niedziela, 15 czerwca 2014

„Oculus” (2013)


Po jedenastoletnim pobycie w zakładzie psychiatrycznym Tim Russell wychodzi na wolność. Jest pewny, że lekarze pomogli mu zrozumieć, że śmierć jego rodziców przed laty nie miała nic wspólnego ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, o czym był przekonany, jako dziecko. Gdy chłopak spotyka się ze swoją siostrą, Kaylie, która razem z nim przeżyła w dzieciństwie koszmar szaleństwa ich rodziców, nabiera pewności, że dziewczyna nadal wierzy, iż sprawcą dawnej tragedii jest antyczne lustro, stojące wówczas w gabinecie ich ojca. Teraz, po latach, Kaylie udało się je przechwycić i przetransportować do ich dawnego rodzinnego domu, gdzie zamierza raz na zawsze rozprawić się z siłami, które według niej w nim drzemią. Ale do tego potrzebuje pomocy brata, a chłopak po długotrwałym leczeniu nie może sobie przypomnieć przerażających wydarzeń sprzed lat, co owocuje jego daleko posuniętym sceptycyzmem do teorii Kaylie.

Po reżyserze „Oculusa” Mike’u Flanaganie nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, bowiem jego „Absentia” z 2011 roku mocno mnie rozczarowała. Ale ku mojemu zaskoczeniu jego najnowszy horror całkowicie odciął się od tamtej znanej mi już estetyki, oferując bardzo dobrą historię, skąpaną w delikatnym klimacie grozy, której nie zepsuła nawet mocno stateczna pierwsza godzina seansu. „Oculus” to taka rozbudowana wersja pomysłu Flanagana zaprezentowanego w shorcie z 2006 roku pt. „Oculus: Chapter 3 – The Man with the Plan”, który to z kolei odrobinę wzorował się na „Boogeymanie” Ulli Lommela z 1980 roku.

Pomysłowa narracja „Oculusa” pozwala widzom stopniowo zapoznawać się z wydarzeniami z teraźniejszości i przeszłości głównych bohaterów, Kaylie i Tima, przyzwoicie wykreowanych zarówno przez dorosłych aktorów, Karen Gillan i Brentona Twaitesa, jak i małych Annalise Basso oraz Garretta Ryana. Po wyjściu Tima z zakładu psychiatrycznego, do którego trafił przed jedenastoma laty po zabójstwie ojca, kiedy to utrzymywał, że sprawcą tragedii było lustro stojące w jego gabinecie, twórcy co jakiś czas będą nas przenosić do czasów dzieciństwa Russellów. Owe retrospekcyjne migawki zapoczątkuje często poruszany w horrorach nastrojowych motyw przeprowadzki tej czteroosobowej rodziny do nowego domu, w którym wkrótce potem będą miały miejsce dziwaczne wydarzenia. Tymczasem dorosły Tim zostanie zwerbowany przez swoją siostrę do walki z antycznym lustrem, które przekonana o jego nadnaturalnych tendencjach dziewczyna przechwyciła z aukcji i przetransportowała do ich dawnego domu. Długie badanie przeszłości przeklętego mebla utwierdziło Kaylie w przekonaniu, że jego moc skutecznie eliminowała swoich dawnych właścicieli, którym pomimo wysiłków nie udało się go rozbić. Dlatego teraz ma zamiar zniszczyć go przy pomocy nowoczesnej technologii – w dawnym gabinecie ojca rozstawia kamery, skierowane w jego stronę, kwiaty, których uschnięcie ma zasygnalizować jej „przebudzenie lustra” oraz kawał żelastwa, zawieszony pod sufitem, który w odpowiednim momencie ma z ogromną siłą uderzyć w feralny mebel. Obsesja Kaylie na punkcie lustra, jej szaleńcze zachowanie ma za zadanie nieco zdezorientować widza, który patrząc na jej znakomicie odegraną przez Gillan mimikę powinien chwilowo skłonić się w stronę opanowanego, sceptycznie nastawionego do zjawisk paranormalnych Tima, ale ten zabieg niestety Flanaganowi się nie udał. Od początku, jeszcze przed poznaniem właściwych zdolności lustra wiemy, że dziewczyna pomimo swojej maniakalnej postawy mówi prawdę, natomiast jej brat wykazuje się daleko idącą bezmyślnością.

Pierwsza godzina seansu ma zadanie jedynie przybliżyć nam historię rodzeństwa Russellów, z dwóch perspektyw – dzieci i dorosłych. Flanagan zrezygnował tutaj z dosłownej ewokacji grozy. Pomijając jeden w najmniejszych stopniu nieniepokojący moment wyłonienia się w retrospekcji zjawy kobiety z gabinetu głowy rodziny cała godzina seansu bazuje raczej na ciekawej historii i delikatnie mrocznym klimacie, aniżeli jump scenkach, do których przyzwyczaili nas już inni twórcy współczesnych straszaków. Mnie takie podejście w ogóle nie zniechęciło, bo zawsze wolałam skupienie na intrygującej fabule od wysilonego straszenia, ale istnieje spore niebezpieczeństwo, że widzowie przyzwyczajeni do dynamicznych horrorów nie wytrwają do ostatnich czterdziestu minut seansu, a powinni bo wówczas tyle się dzieje, że szkoda by było tego nie zobaczyć. Końcowa konfrontacja z lustrem zapewnia nam kilka znakomicie zrealizowanych scen dosłownej grozy i makabry. Zjawy ze świecącymi oczami, wychodzące z przeklętego mebla mnożą się w zastraszającym tempie, retrospekcje zazębiają się z teraźniejszością, w tak zgrabny sposób abyśmy nie tylko jednocześnie zapoznali się z finałami tragedii z przeszłości i teraźniejszości, ale również podejrzeli jak umiejętnie można połączyć dwa okresy czasowe wzajemnie na siebie oddziałujące. Chociaż w ostatnich czterdziestu minutach co chwilę pojawia się jakaś przerażająca kreatura przez wzgląd na rezygnację Flanagana z powoli narastającego napięcia prowadzącego do jump scenek o podskakiwaniu w fotelu nie będzie mowy. Reżyser nie bawił się w prymitywne zaskakiwanie widzów oklepanymi chwytami tylko postawił na realistyczną charakteryzację koszmarnych antagonistów. Najlepiej zaprezentowała się oszalała matka Tima i Kaylie (znakomita warsztatowo Katee Sackhoff), której błyskawiczny pajęczy chód a la Regan MacNeil robił naprawdę przerażające wrażenie. Zjawiskowa jest również scena zjadania żarówki przez Kaylie oraz częste materializacje umiejętnie ucharakteryzowanej kobiety z lustra. Ale i tak najbardziej zachwyca mocne zakończenie, będące takim swego rodzaju spotkaniem przeszłości z teraźniejszością i pozostawiające widza w stanie permanentnego szoku. A już wydawało się, że będzie happy end… Nic w tym rodzaju – Flanagan zakończył tę historię naprawdę przygnębiającym akcentem, który choć pozostawił w fabule kilka luk logicznych odbiorcy którzy lubią troszkę pogłówkować na seansie mogą z powodzeniem sami sobie niektóre kwestie dopowiedzieć.

Moim zdaniem „Oculus”’ to naprawdę spory kawałek iście nastrojowej rozrywki. Być może na początku okaże się za stateczny dla co poniektórych niecierpliwych widzów, ale jestem przekonana, że końcówka całkowicie im to zrekompensuje. Mnie takie delikatne podejście do straszenie na rzecz skupienia na fabule całkowicie zadowoliło. O wiele bardziej wolę intrygujące historie od niezliczonej liczby jump scenek oraz ciekawe charakterystyki protagonistów i umiejętne charakteryzacje zjaw od dynamicznej akcji. Ale co, kto woli;)

5 komentarzy:

  1. Twoja recenzja zachęciła mnie do obejrzenia tego filmu. Chociaż rzadko coś oglądam, myślę, że w wakacje zrobię sobie wieczór z tym horrorem. Te lustro... jestem ciekawa, jaka historia jest z nim powiązana :)
    http://zakurzone-stronice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za polecenie filmu. Podoba mi się pomysł z zabojczymi lustrami odkąd obejrzałam "Mirrors" (jedynkę, bo dwójka mnie mocno rozczarowała). Szczególnie chętnie obejrzę bo mam w nowym mieszkaniu dużo luster :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie jestem po seansie tego filmu. Świetny jest, nieprzewidywalny, z genialną historią.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podobał. Na początku stwarza wrażenie kolejnego, przewidywalnego ghost-story z niezbyt wyszukanymi efektami, ale w miarę upływu czasu naprawdę zaciekawia. Film to tak naprawdę lekka polemika pomiędzy sceptykiem a osobą, która mocno wierzy w zjawiska "para". I dzięki temu nie jest on całkowicie płytki. Następny duży plus to retrospekcje i wrażenie przenikania się rzeczywistości i świata wizji. Na pewno warto zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Serio? Absentia Cię rozczarowała? Moim zdaniem to był kawał świetnego kina, bardzo dobry horror ze świetnymi zdjęciami i klimatem. Wracając do Oculus'a - ja tu widzę wzajemnie się napędzającą psychozę rodzeństwa, raczej żadnych konkretnych dowodów na rzekome opętanie lustra, co oczywiście traktuję jako plus. Nie można tego filmu traktować jednostronnie: dziewczyna mówi prawdę, a braciszek jest bezmyślny. Widz nie wie tego na 100%.

    OdpowiedzUsuń