poniedziałek, 28 sierpnia 2023

„Klub miłośników kryminałów” (2023)

 
Ośmioro studentów, fanów prozy kryminalnej, tworzy Dyskusyjny Klub Książki. Wśród nich jest Ángela Kuntz, autorka jednej opublikowanej powieści, obecnie pracująca nad kolejnym utworem. O zrecenzowanie przynajmniej pierwszych rozdziałów zamierza poprosić jednego ze swoich wykładowców, Luisa Cruzado Reya, który pewnego dnia zaprasza ją do swojego gabinetu. Dziewczyna była przekonana, że nie wysłała mu swojej prośby, ale ze słów profesora wnioskuje, że wiadomość dotarła, a on jest gotowy spełnić jej oczekiwania. Spotkanie nie przebiega jednak po myśli ambitnej studentki, a wręcz drastycznie odbiega od jej wyobrażeń. Wieść o oburzającym zachowaniu wykładowcy obiega Klub Książki i wkrótce rodzi się plan zemsty. Atak zamaskowanych studentów na lubieżnego profesora. Młodzi ludzie chcieli tylko napędzić mu potężnego stracha, zabawić się kosztem człowieka, który skrzywdził jedną z nich. Nie chcieli doprowadzić do tragedii, uznają jednak, że najlepsze, co w tej sytuacji mogą zrobić, to ukryć swój udział w sprawie. Co okaże się dużo trudniejsze, niż sądzili. I zejdzie na dalszy plan w obliczu zabójczej działalności tajemniczego osobnika w stroju klauna.

Plakat filmu. „El club de los lectores criminales” 2023, Brutal Media

Hiszpański slasher spod szyldu Netfliksa. Scenariusz napisał Carlos García Miranda w oparciu o swoją własną powieść pierwotnie wydaną w 2018 roku pod tym samym oryginalnym tytułem - „El club de los lectores criminales” (w Polsce film dystrybuowany pod nazwą „Klub miłośników kryminałów”, tytuł międzynarodowy: „Killer Book Club”) - która miała być swego rodzaju pomnikiem dla twórczości Stephena Kinga, ulepionym z meta-tworzywa Wesa Cravena („Krzyk”). Rozwiązywanie zagadki kryminalnej w metaliteracki sposób, książka działająca jak „Escape Room” Stephena Kinga – tak swoje dzieło podsumował Carlos García Miranda, dla którego dodatkowymi źródłami inspiracji były filmy spod znaku „Piątku trzynastego”, slasherowej serii rozpoczętej w 1980 roku obrazem w reżyserii Seana S. Cunninghama oraz „Teza” Alejandro Amenábary. Z kolei „Klub miłośników kryminałów” w reżyserii Carlosa Alonso Ojea, odwołuje się głównie do kina slash z lat 90. XX wieku – próba wskrzeszenia tamtego ducha. Film został uwolniony w sierpniu 2023 roku w strefie Netfliksa.

Hiszpańska odpowiedź na „Krzyk” Wesa Cravena, która w przeciwieństwie do powieściowego oryginału nie jest hołdem dla pisarskich dokonań Stephena Kinga. Slasher, który bardzo chce być meta, ale kalkomania nie wydaje mi się najlepszym sposobem na spełnienie tego marzenia. To prawda, że poszukał sobie innego tematu wykład - o autofikcji - jednak według mnie to zdecydowanie nie jest poziom zajęć z serii „Krzyk”. Ale zaczynamy od „Koszmaru minionego lata” Jima Gillespiego, paktu milczenia zawartego przez członków studenckiego Klubu Książki. Ich prywatnej inicjatywy – jeden ze sposobów na spędzanie wolnego czasu; nieoficjalne koło zainteresowań na hiszpańskiej uczelni – zrzeszającej miłośników literatury kryminalnej. W centralnym punkcie „Klubu miłośników kryminałów” postawiono Ángelę Kuntz (w tej roli Veki Velilla, nieprzekonująca jak cała reszta), podróbkę Sidney Prescott z czasów licealnych, którą morderczy klaun też uczyni Główną Bohaterką swojej niby powieści. Model final girl sprzed ewolucji, sprzed ery tak zwanych postmodernistycznych finałowych dziewczyn, którą, zdaje się, zapoczątkowała Erin z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Marcusa Nispela, remake'u kultowej slashera Tobe'ego Hoopera. Szara myszka niemająca praktycznie żadnej siły przebicia w grupie. Przegłosowana zupełnie jak Julie James z „Koszmaru minionego lata” Jima Gillespiego. Wypadek i bardziej uroczysta przysięga. Ceremonia, która przypomniała mi „Bez litości” Stevena R. Monroe'a:), remake „Pluję na twój grób”, filmu spod znaku rape and revenge Meira Zarchiego. Powiecie: no nie, w „Klubie miłośników kryminałów” to już gruba przesada? A gdyby tak twórcy zdecydowali się przypieczętować przysięgę akcją rodem z „To” Stephena Kinga? Uff, było blisko. Wniosek z tego taki, że tutejsi studenci wykazali się większą dojrzałością od dzieciaków z Derry? Hmm... Oprócz Ángeli w tytułowym klubie mamy jej chłopaka Fernando 'Nando' Aguado (w książce zabójcy przedstawiającego się jako Madclown nazywanego Lalusiem), Sebastiána „Sebasa” Hoyosa (Kumpel), Sarę Pons (Laseczka), Virginię Rubio (Dzidzia), Raia Garcíę (Czubek), Evę Yáñez (Bibliotekarka) i Koldo Abuc (Influencer). Zbieranina nieznajomych, z czołową postacią włącznie, bo ta garstka informacji na jej temat, to nawet jak na slasher wybitnie skąpa. Ostatnio przyjaciół Ángeli bawią internetowej filmiki z niewybrednymi żartymi ludzi w strojach klaunów, a tymczasem ona coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że cierpi na koulrofobię. Naoglądała się przebierańców, a teraz ma przywidzenia? Wygląda na halucynacje, ale pewności nie mam, bo twórcom omawianej produkcji później jakby zapomniało się o tym wątku. W tytułowym klubie nie brakuje aspirujących powieściopisarzy, jak na razie jednak tylko Ángela doczekała się publikacji swojego utworu. Ale nie chce o tym rozmawiać, woli się skupiać na bieżącej pracy twórczej. Zasięgnąć opinii na temat dopiero szykowanej – ledwo zaczętej – powieści. Najlepiej nauczyciela kreatywnego pisania, przypuszczalnie ulubionego wykładowcy Ángeli, który okropnie zawiedzie jej zaufanie. Próba gwałtu i niesłodka zemsta. Atak klaunów. Zabawne identyczne maski, które prawdę mówiąc bardziej przypominały mi Bobasa ze „Śmierć nadejdzie dziś” Christophera Landona niż cyrkowych dowcipnisiów. Nie wspominając już o ich odpowiednikach w świecie horroru, upiornych klaunach, których w „Klubie miłośników kryminałów” Carlosa Alonso Ojea niestety nie wypatrzyłam.

Materiał promocyjny Netflix. „El club de los lectores criminales” 2023, Brutal Media

Wiem, co zrobiliście pewnego wieczora. Wirtualna nisza Klubu Miłośników Kryminałów zostaje zdominowana przez niejakiego Madclowna. Nie tak znowu zagadkową postać, jak chyba wydawało się twórcom tego nijakiego slashera. Nieporadnego zlepka sprawdzonych motywów i przynajmniej dwóch topornych „rekonstrukcji” charakterystycznych scenek. Wspomniana już przysięga (zastanawiam się tylko czy to jeszcze „Koszmar minionego lata” Jima Gillespiego, czy już „Koszmar kolejnego lata” Sylvaina White'a) – powiedziałabym nawet, parodia pamiętnej przysięgi – i jeszcze bardziej sugestywna komplikacja relacji czołowej pary. Wypadła maska z kieszeni chłopaka i tak oto trafił na sam szczyt listy podejrzanych (jak w pierwszym „Krzyku”, tyle że w gorszym stylu) zapalonych czytelników kryminałów. Szukających na kampusie zapalonych czytelników horrorów. Takiej dedukcji mógłby pozazdrościć sam Sherlock Holmes! Skoro zabijasz ludzi i przelewasz te doświadczenia na papier, to musisz być fanem literatury grozy. Na pewno nie tych śmieci zwanych romansami. Zdaniem Bibliotekarki, nie moim, ale ze wstydem przyznaję, że to mój ulubiony fragment „Klubu miłośników kryminałów”. Złośliwy, wręcz okrutny żart, najlepszym co przydarzyło się temu przedsięwzięciu?! Szukałam, naprawdę desperacko rozglądałam się za jakimś smaczniejszym składnikiem tego „czerwonego dania”. To kolor zabójcy i domniemana próba przywołania magicznego kiczu (camp), a może nawet ukłon w stronę „Odgłosów” Dario Argento. Albo zwyczajna tandeta. Tak czy inaczej, realizacja pozostawia sporo do życzenia. Brzydko wieje taniością. Podejrzewam, że miało wiać, ale ładnie. Jak kiedyś, jak w niskobudżetowych, a przynajmniej niezawrotnie drogich, horrorowych rąbankach z poprzedniego wieku, z naciskiem na lata dziewięćdziesiąte. Z drugiej strony toporna realizacja doskonale współgra z „mięsem armatnim” Madclowna, papierowymi sylwetkami, których głównych zadaniem jest dać się zabić. Jeśli nie jedynym. No dobrze Kumpel spróbuje jeszcze komuś odbić dziewczynę, Bibliotekarka wpadnie na „genialny” pomysł, Dzidzia zacznie się pakować, Lalusiowi uda się oszukać zamaskowanego oprawcę, a Influencer przebije sufit głupoty, nagłaśniając sprawę, w którą jest zamieszany. Oczywiście tego publicznie nie mówi – taka spryciula – ale wydaje mi się, że każdy trzeźwo myślący człowiek w takiej sytuacji prędzej oddałby się w ręce policji, niż napędzał czytelników osobie, która wciągnęła go na swoją listę śmierci. Osobie, która ma bardzo niewygodną wiedzę także na temat Influencera. A jeśli w powieści, w odcinkach publikowanej w internecie (pojedyncze rozdziały wrzucane do Sieci świeżo po opisywanym zabójstwie), którą ten ostatni tak namiętnie reklamuje, naturalnie z myślą o własnym kanale, Madclown zamieści także autentyczną opowieść o śmierci jednego z wykładowców? Jeśli wyjawi największy sekret Influencera i jego znajomych? Nieważne, grunt, że vloger jest na fali. Klikalność i subskrybenci – tylko to się w życiu liczy. Nie zaszkodzi też nastawić internautów przeciwko swoim koleżankom i kolegom, tym samym zwiększając własne szanse w igrzyskach śmierci Madclowna, który też pobawi się kamerą, być może biorąc przykład z Ghostface'a, ewentualnie Ghostface'ów, z „Krzyku 4”. Średnio mu to wychodzi, ale przecież liczą się chęci. Zamiast tylko uderzać w klawiaturę, wychodzi chłopak lub dziewczyna na miasto, by uwiecznić ostatnie chwile studentów, którzy robią dokładnie to, czego od nich oczekuje. W konkursie na najłatwiejsze cele w kinie slash wygrywają... No dobrze, pewnie zdarzały się jeszcze mniej domyślne jednostki, ale myślę, że „Klub miłośników kryminałów” miałby spore szanse na podium. Weźmy choćby Lalusia reagującego na wiadomość od zabójcy. Przyjdź tutaj i uratuj swoją dziewczynę. Dobra, nie ma co tracić czasu na dzwonienie, tym bardziej rozglądanie się w barwnym tłumie za znajomymi twarzami. Simon mówi biegnij, to biegnie. Bo dlaczego mamy nie wierzyć mordercom na słowo? Czasami warto też odłączyć się od grupy, pobiec w jakieś ustronne miejsce, miast trzymać się zatłoczonej części miasta. W końcu nie od dziś wiadomo (przypomnijmy sobie chociażby przypadek Kitty Genovese), że w tłumie niebezpiecznie. Biegnij, Laseczko, biegnij tam, gdzie na pewno nikt nie pośpieszy Ci z pomocą. Swoją drogą, czy tylko mnie w całym tym rozgardiaszu przyszło jeszcze na myśl „Kłamstwo” Jeffa Wadlowa? Też nie ten poziom, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że twórcy „Klubu miłośników kryminałów” mieli ten tytuł w swoim inspiracyjnym źródełku, czy jak kto woli wśród adresatów ich listu miłosnego albo dzieł bezczelnie kopiowanych. Cienka jest bowiem granica między hołdem a bezrefleksyjną, marną kalką. Kiepską podróbką markowych produktów. Wypada dodać, że na etapie ostatecznej konfrontacji zaserwowano mi jeden niespodziewany (może dlatego, że niemiłosiernie naciągany?) zwrot akcji. Zabezpieczenie na wypadek przedwczesnego odkrycia (bingo!) pierwszej niespodzianki? Jest jeszcze epilog, również nawiązujący do tradycji, ale tak się niefortunnie dla mnie złożyło, że jednej z tych, której we współczesnym kinie wolałabym nie oglądać. Już nigdy przenigdy.

Lichy ten pomnik. Filmowa adaptacja powieści Carlosa Garcíi Mirandy, w gruncie rzeczy przez niego przeprowadzona – jedyny autor scenariusza „Klubu miłośników kryminałów” w reżyserii Carlosa Alonso Ojea, który miał nisko kłaniać się slasherom z lat 90. XX wieku, wyróżniając przy tym „Krzyk” Wesa Cravena. Miał. W każdym razie moim zdaniem wyszła bałaganiarska opowieść pokropiona (właściwie miejscami przesadnie chlapiemy) słabą imitacją krwi. Mdłe filmidło z wielkimi aspiracjami. Nie jakaś tępa siekanina, tylko przebiegła, intertekstualna zabawa. Miało być meta, a wyszła męka. Moja męka, bo nie śmiałabym insynuować, że wszyscy tak to hiszpańskie dziełko odbiorą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz