Karl Gunther, syn nazisty, niegdysiejszy chirurg, obecnie prowadzi kamienicę,
wynajmując mieszkania młodym kobietom. W wolnych chwilach przybliża więzionej
przez siebie Marthcie historię swojego życia i zaspokaja nałogową potrzebę
odbierania ludziom życia. Po każdym morderstwie gra w rosyjską ruletkę, oddając
się losowi. Ponadto znajduje upodobanie w drobnym uprzykrzaniu życia lokatorkom
kamienicy, wykorzystując w tym celu szczury. Nowa najemczyni, Lori Bancroft,
często skarży się na hałasy w mieszkaniu, ale pozostałe lokatorki zdają się być
do nich przyzwyczajone. Z czasem Lori zaczyna niepokoić postawa Gunthera, ale
nie na tyle, żeby upatrywać jakiegoś realnego zagrożenia z jego strony. Tymczasem
potrzeba zabijania Karla wzrasta z dnia na dzień.
Reżyser i scenarzysta „Krwawego nałogu”, David Schmoeller w kinie grozy szczególnie
zabłysnął swoim „Władcą lalek” z 1989 roku. Omawiana produkcja powstała nieco
wcześniej i była trzecim pełnometrażowym obrazem w reżyserskim dorobku
Schmoellera, po horrorze pod tytułem „Pułapka na turystów” i thrillerze „Uwiedzenie”.
Pierwsza wersja scenariusza „Krwawego nałogu” nawiązywała do wojny wietnamskiej,
ale producent wykonawczy filmu, Charles Band, wyraził wątpliwość, czy aby Stany
Zjednoczone są gotowe na konfrontację z tą konkretną problematyką. Schmoeller
zaufał jego spostrzeżeniom i przeformułował scenariusz, zastępując odniesienia do
wojny wietnamskiej tematyką II wojny światowej, a ściślej niechlubnych praktyk
ojca głównego bohatera, pozostającego wówczas na usługach Adolfa Hitlera, które
to odegrały zasadniczą rolę w kształtowaniu się psychiki jego syna, Karla Gunthera.
Oprócz nazwiska Schmoellera na uwagę wielbicieli kina grozy zasługuje człowiek
odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową, Pino Donaggio, który komponował muzykę
między innymi do takich obrazów, jak „Carrie”, „W przebraniu mordercy”, „Nie oglądaj się teraz”, czy „Skowyt” i współpracował już wcześniej ze
Schmoellerem, przy „Pułapce na turystów”.
„Krwawy nałóg” można rozpatrywać zarówno w kategoriach slashera bądź, co zdaje się czynić więcej odbiorców, klasycznego
dreszczowca. Za tą drugą klasyfikacją przemawia szczegółowy portret
psychologiczny czarnego charakteru, ale jednocześnie łatwo zauważyć, że akcja
porusza się w ramach filmu slash.
Obok mistrzowskiej ścieżki dźwiękowej ze szczególnym wskazaniem na melancholijny
utwór przewodni najjaśniej błyszczy główny bohater (a raczej antybohater), Karl
Gunther, zmagający się z nietypowym nałogiem. Schmoeller w swoim scenariuszu
zawarł kompletny obraz mocno zaburzonej jednostki, której losy są integralnym
wątkiem filmu, pozostałe postacie natomiast zepchnął na dalszy, szczerze
powiedziawszy mało zajmujący plan. Karl Gunther jest synem nazisty, niegdyś
pracującym jako chirurg w szpitalu, gdzie szczególną przyjemność czerpał z eutanazji.
Z czasem tak się w tym rozsmakował, że zaczął odbierać życie dobrze rokującym
pacjentom, a teraz prowadzi kamienicę, dzięki której ma dostęp do kolejnych
ofiar. Schmoeller zamknął całą akcję w przybytku zarządzanym przez Gunthera, co
pozwoliło mu należycie skupić się na najważniejszym wątku, bez konieczności
odwracania uwagi widzów rozległymi przestrzeniami. I stworzyć elektryzującą
aurę zagrożenia, w czym poza miejscem akcji ważną rolę odegrała realizacja,
która wyłączając niektóre praktyczne efekty specjalne, oparła się próbie czasu.
Schludnie prezentujące się pomieszczenia, które po zapadnięciu zmroku zawierają
w sobie jakąś groźbę i oczywiście zagracone poddasze, na którym urządził się
Karl Gunther, często w tym miejscu zagłębiający się w swoją przeszłość.
Największą uwagę w tym pomieszczeniu zwraca zaniedbana kobieta, Martha, tkwiąca
w ciasnej klatce bez możliwości wezwania pomocy z powodu wyciętego języka,
skazana na częste wysłuchiwanie egzystencjalnych wynurzeń Gunthera. Owe liczne sekwencje
przybliżające widzom biografię głównego bohatera sprawiają, że przed naszymi oczami
stopniowo klaruje się prawdziwie niebezpieczna jednostka, toczona przez demony
przeszłości i zauważalnie poddająca się swoim morderczym zapędom. Na poddaszu
Gunther gromadzi trofea, pamiątki swoich zbrodni, złożone z różnych fragmentów
ciał ofiar – gałek ocznych, języka, palca, przy czym akurat te rekwizyty
wypadają nader sztucznie, niczym plastikowe zabawki. Ponadto na strychu
zalegają skonstruowane przez Gunthera śmiercionośne urządzenia, dzięki którym
Schmoeller wkracza na poletko konwencji slash
serwując kilka pomysłowych, acz mało krwawych scen mordów. Najważniejsza jest
jednak kondycja psychiczna seryjnego mordercy, a nie przedmioty, którymi się
otacza – fascynacja nazizmem, zaszczepiona mu przez ojca, nałogowe pragnienie
zabijania i oczywiście gra w rosyjską ruletkę, której się oddaje po każdej zbrodni,
co każe sądzić, że Gunther jest świadomy, iż swoimi czynami mógł sobie zasłużyć
na karę, toteż powierza swój los przeznaczeniu. Ujęcia obrazujące grę w
rosyjską ruletkę dzięki długim zwłokom mężczyzny, zbierającego się na odwagę,
aby nacisnąć spust i licznym zbliżeniom generują naprawdę ogromne pokłady
napięcia, ale nie są jedynymi sekwencjami bazującymi na tej konkretnej emocji,
sfilmowanymi z porównywalnym poczuciem dramaturgii. Dla przykładu można
chociażby wspomnieć o jednej z lokatorek, blondynce zaskoczonej wieczorem przez
samoistnie otwierające się drzwi i wolno zmierzającej w ich stronę, czy szukanie
przez Lori Bancroft źródła hałasu w jej mieszkaniu, wpatrywanie się w kratkę wentylacyjną,
zza której przygląda się jej morderca.
Zapewne gdyby nie udział Klausa Kinskiego w „Krwawym nałogu”, gdyby nie jego
ciekawa aparycja nosząca w sobie zarówno znamiona niewinności, wizualnej
nieszkodliwości, jak i demoniczności oraz jego znakomity warsztat, sylwetka
Karla Gunthera nie wypadłaby tak frapująco. David Schmoeller w wywiadach
zdradził, że współpraca z Kinskim nastręczała mu sporych trudności, głównie
przez niesubordynację aktora, ale patrząc na piorunujący efekt końcowy wydaje
mi się, że warto było okupić jego rolę takim wysiłkiem, co zresztą przyznaje
również scenarzysta i reżyser „Krwawego nałogu”. Ale choć Schmoeller miał do
dyspozycji naprawdę uzdolnionego aktora, genialnego kompozytora i profesjonalnych
operatorów nie udało mu się stworzyć arcydzieła kinematografii grozy, pomimo
mrocznego klimatu, ogromnych ładunków napięcia i ciekawej sylwetki seryjnego
mordercy, głównie przez brak równowagi pomiędzy wspomnianymi elementami a
scenami mordów. Niektóre sposoby eliminacji ofiar wypadają nader ciekawie,
szczególnie te poczynione z wykorzystaniem skonstruowanych przez Gunthera
śmiercionośnych machin, jak na przykład początkowe przebicie kobiety ostrym narzędziem
wmontowanym w przemyślny przedmiot, czy wyeliminowanie nemezis Gunthera za
pomocą krzesła z siedziska którego po naciśnięciu odpowiedniego guzika
wyskakuje broń biała (choć okoliczności, które prowadzą do tej śmierci są nieco
naciągane, bo Gunther dużo pozostawia woli ofiary, która okazuje się być zgodna
z jego wyobrażeniami). Na uwagę zasługuje też końcowa rzeź, choć to chyba
nieodpowiednie słowo w przypadku tak oszczędnie dysponującego sztuczną posoką
obrazu. Pod koniec pojawia się kilka pomysłowo okaleczonych ciał ze swastykami
widniejącymi na ich twarzach, ale choć wyniki pracy twórców efektów specjalnych
były zadowalające odniosłam wrażenie, że proces eliminacji ofiar robiłby
większe wrażenie, gdyby rozłożyć to w czasie, pokazując również same akty
morderstw, a nie jak to miało miejsce w przeważającej liczbie przypadków tylko
ich rezultaty. Efekt był taki, że choć scenarzysta zdobył się na dużą
pomysłowość w scenach mordów obniżył wartość swojej inwencji poprzez brak zrównoważenia
tych ujęć z pozostałymi częściami składowymi fabuły i troszkę za krótkie ogniskowanie
kamer na efektach zbrodniczej działalności Gunthera. W ten sposób najżywsze
emocje budząc we mnie ujęciem zmiażdżenia w ręku szczura, zamiast, co byłoby
bardziej pożądane drastycznym końcem ludzi.
Pomimo niedostatków w warstwie gore
jestem skłonna polecić „Krwawy nałóg” osobom optującym za filmami o okrutnych
mordercach, w których można odnaleźć zarówno echa slashera, jak i dreszczowca, przede wszystkim z powodu naprawdę ciekawie
sportretowanego i idealnie wykreowanego czarnego charakteru, ale również dzięki
profesjonalnej, silnie trzymającej w napięciu oprawie audiowizualnej, która
oparła się próbie czasu. Z pewnością nie jest to żadne arcydzieło kino grozy,
ale ogląda się naprawdę dobrze, w stanie wzmożonego napięcia emocjonalnego i
zaciekawienia kondycją psychiczną antybohatera, bo nie samych wydarzeń, które przecież
do najbardziej odkrywczych, czy zaskakujących nie należą (poza całkiem
pomysłowym finałem ciekawie splatającym się z jednym z wątków), ale kto
powiedział, że tylko innowacyjne, nieprzewidywalne kino grozy może się podobać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz