poniedziałek, 7 sierpnia 2023

„Zabić drania” (2001)

 
Mieszkający na Florydzie młody mężczyzna Marty Puccio od dzieciństwa jest terroryzowany przez swojego przyjaciela Bobby'ego Kenta. Szansa na wyrwanie się z tego toksyczne związku pojawia się po poznaniu Lisy Connelly i Ali Willis, zaprzyjaźnionych dziewczyn, które przerwały naukę w szkolę średniej i na razie nie przymierzają się do podjęcia pracy. Bezgranicznie zakochana w ciemiężonym chłopaku Lisa, zostaje zgwałcona przez jego wątpliwego przyjaciela, który tak samo obchodzi się z Ali. Nowa dziewczyna Marty'ego przekonuje go, że jedynym sposobem na uwolnienie się od Bobby'ego jest zabicie go, po czym przedstawia swój plan Ali, której nie trzeba namawiać do odpłacenia podłemu młodzieńcowi pięknym za nadobne. Podobnie jak jej znajomych, Donny'ego Semeneca i Heather Swallers. Najmniej przekonany do tego pomysłu jest Derek Dzvirko, kuzyn Lisy, który mimo wszystko bierze udział w przygotowaniach do zbrodni.

Plakat filmu. „Bully” 2001, Lions Gate Films, StudioCanal, Muse Productions

Amerykański niskobudżetowy kryminalny thriller/dramat psychologiczny oparty na pierwotnie wydanej w 1997 roku książce non-fiction Jima Schutze'a pt. „Bully: Does Anyone Deserve to Die? A True Story of High School Revenge” (później wydana jako „Bully: A True Story of High School Revenge”). Reżyserii podjął się Larry Clark, twórca między innymi głośnych „Dzieciaków” (1995) - jego pełnometrażowego debiutu – który odrzucił parę skryptów „Bully” (pol. „Zabić drania”), zanim David McKenna (jako Zachary Long, gdyż – podobnie jak Jim Schutze – nie był zadowolony z ostatecznego kształtu filmu) i Roger Pullis przedłożyli zgodny z jego wymaganiami tekst zawierający sceny praktycznie przepisane z książki Jima Schutze'a (relacje z pierwszej ręki). Film powstawał pod szyldem wytwórni Lions Gate Films, która nieoczekiwanie skróciła maksymalny okres zdjęciowy z czterdziestu na dwadzieścia trzy dni, co obok dynamicznych warunków pogodowych, podobno było główną przyczyną małego bałaganu na planie (chaotyczny harmonogram). Główne zdjęcia do „Bully” Larry'ego Clarka ruszyły w sierpniu 2000 roku w południowej Florydzie – niejedną scenę nakręcono dokładnie w tym samym miejscu, w którym odbyła się w rzeczywistości – a wydanie produkcji opóźniły kierownicze roszady w Lions Gate Films. To i tak zwana Masakra w Columbine High School, przez którą wprowadzony przez ustawodawców zakaz wyświetlania w kinach filmów, które nie zostały ocenione przez Motion Picture Association of America (MPAA), okazał się tym bardziej niełaskawy; zamiast spodziewanego oznaczenia R, „Bully” dostał NC-17, co miało być podyktowane nieprzyjemnymi skojarzeniami z haniebnym atakiem Erica Harrisa i Dylana Klebolda. Planowano szeroką dystrybucję kinową w Stanach Zjednoczonych, a skończyło się na kilkunastu pokazach w czerwcu i lipcu 2001 roku (oczywiście abstrahując od tożsamej dystrybucji międzynarodowej).

Nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Sztokholmie (aktorski występ Rachel Miner i reżyseria Larry'ego Clarka), ponadto uhonorowany Prism Award i nominowany do Złotego Lwa Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, surowy obraz o zdemoralizowanych, czy jak kto woli potwornie zagubionych młodych ludziach. Próżniaczym środowisku, jak mniemam, dokładniej prześwietlonym przez Jima Schutze'a na potrzeby jego książki, która posłużyła za podstawę scenariusza „Zabić drania”. Oparta na faktach historia pewnego diabolicznego planu, swego rodzaju paktu zawiązanego w mieście Weston w hrabstwie Broward na Florydzie w 1993 roku. Reżyser od początku stawiał na naturalizm – chciał „spoconych, tłustych dzieciaków” bez makijażu, chciał szorstkości i tak zwanego kręcenia z ręki. Właściwie „Zabić drania” nakręcono tradycyjnie, są jednak momenty ewidentnie zahaczające o stylistykę found footage – według mnie najjaskrawszym przykładem jest tutaj spotkanie z domniemanym młodym gangsterem Derekiem Kaufmanem: coraz szybszy ruch kołowy, co muszę przyznać przyprawiło mnie o lekkie mdłości. W sumie przez cały seans towarzyszyło mi podejrzenie graniczące z pewnością, że reżyser zabiegał o jak najbardziej niekomfortowe doznania widza, że ogromnie zależało mu na wzbudzeniu w potencjalnych odbiorcach potężnej odrazy także, a może nawet przede wszystkim, w scenach niepodlanych sztuczną krwią. Żeby było ciekawiej, nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że Larry Clark w pewnym sensie uprasza publiczność o odrobinę współczucia dla tych szaleńczo zagubionych dusz. Dla straconych dziewczynek i chłopców. O spojrzenie łaskawszym okiem na potencjalnych UWAGA SPOILER właściwie faktycznych KONIEC SPOILERA morderców. Wstręt pokropiony litością. W roli głównej obsadzono nieżyjącego już Brada Renfro (m.in. „Klient” Joela Schumachera, na podstawie powieści Johan Grishama; „Uśpieni” Barry'ego Levinsona, na podstawie książki Lorenzo Carcaterry; „Uczeń szatana” Bryana Singera, na podstawie minipowieści Stephena Kinga), który przeszedł moje nieśmielsze oczekiwania. Zdecydowanie najlepszy z widzianych przeze mnie filmowych występów pana Renfro. Współczesny niewolnik z niepermanentnie lodowatym spojrzeniem. Sympatyczna twarz raptownie nabierająca alarmująco ostrych rysów; przyjazne oczęta nagle zaczynają ciskać zabójcze gromy. W ułamku sekundy udręczone stworzenie przeistacza się w przyczajonego drapieżnika. Słodki chłopiec bezpardonowo wypychany przez nieczułą istotę. Dwie twarze Martina 'Marty'ego' Puccio. Od lat bitego i poniżanego przez swojego rzekomo najlepszego przyjaciela Bobby'ego Kenta (angażująca kreacja Nicka Stahla, którego fani kina grozy mogli widzieć choćby w „Grzecznym świecie” Davida Nuttera, „Lustrach 2” Victora Garcíi czy „Hunter Hunter” Shawna Lindena). Czara goryczy przeleje się po poznaniu Lisy Connelly (doprawdy interesujący popis Rachel Miner, która później dołączy do obsady między innymi takich filmów jak „Czarna Dalia” Briana De Palmy, na podstawie książki Jamesa Ellroya, „Oszukać strach” Richarda Brandesa, „Efekt motyla 3”, Setha Grossmana) i jej przyjaciółki Ali Willis (zadowalające wykonanie Bijou Phillips, którą miłośnicy horrorów pewnie natychmiast skojarzą z „Jadem” Jima Gillespiego, „Hostelem 2” Elia Rotha i/lub „To żyje” Josefa Rusnaka).

Plakat filmu. „Bully” 2001, Lions Gate Films, StudioCanal, Muse Productions

W „Zabić drania” Larry'ego Clarka faktycznie panuje lekki rozgardiasz, co podejrzewam, albo nie miałoby miejsca, albo mniej rzucałoby się w oczy, gdyby pozwolono temu kameralnemu dziełku rodzić się w swoim tempie, gdyby harmonogram produkcji nie był tak napięty. Weźmy chociażby nieplanowaną ciążę Lisy Connelly. Początkowo wszystko wskazuje na to, że ojcem jest Marty Puccio, ale potem ni z tego, ni z owego, jakby mimochodem, dziewczyna wspomina o gwałcie dokonanym przez Bobby'ego Kenta, dopiero wtedy (uważam „trochę” za późno) dając wyraz swoim wątpliwościom co do ojcostwa. Gorzej, że o najważniejszej informacji jakby zapomniano (zreflektowano się pod koniec filmu). Nagłe oczyszczenie atmosfery między Rachel i Martym – ona podekscytowana, on przerażony i wściekły – nie dość, że w moich oczach nie wypadło przekonująco, to na dodatek wprowadziło, zdaje się, zupełnie przypadkowe, nieprzewidziane przez twórców „Zabić drania”, silne podejrzenie, że Rachel spełniła żądanie ukochanego; brzydko mówiąc pozbyła się problemu nie tyle swojego, ile Marty'ego i absolutnie nie miała mu tego za złe, nie chowała urazy, nie czyniła mu z tego powodu najmniejszych wyrzutów. W tej hipotetycznej wersji wydarzeń; w tych moich gdybaniach wymuszonych przez niekonsekwentną narrację. Zachwycił mnie natomiast klimat panujący w niniejszym świecie przedstawionym. Nihilistyczny, „hipisowski”, duszny (przypomniał się późniejszy „Candy Land” Johna Swaba, a i „Kalifornia” Dominica Seny niekiedy mignęła, w ślad za „American Honey” Andrei Arnold i „Spring Breakers” Harmony'ego Korine'a). Seks, narkotyki i rap, ze szczególnym uwzględnieniem Eminema, miłośnika twórczości Larry'ego Clarka (przynajmniej w tamtych czasie), co pomogło w uzyskaniu zgody na wykorzystanie jego utworu pt. „Forgot About Dre”, a konkretniej fragmentu jego wideoklipu. Trudno też przegapić plakat Eminema wiszących na drzwiach jednej z „zatęchłych jaskiń”. Klaustrofobiczne komnaty rozpusty. Słodkie nieróbstwo młodych ludzi. Gwoli uczciwości, Marty i Bobby pracują w lokalnych delikatesach, przy stanowisku z kanapkami, ale niektórzy sądzą (choćby Kent senior), że tylko ten drugi ma przed sobą świetlaną przyszłość. Już jego w tym głowa, by zapewnić ambitnemu synkowi jak najlepszy start w świecie biznesu. Podczas gdy Bobby ciężko pracuje, Marty traci czas na surfing. Tak to widzi rodziciel chłopaka, który trafił na celownik,, zblazowanych „dzieciaków pasożytujących na swoich rodzicach” (słowa matki Rachel). Zaczyna się od Rachel, Marty'ego i Ali, ale grupa spiskowców niechybnie powiększy się o szalonego Donny'ego Semeneca (bezbłędny Michael Pitt, który później zagra między innymi w „Śmiertelnej wyliczance” Barbeta Schroedera i „Funny Games U.S.” Michaela Hanekego), jakby oderwaną od rzeczywistości – przypuszczalnie wpływ narkotyków i koszmarnej sytuacji w domu rodzinnym; traumatycznego dzieciństwa i okresu dojrzewania – Heather Swallers (widowiskowa kreacja pani z „Rogów” Alexandre'a Aja, adaptacji powieści Joe Hilla), najmniej przekonanego do tej zbrodniczej inicjatywy Derek Dzvirko (też w pełni przekonujący Daniel Franzese, z aktorskich dokonań którego pozwolę sobie wyróżnić „Bez litości” Stevena R. Monroe'a) i wreszcie młodzian, który podobno jest członkiem gangu, płatny zabójca Derek Kaufman (bynajmniej niezostający w tyle Leo Fitzpatrick). Zabawa w sędziów i katów, wymierzanie sprawiedliwości(?) na własną rękę, zemsta i rozpaczliwe pragnienie uwolnienia się od tyrana, niewykluczone jednak że to przede wszystkim przerażająca pogoń za jakąś nową rozrywką. Perwersyjna zabawa Donny'ego i Heather, okazja do zarobku dla Dereka Kaufmana, presja grupy w przypadku kuzyna Dereka, zemsta Ali i może też po części Rachel, chyba szczerze zatroskanej osobistą tragedią Marty'ego. W każdym razie jej żarliwe deklaracje, że to wszystko z potrzeby zerwania kajdan z ukochanego, mogą płynąć prosto z serca, trzeba jednak pamiętać, że ta dziewczyna również została skrzywdzona przez „młodego boga” z Florydy. Oczekującego, że wszyscy będą tańczyć, jak on im zagra. Albo dasz, albo wezmę to sobie siłą. Potencjalna ofiara bardziej antypatyczna od potencjalnych zabójców? Zależy od oglądającego, ale jestem skłonna zgodzić się z tymi, którzy uznali, ze twórcy łagodniej obeszli się z młodymi spiskowcami aniżeli nieświadomym podmiotem ich zuchwałych knowań. Widać, że to historia z życia wzięta, bo to nie są geniusze zbrodni, od których aż roi się w światowej kinematografii (a już zwłaszcza hollywoodzkiej), tylko kryminaliści jakich pełno w prawdziwym świecie. Porywający się z motyką na słońce, niemierzący sił na zamiary. Mówiąc brutalnie: kretyni planujący morderstwo doskonałe. Mocno kino z dostatecznie rozwiniętą, szatańsko intrygującą płaszczyzną psychologiczną. Wypada dodać, że sporo tu golizny i czytelnych aluzji homoseksualnych odnośnie pary przewodniej.

W mojej nic nieznaczącej opinii niedocenione to dziełko Larry'ego Clarka. Filmowa adaptacja książki true crime Jima Schutze'a, która nie przypadła do gustu ani jemu, ani jednemu ze scenarzystów. A takie to intensywne widowisko! Brudna opowieść o znudzonych młodych gniewnych. Używających i nadużywających, przepitych, przepalonych, sypiących z kim popadnie i gdzie popadnie. Paskuda nieszafująca graficzną przemocą. Plugawa historia niefikcyjna (no, może poza paroma szczegółami...). Pysznie kameralne, przeraźliwie zimne, bezwzględnie surowe „Zabić drania” - jedno z moich małych filmowych odkryć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz