wtorek, 1 sierpnia 2023

„Nefarious” (2023)

 
Doktor James Martin przybywa do zakładu karnego w stanie Oklahoma, celem wystawienia oceny psychiatrycznej skazanemu na karę śmierci seryjnemu mordercy Edwardowi Wayne'owi Brady'emu. Jeśli Martin orzeknie, że osadzony jest zdrowy na umyśle, mężczyzna jeszcze tego wieczora trafi na krzesło elektryczne. Poprzedni psychiatra Brady'ego, doktor Alan Fischer, z nieznanych przyczyn niedawno popełnił samobójstwo, ostateczną opinię o stanie zdrowia powszechnie znienawidzonego osobnika ma więc wystawić biegły, który spotka się z nim po raz pierwszy. W uwagi na tę okoliczność naczelnik więzienia przestrzega doktora Martina przed nieprzeciętnymi zdolnościami manipulacyjnymi skazańca, z którym młody psychiatra ma przeprowadzić rozstrzygającą rozmowę. Sam na sam w obskurnym więziennym pomieszczeniu ze skutym osadzonym, który przedstawia się Jamesowi jako demon Nefariamus, radośnie pasożytujący na nieszczęsnym Edwardzie Waynie Bradym.

Plakat filmu. „Nefarious” 2023, Believe Entertainment

Filmowy thriller psychologiczny/horror religijny pomyślany jako prequel powieści Steve'a Deace'a, „A Nefarious Plot” (2016) i „A Nefarious Carol” (2020) i element duchowej wojny partyzanckiej. Ewangelia według Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona, reżyserów i scenarzystów tego świadectwa kontrkulturowego nakręconego - główne zdjęcia ruszyły pod koniec 2021 roku - w Oklahoma City i w Oklahoma State Reformatory, więzieniu o średnim rygorze dla osób płci męskiej w mieście Granite, oczywiście w stanie Oklahoma. Czołowi twórcy uwolnionego w kwietniu 2023 roku minimalistycznego w formie, ale według nich maksymalistycznego w przekazie, klimatycznego obrazu, któremu nadali tytuł „Nefarious”, mają nadzieję w najbliższym czasie rozbudować to prawdopodobnie najambitniejsze z ich dotychczasowych artystycznych przedsięwzięć – sequel, prequel, a może nawet program telewizyjny o przebiegłym tytułowym antybohaterze przynajmniej raz na tydzień, mniej lub bardziej udanie, realizującym swoje niecne(?) plany.

Chuck Konzelman podejrzewa, że gdyby apostołowie Chrystusa żyli w czasach nam współczesnych, swoje cenne nauki przekazywaliby za pośrednictwem filmów i programów telewizyjnych. Dlaczego więc ludzie głęboko wierzący nie mieliby wykorzystywać tych potężnych narzędzi w walce z siłami nieczystymi? Bo czy w to wierzymy, czy nie, wszyscy uczestniczymy w największej z wojen w historii wszechświata. A Chuck Konzelman i Cary Solomon to Nowi Apostołowie Jezusa Chrystusa? Bez względu na to, jak się postrzegają, nie ukrywają, że ich „Nefarious” to coś w rodzaju manifestu teologicznego, moralitet... istoty podającej się za najprawdziwszego demona. Doprawdy ciekawa strategia świeckich członków Bożego Grona Pedagogicznego. Przewrotna ewangelizacja. Czyżby jakiś ukryty podtekst? W tym zepsutym świecie należyty posłuch może mieć już tylko czarny charakter? Nie słuchamy Cieśli, to może posłuchamy Szatana? A właściwie hipotetycznego szeregowego żołnierza Armii Ciemności. Rozmowa z demonem w formule „Rozmowy z gwiazdą” Steve'a Buscemiego, z której korzystał też między innymi Roman Polański: „Śmierć i dziewczyna” (1994), na podstawie sztuki Ariela Dorfmana i filmowa adaptacja sztuki Davida Ivesa pt. „Wenus w futrze” (2013). W każdym razie nie jest to jedna z rozchwytywanych form w światowej kinematografii – jedna z moich ulubionych, ale śmiem przypuszczać, że jestem w zdecydowanej mniejszości. Teatr na ekranie. Przedstawienie zdominowane przez Seana Patricka Flanery'ego – z ręką na sercu: jedna z najbardziej widowiskowych kreacji aktorskich, jakie w życiu widziałam. Spektakularna modulacja głosu, aż niewiarygodna zabawa barwą i tonacją (płynne przejścia), fenomenalnie korespondująca z nie mniej zróżnicowaną, nienaturalnie naturalną mimiką. Żywy ładunek nuklearny! Z tak potężną „tajną bronią” równie dobrze można było zrobić z tego monolog. W każdym razie mój odbiór „Nefariousa” przy takim układzie na pewno by nie ucierpiał. Chuck Konzelman i Cary Solomon po drugiej stronie stołu posadzili jednak Jordana Belfiego, który w gruncie rzeczy, że tak to ujmę, niczym mi się na naraził, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jego postać najzwyczajniej miała tkwić w cieniu Nefariamusa. Pionek i król na cuchnącej planszy. W nieprzytulnym, żeby nie powiedzieć odrażającym pomieszczeniu w pustynnym zakątku Oklahomy. W zakładzie karnym, gdzie niebawem ma odbyć się egzekucja seryjnego mordercy Edwarda Wayne'a Brady'ego. Pod warunkiem, że następca doktora Alana Fischera - psychiatry rzeczonego skazańca, który w prologu „Nafariousa” targnął się na własne życie – wystawi pozytywną ocenę jego zdrowia psychicznego. Czyli ostatnią deską ratunku dla Brady'ego jest doktor James Martin. Jego wstępna diagnoza to dysocjacyjne zaburzenie osobowości, zwane też osobowość wieloraką. Poważnie chory człowiek albo urodzony aktor. Demoniczne opętanie sposobem na utrzymanie się przy życiu? Brady wie, że wszystko zależy od opinii doktora Martina, a w środowisku więziennym dał się już poznać jako wybitny (wybitnie obrzydliwy) manipulant, trudno więc nie doszukiwać się w tym próby oszustwa młodego biegłego. Życiowa rola rzekomo sterroryzowanego przez pośledniego demona, człowieka skazanego za sześć morderstw, a przyznającego się do jedenastu. Brady uciesznie manipuluje pilnym uczniem swojego poprzedniego psychiatry (doktor Alan Fischer dla Martina był kimś w rodzaju mentora)... i widzami? Przyznaję, że im dłużej przebywałam w towarzystwie tego fascynującego skazańca, tym mniej przekonana byłam do teorii wielkiego oszustwa. Skrajna nieufność niepostrzeżenie przekuła się w ogromne współczucie. Dla Edwarda Wayne'a Brady'ego.

Materiał promocyjny. „Nefarious” 2023, Believe Entertainment

Nefarious” Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona to nie tylko rozmowa doktora Jamesa Martina z Nefariamusem i Edwardem Wayne'em Bradym, ale większa część tej opowieści faktycznie rozgrywa się w jednym pomieszczeniu. Normalnie dość przestronnym, filmowcy jednak najwyraźniej wypróbowali starą sztuczkę z percepcją. Prywatna sala widzeń w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Oklahomie nie tyle widzialnie, ile odczuwalnie ulega skurczeniu. Straszna duchota panuje w tym obskurnym „pudełku”, w którym ma odbyć się decydująca rozmowa biegłego z osadzonym. Rozmowa na śmierć i życie. Intensywne zdjęcia Jasona Heada, hipnotyczna ścieżka dźwiękowa Bryana E. Millera, staranny montaż Briana Jeremiaha Smitha i aktorów dwóch. Reszta to statyści:) W każdym razie wszystko rozegra się między potencjalnym demonem i zdeklarowanym ateistą. Gdyby to był typowy horror religijny, to zatwardziały sceptyk pewnie by się nawrócił. Spadłyby klapki z oczu paskudnemu materialiście i hedoniście. Pożytecznemu idiocie, bo pomagającemu temu, w istnienie którego nie wierzy. Chyba powinnam poczuć się obrażona... Obrażona recenzją istoty podającej się za demona? Zresztą może nawet to, nomen omen, nikczemne stworzenie siedzące naprzeciw wątpliwego bohatera „Nefariousa” dobrych chrześcijan, Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona, rzeczywiście jest wysłannikiem przebrzydłego Władcy Piekieł, lojalnym żołnierzem Lucyfera. Ta zagadka, ku mojemu ubolewaniu, w dalszej partii filmu zostanie rozwiązana. Wszystko ślicznie wyłożymy na tacy, ażeby przypadkiem UWAGA SPOILER nasze duchowe przesłanie nie zostało zakrzyczane przez niedomyślną część publiki KONIEC SPOILERA. Tak tylko sobie gdybam, bo oczywiście nie siedzę w głowie reżyserów i scenarzystów tego cudeńka. Yhm, poganka komplementująca bezpardonowy atak na myślących inaczej. Inaczej od twórców „Nefariousa” i autora powieści, którym ta produkcja w jakimś stopniu niewątpliwie zawdzięcza swoje istnienie. Nie wiem, czy to miał być zaciekły atak, czy raczej wspaniałomyślny kierunkowskaz dla zagubionych owieczek, szlachetna próba zawrócenia choćby tylko jednej nieśmiertelnej duszy z prostej drogi do Piekła. Tak, „demoniczny kaznodzieja” nie przebiera w słowach, opisując bezbożną rzeczywistość, jaką ślepi i głusi z uporem godnym maniaków nie tylko utrzymują, ale i radośnie rozbudowują, tę współczesną Sodomę i Gomorę, znaną też jako Zgniły Zachód. Gdzie dzieci rozrywa się na kawałki w łonach matek, a schorowanych bliskich poddaje eutanazji. Tym chętniej, gdy jest co dziedziczyć. A Hollywood sączy swoją lewacką propagandę – tego mi brakowało w wywodach w najlepszym razie wytrawnego manipulanta lub człowieka z dysocjacyjnym zaburzeniem osobowości, a w najgorszym demona, który nieproszony (naprawdę?!) wlazł w biedne ciało nieszkodliwego mężczyzny. Tak czy owak, jest to jakiś powiew świeżości w kinie grozy, coś innego, choć posklejanego ze sprawdzonych motywów. Archetypowa walka dobra ze złem w ujęciu mikro, demoniczne opętanie bez wykwalifikowanego egzorcysty pod ręką (bo już nie bawimy się w takie gusła, my którzyśmy wszystkie rozumy pozjadali?) i syndrom właściciela pewnego upiornego motelu. Ożywiona dyskusja dwóch intelektualistów. Niewierzącego człowieka i niewierzącej tajemniczej istoty. Wiara jest dla ułomnego gatunku ludzkiego, Nefariamus natomiast ma wiedzę. Wie, że Mroczny Pan i Wróg istnieją. I ciągle ze sobą rywalizują. Ostatnio w piekielnych kuluarach krążą plotki, że Lucyfer od jakiegoś czasu osiąga dużo lepsze wyniki. Bóg przegrywa – ponoć złodziej własności intelektualnej, a przynajmniej tak wmówiono szeregowym żołnierzom piekielnej armii, oczywiście zakładając, że interlokutor psychiatry od siedmiu boleści jest tym za kogo się podaje. A ściślej jeden z rozmówców, bo do głosu będzie też dopuszczany sterroryzowany Edward Wayne Brady. Potwornie roztrzęsiony - naprawdę przykro się patrzyło na to biedne, albo szalenie przebiegłe, stworzenie - słusznie przerażony prawowity właściciel ciała, które w tym ponurym świecie przedstawionym za parę godzin, brutalnie mówiąc, ma zostać usmażone. W dwóch z trzech możliwych wariantów Brady jest bardziej ofiarą niż oprawcą (w moim osobistym poczuciu, zdecydowanie ofiarą) – zabijało jego alter ego bądź prawdziwie demoniczny pasożyt – bliźnim, który znalazł się w niegodnym pozazdroszczenia położeniu nie ze swojej winy. A zatem jeśli doktor James Martin wykluczy opcję trzecią – Wielkie Oszustwo Brady'ego – już niekoniecznie ponad wszelką wątpliwość, bo trudno o rzetelną opinię, kiedy każą ci działać w tak wariackim, czy jak kto woli ekstraordynaryjnym trybie, aktualnie najbardziej znienawidzony człowiek w Stanach Zjednoczonych, oszuka przeznaczenie? W ostatniej chwili umknie Zegarmistrzowi Światła Purpurowemu? Gdyby to była hollywoodzka superprodukcja, to pewnie w ogóle bym się nad tym nie zastanawiała, ale kiedy masz do czynienia z obrazem niezależnym przez samych twórców traktowanym jako świadectwo kontrkulturowe (pod prąd, chyżo, pod prąd), to następuje cudowne rozmnożenie jakże pożądanych wątpliwości. A przynajmniej ja tak miałam w zaskakująco udanym (emocjonującym) kontakcie z „Nefariousem” Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona. Uwaga: po napisach końcowych krótka przemowa w języku łacińskim.

Ateiści wściekli, chrześcijanie wniebowzięci? „Nefarious” w reżyserii i na podstawie scenariusza Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona, zainspirowanego powieściami Steve'a Deace'a, świadomie płynie pod prąd, staje okoniem do „współczesnych myśli hollywoodzkich”, krzewi wiarę w bezbożnej cywilizacji zachodniej, a zatem wydaje się idealną propozycją dla kontestatorów poprawności politycznej, mowy nienawiści oraz wszystkich innym wynalazków Zgniłego Zachodu i oczywiście dla dobrych chrześcijan. Z naciskiem na „wydaje się”. Bo kiedy kazania prawi potencjalny demon... Ale nie, na razie nic nie wskazuje na to, by twórcy tego psychologicznego thrillera/horroru religijnego, niecelnie sypnęli „tą solą” w oczy. Narobili sobie wrogów dokładnie tam, gdzie chcieli? A może wcale nie chcieli skłócać tylko jednoczyć? W mrocznej „jaskini”, w której toczy się zaciekła dyskusja między innymi o kondycji współczesnego świata. Dobra, nie czarujmy się: to jest manifest teologiczny - i polityczny? - ale nie dajcie sobie wmówić, że wszyscy ateiści nie lubią tego dziełka. Ręczę głową, że tak nie jest.

5 komentarzy:

  1. Znamienna jest dyskusja na temat tego filmu w przestrzeni publicznej. Znakomita większość recenzentów mainstreamowego nurtu miesza ten film z błotem. Nie zostawia suchej nitki na kreacjach aktorskich i warsztacie filmowym twórców. Jest to do prawdy niezrozumiałe bo od strony aktorskiej ten film jest na bardzo dobrym poziomie. Kreacja Seana Patricka Flaneriego jest najwyższych lotów. Również warsztatowo niewiele można twórcom zarzucić. Myślę, że po prostu film trafia w bardzo czuły punkt i jest bardziej sztuką teatralną o treści teologicznej niźli horrorem. Dla tych o bardzo liberalnych i lewicowych poglądach obraz może być trudny. Zakończenie filmu mnie nieco rozczarowało ale całościowo to jeden z lepszych filmów tego roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yhm, powiedziałabym, że kreacja Seana Patricka Flanery'ego w "Nefarious" zasłużyła na Oscara, gdybym uważała, że Oscary jeszcze coś znaczą. I nie mogę oprzeć się poczuciu, że aktor zostałby obsypany nagrodami, gdyby scenariusz został dopasowany do aktualnie "jedynego słusznego modelu światopoglądowego" w kinie. Zwłaszcza amerykańskim. A ja naiwna kiedyś myślałam, że w demokracji różnorodność jest OK...

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Takich czasów dożyliśmy, że Nefarious czy Sound of Freedom są atakowane. Wychodzi na to, że demon, wypowiadając się o kondycji ludzkości, miał niestety rację...

      Usuń
  2. Świetna recenzja, dzięki za zwrócenie uwagi na "scenę" po napisach końcowych.

    OdpowiedzUsuń