia „Uciszyć zło” Olafa de Fleura Johannessona kontynuuje tę złą passę Netflixa w sferze pełnometrażowych horrorów i thrillerów. Omawiany film zalicza się do pierwszego z wymienionych gatunków. A ściślej do nurtu ghost story. Na pierwszym planie postawiono młodą aktorkę Florence Pugh, która według mnie nie odnalazła się w roli Angeli – nieprzekonujące mnie, drewniane wręcz aktorstwo, ale żeby było zabawnej jeśli zestawić ją z pozostałymi członkami obsady (z wyjątkiem Celii Imrie) to dostajemy drugą Meryl Streep:), tak słaby był warsztat prawie wszystkich filmowych partnerów Pugh. Poza tym po głównym scenarzyście „Nieznajomych: Ofiarowania” spodziewałam się czegoś bardziej zajmującego, a już na pewno nie tak rozproszonego. Bo chociaż miałam tutaj do czynienia z prostą, konwencjonalną opowieścią, to nadążanie za jej rytmem sprawiało mi pewne trudności. Było nawet coś, czego nie zrozumiałam. Nie wiem, czy ta informacja w ogóle w scenariuszu padła, czy zwyczajnie mi to umknęło, ale zabijcie mnie jeśli wiem, kim za życia były trzy dziewczynki, których duchy straszą w domu pani Green. Jej rodzonymi córkami, czy sierotami przygarniętymi przez właścicielkę wiekowego domostwa i jej (w czasie, gdy rozgrywa się akcja filmu, nieżyjącego już) męża. Czyżby kiedyś to był sierociniec, który przestał istnieć po trzech morderstwach, których dopuścił się syn pani Green? Nie mam bladego pojęcia. Ale to niezbyt istotne, a w każdym razie nie tak bardzo, jak niekonsekwentna narracja. Wygląda to mniej więcej tak: pierwsza, niedługa partia z szybkością błyskawicy serwuje nam różne fakty z życia głównej bohaterki i, w mniejszym stopniu, jej współpracowników. Wszystkie istotne informacje ich dotyczące skumulowano w tym krótkim wstępie, bezlitośnie przeskakując od jednego wydarzenia do innego, co wypada doprawdy chaotycznie. Liźniemy ten temat, potem dotkniemy następnego i kolejnego, ale nie będziemy sobie zawracać głowy wdawaniem się w szczegóły. Angela zaniedbuje studia, bo dużo czasu poświęca działalności w grupie oszustów (tak, to nie są klony, że tak się wyrażę, Wanowskich Warrenów), ludzi, którzy zarabiają na wmawianiu innym, że potrafią wypędzać z różnych miejsc byty nadprzyrodzone. Angela nagle odkrywa, że faktycznie jest medium i dochodzi do wniosku, że jej matka, która przed laty popełniła samobójstwo też nią była. Angela wysłuchuje krótkiej historii o swojej rodzicielce, a tymczasem jej brat Jackson, szefujący fałszywym łowcom duchów, wpada w poważne tarapaty. Angela coraz częściej odbiera sygnały od nieżyjących już ludzi i pewnie dlatego odmawia przyjęcia nowego zlecenia. Nie upiera się jednak długo przy tej decyzji i już wkrótce ona, Jackson, Beth i Elliot jadą do wiekowego, położonego na odludziu domu niejakiej pani Green. Kobiety w podeszłym wieku dręczonej przez duchy trzech zamordowanych tu kiedyś dziewczynek. Jak później zauważa Angela dziewczynek z zaszytymi ustami, co nie jest oczywiście oryginalnym pomysłem, ale na pewno chwytliwym. Pod warunkiem, że wiarygodnie ukazanym, a w „Uciszyć zła” prezentuje się to całkiem nieźle. Przybycie fałszywych łowców duchów do rezydencji pani Green rozpoczyna dłuższy, acz niekoniecznie ciekawie opowiedziany wątek.

(źródło: https://www.netflix.com/pl/)

Nie powiedziałabym, że Olaf de Fleur Johannesson się nie starał. Wręcz przeciwnie: wydaje mi się, acz mogę się mylić, że on starał się aż za bardzo. Przegiął w drugą stronę. I nie chodzi mi tutaj o przeładowanie tego obrazu przekombinowanymi efektami specjalnymi i prymitywnymi jump scenkami tylko o nieustannie przeze mnie odbierany podczas seansu „Uciszyć zło” brak lekkości. Taką toporność, jakby kręcenie tej produkcji było dla Olafa de Fleura Johannessona najprawdziwszą drogą przez mękę. Jakby przedzierał się przez bagno w przekonaniu, że jeśli tylko się przyłoży uda mu się jakoś z tego wybrnąć. Wyjść z twarzą. Niczym polski rząd szabelką grożący Rosji, reżyser „Uciszyć zło” mierzył się z zadaniem ponad swoje siły. Ma już na swoim koncie pewne sukcesy w innego rodzaju filmach, więc wygląda na to, że po prostu nie czuje akurat tej stylistyki, tj. horroru nastrojowego traktującego między innymi o duchach. Z takiego scenariusza oczywiście ciężko było dużo wycisnąć, ale gdyby dopracować montaż, lepiej pokierować obsadą i operatorami kamer to może „Uciszyć zło” w moich oczach dobiłby do średniej. Najbardziej w tym wszystkim żal ścieżki dźwiękowej, nastrojowej kompozycji Ala Hardimana, która powinna iść w parze z powolnymi wędrówkami kamerzystów po mrocznym domostwie pani Green, bo one wprowadzałyby i zagęszczały napięcie, a nie tymi bez pomyślunku, beznamiętnie posklejanymi zdjęciami. Wśród których znalazły się też takie, które według mnie marnowały się w tym filmidle. Nie oddawały one klimatu lat 80-tych XX wieku – właściwie to szybko zapomniałam o tym, że akcja nie toczy się w czasach nam współczesnych – ale dzięki oświetleniowcom i miejscu akcji (stary, wielki dom na odludziu) dostrzegłam potencjał w sferze wizualnej (i nie chodzi mi tutaj o te, na szczęście, rzadkie wstawki „kręcone z ręki”). Szkoda tylko, że zaprzepaszczony przez ten przeklęty pośpiech operatorów, montażystów i samego reżysera, bo przecież jego zadaniem było odpowiednio ich wszystkich poprowadzić. Doceniam sporą niechęć twórców do jump scenek, do podkreślania manifestacji nieznanego głośnymi dźwiękami mającymi poderwać widza z fotela. Ale jeśli już stawia się na dłuższe sekwencje z duchami, na wolniejsze najazdy kamer na rzeczone bezcielesne byty to wypadałoby zadbać przy tym o napięcie. Bo snujące się po ciemnych korytarzach duchy dziewczynek z takim podejściem ekipy technicznej zwyczajnie nie miały prawa emanować narastającą wrogością. Nawet mając zaszyte usta. Dalej: taki zwrot akcji, jaki wybrali scenarzyści „Uciszyć zło” wielu miłośników kina grozy na pewno nie zaskoczy. Żadną niespodzianką nie powinny być też dla nich nieprzemyślane zachowania protagonistów UWAGA SPOILER (jak zwykle nie dobijamy napastnika, w tym przypadku napastniczki albo szukamy pomocy w najmniej odpowiednim miejscu) KONIEC SPOILERA , które można usprawiedliwiać paniką, szokiem, niewiedzą etc., ale równie dobrze (i znając podejście większości odbiorców horrorów do tego typu zachowań bohaterów obawiam się, że taka reakcja na nie będzie dominować) można głośno się z tego śmiać.

„Uciszyć zło” to kolejny współczesny koszmarek, którego boję się polecać nawet najmniej wymagającym miłośnikom horrorów nastrojowych. Ci, co oglądają wszystkie ghost stories, jakie tylko wpadną im w ręce, pewnie zaryzykują seans owego obrazu Olafa de Fleura Johannessona, choćby nawet wcześniej przeczytali multum niepochlebnych opinii na jego temat. Rozumiem tę postawę, bo mam tak samo (a przede wszystkim ze slasherami), ale jeśli mogę coś wtrącić to bardzo proszę tę konkretną grupę o obniżenie oczekiwań względem „Uciszyć zło” do absolutnego minimum, bo to może im pomóc w odbiorze tej produkcji. To tak na wszelki wypadek, bo przecież nie można wykluczyć tego, że film ten idealnie wstrzeli się w gusta jeszcze co poniektórych widzów (jeszcze, bo już trochę fanów ma), może nawet tych, którzy nie przepadają za horrorami z nurtu ghost story. Podejrzewam jednak, że ewentualne grono sympatyków rzeczonej produkcji będzie bardzo wąskie.

5 komentarzy:

  1. Sam pomysł na fabułę wydaje się w miarę ciekawy (choć nie jakiś wow i oryginalny), ale z tego co piszesz, to zawalili po całości.
    A po pierwszych zdaniach streszczenia miałam notować tytuł, żeby kiedyś się z nim bliżej zapoznać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry film, każdy powinien go obejrzeć, gorąco polecam.
    Podobał mi się jeszcze bardziej ze względu ile go szukałam :P
    A właśnie może komuś od razu przyda się link:
    http://strefa-filmu.pl/uciszyc-zlo/
    Proszę i nie ma za co ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodziewaliśmy się takiego zwrotu akcji po pobycie w tamtym domu. Oczywiście bardzo na korzyść. Czy inne, podobne produkcje od Netflixa mogłabyś nam polecić. Widzieliśmy już Bird box i też się nam podobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dotychczas obejrzanych przeze mnie filmów od Netflixa najbardziej podobały mi się "Gra Geralda" i "1922", ale podejrzewam, że już je widzieliście. Ponadto, według mnie, już słabsze, ale też godne polecenia: "Kaliber" (2018), "The Incident" (2011) chyba też był dystrybuowany przez Netflixa (?) i "Dziwak". A i "Cam" (2018) - według mnie średniak, ale raz obejrzeć można. Nie męczy zanadto.

      Usuń