Kapitan Nolan poluje na zwierzęta morskie, za które oceanaria płacą
niebagatelne sumy. Podczas jednej z wypraw mężczyzna, jego załoga i dwoje napotkanych
płetwonurków w tym naukowiec Rachel Bedford, świadkują krwawemu starciu drapieżnika
z orką. Po powrocie na ląd Nolan zacieśnia więzy z Rachel, próbując dowiedzieć
się od niej wszystkiego o orkach. Kobieta orientuje się, że mężczyzna planuje
schwytać wieloryba i stara się ostrzec go przed ewentualnymi skutkami takiego
czynu. Nolan nie bacząc na ostrzeżenia wyrusza na polowanie, które nie przynosi
oczekiwanego skutku. Zamiast schwytać żywego samca kapitan rani ciężarną
samicę, która chwilę potem próbuje popełnić samobójstwo. Załoga wyławia ją z
wody, ale nie jest w stanie uratować życia jej i jej młodego. Całemu zdarzeniu przygląda
się partner orki, który aby pomścić śmierć rodziny rusza śladami kutra Nolana.
Wioska rybacka, w której mężczyzna się zatrzymuje wkrótce stanie się celem
wieloryba, przemocą pragnącego wywabić kapitana na pełne morze.
Amerykańsko-holendersko-włoski animal
attack Michaela Andersona nakręcony na fali popularności „Szczęk” i na podstawie powieści Arthura Herzoga.
Scenarzyści Luciano Vincenzoni i Sergio Donati nawet nie ukrywali inspiracji
dziełem Stevena Spielberga, która to szczególnie przyczyniła się do chłodnego
przyjęcia „Orki – Wieloryba zabójcy” przez krytykę i ówczesnych masowych widzów.
Takie stronnicze opinie mogą być niezrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę
całkowicie odmienną narrację – w „Szczękach” rekina ludojada przedstawiono w
samych negatywach, jako krwiożerczą bestię stanowiącą śmiertelne zagrożenie dla
ludzi, tymczasem twórcy „Orki” spersonifikowali tytułowego bohatera, starając
się wzbudzić sympatię widza do skrzywdzonego wieloryba. Zbieżności ze „Szczękami”
oczywiście się pojawiają, ale szczególnie dotyczą dużego ssaka morskiego
atakującego ludzi, a w moim mniemaniu to za mało, żeby zarzucić scenarzystom „Orki”
bezkrytyczne kopiowanie.
Pierwsze sceny filmu były dla mnie druzgocącym przeżyciem. Odprężający
prolog przedstawiający wesołe harce waleni przy akompaniamencie znakomitej
ścieżki dźwiękowej mistrza Ennio Morricone stoją w silnym kontraście z późniejszymi
koszmarnymi wydarzeniami, tym bardziej szokującymi, bo poprzedzonymi skupieniem
kamery na beztroskim życiu morskich ssaków. Anderson konstruuje fabułę na
zasadzie przeplatania losów głównego bohatera, kapitana Nolana, znakomicie
wykreowanego przez Richarda Harrisa i specjalistki od wielorybów Rachel
Bedford, równie przekonująco oddanej na ekranie przez Charlotte Rampling z
życiem waleni w ich naturalnym środowisku. Prowadząc narrację z perspektywy
zwierząt twórcy wręcz „wchodzą w ich skórę”, umożliwiając widzom utożsamienie
się z orkami, nie ludźmi. Taka koncepcja sprawia, że przez pierwsze sceny filmu
niezwykle ciężko jest przebrnąć, że nie sposób wylać morza łez, podczas obserwowania
wtargnięcia człowieka w harmonijną Naturę. Malowniczy, morski krajobraz w
pełnym świetle dziennym i przepiękne ujęcia bawiących się orek demonizuje
przybycie kutra Nolana, materialisty gotowego dla pieniędzy zniszczyć
szczęśliwą rodzinę. Kobieta wchodząca w skład jego załogi ostrzega kapitana, że
orki są zwierzętami monogamicznymi, na całe życie łączącymi się z jednym
partnerem, co tworzy ryzyko rozbicia szczęśliwej familii. Ale opętanego żądzą
zysku Nolana nie interesują takie sentymenty. Patrząc na tego zdeterminowanego,
aby skrzywdzić niewinne istoty człowieka gotowego zbrukać czyste piękno nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że Nolan w zamyśle twórców miał odzwierciedlać rasę
ludzką. Najokrutniejszy gatunek na Ziemi, który stawia siebie ponad inne żyjące
istoty, w swoim zadufaniu wierząc, że to uprawnia go do wymordowania wszystkich
innych gatunków żyjących na tej planecie. Główny bohater pragnie jedynie schwytać
żywą orkę i sprzedać ją oceanarium, ale podczas polowania popełnia błąd,
skutkujący poważnym okaleczeniem ciężarnej samicy. Jej zakrwawione ciało,
mrożący krew w żyłach, prawie ludzi krzyk, szokujący poród i autentyczny smutek
odbijający się w oczach jej zrozpaczonego partnera sprawiły, że całkowicie się
rozkleiłam. Jak dotąd w żadnym animal
attacku nie widziałam tak empatycznej, wzruszającej sceny, która
wycisnęłaby z moich oczu porównywalne „morze łez”. Żaden twórca przed i po
Andersonie nie wykazał się taką rozczulającą miłością do zwierząt, która z równą
siłą atakowałby odbiorców. To nie są „Szczęki”, jak podkreślają krytycy, to nie
jest opowieść o krwiożerczej bestii, która przeraża opinię publiczną. To
historia o skrzywdzonym "mężu", któremu człowiek zabiera wszystko, co kocha. To
nie orka jest czarnym charakterem tej produkcji tylko Nolan, w dalszej części
seansu, co prawda żałujący swojego okrutnego czynu, utożsamiający się ze swoją
nemezis, ale i tak niewzbudzający sympatii. Zbrodnia, której dopuścił się na
początku filmu rzutuje na odbiór jego postaci przez widzów w dalszej części
projekcji, wywołuje pragnienie pomszczenia bezbronnych zwierząt, a co za tym
idzie sprawia, że opowiadamy się po stronie tytułowego bohatera. A przynajmniej
na mnie tak ta opowieść oddziaływała. Niczym w klasycznym filmie o samotnym
mścicielu, prześladującym oprawcę swojej rodziny nie potrafiłam stanąć po
stronie Nolana podczas jego przeprawy z mściwą orką.
Anderson oczywiście chwilami próbuje demonizować zwierzę, wtłaczając w
akcję sporadyczne i poza odrywaniem kończyny pozbawione makabryczności ujęcia
eliminacji przygodnych osób i tylko wówczas na chwilę udaje się mu wzbudzić
niechęć do orki. Szczególnie w momentach podkreślania zagrożenia życia
miłośniczki waleni, Rachel Redford, podczas ostatniej wyprawy pod
przewodnictwem kapitana Nolana. Ale lwia część filmu skupia się na uciążliwych
dla rybaków, acz pozbawionych śmiertelnych ofiar próbach wywabienia kapitana na
pełne morze przez zacietrzewioną orkę. Innymi słowy, jak ja to widziałam – dążeniem
do tego, aby sprawiedliwości stało się zadość, aby Nolan zapłacił za krzywdy,
które wyrządził niewinnemu zwierzęciu morskiemu. Całą intrygę, klasyczną, acz
niezwykle wciągającą i wzruszającą Anderson podkreślił ciężkim, przygnębiającym
klimatem i należytą dawką napięcia, w czym dopomogła mu nie tylko mroczna
kolorystyka, ale również niezapomniana oprawa audio skomponowana przez Ennio
Morricone. Na realizm również nie można narzekać, bo choć miejscami twórcy
posiłkowali się gumowymi orkami były one tak przekonujące, że w trakcie
kręcenia zdjęć filmowcy narazili się obrońcom praw zwierząt. Jeśli zebrać
wszystkie elementy „Orki – Wieloryba zabójcy” w całość wyłania się prawdziwie
poruszający, niezapomniany kawałek kina, zrealizowanego na światowym poziomie, który
nadal się nie zestarzał i który jako jeden z nielicznych animal attacków zaserwował mi zadowalające zakończenie.
Pamiętam że zaczęłam go oglądać ale już początkowe sceny mnie odrzuciły. Ten 'płacz' orki... Nie na moje nerwy, zdecydowanie wole jak mordują ludzi.
OdpowiedzUsuńIlsa
Ten film był zajebisty i pamiętam finał na śniegu z muzyką Ennio Morricone (czy źle pamiętam? :) Od czasu "Szczęk" każdy animal-attack z dużą rybą będzie porównywany do filmu Spielberga. Trudno. Jednak "Orka" doskonale broni się samodzielnie. Głównie ze względu na sprawną reżyserię Michaela Andersona (a to nie był reżyser znikąd). Miał już wiele nagród, w tym nominację do Oscara. Rok wcześniej nakręcił "Ucieczkę Logana" z Michaelem Yorkiem, którą bardzo lubię :). No i w Orce gra Richard Harris! Skoro początek jest tak mocny jak piszesz, to muszę przypomnieć sobie po latach chociażby ten wstęp
OdpowiedzUsuńlepszy niż Szczęki, i to jest niesamowite osiągnięcie bo przebić Jaws w kwestii kina animal attack to szczyt szczytów. Orca dobija do tego szczytu, szkoda że nie tak wypromowana i znana jak rekin ludojad przez co bardzo mało ludzi zna ten tytuł. Muzyka Morricone, nieprawdopodobne zapadające w pamieć do końca życia sceny jak choćby poronienie na statku zaraz na początku filmu, te ciarki na całym ciele kiedy widzimy jak samiec obserwuje z oddali to wszystko, te przenikliwe smutno przeszywające piski, coś nie do podrobienia. Świetne zdjęcia, motyw zemsty samca który zrobi wszystko żeby odnaleść zabójce swojej "ukochanej" i pierworodnego. Uwielbiam i wynosze Szczęki na piedestał jako króla wszystkich animal attack, ale Orce stawiam jeszcze wyżej, znam ten film od dziecka i nigdy nie zapomne tych emocjii jakie mi się udzielają na poszczególnych scenach. Trudno o drugi film który tak mocno wpływa na widza. gorąco polecam.
OdpowiedzUsuńNolan zasłużył na śmierć, skoro zabił niewinne zwierzę !!!. Jemu było przykro, hmmm ?, trochę za późno, zabił niewinne zwierzę i kara za to była jedna
OdpowiedzUsuń