wtorek, 17 czerwca 2014

„Sceptyk” (2009)


Prawnik, Bryan Becket, ma problemy małżeńskie. Gdy umiera jego ciotka, pozostawiając po sobie duży dom, przekonany, że jest dziedzicem wprowadza się do niego, sądząc że krótka separacja zażegna kryzys jego małżeństwa. Wkrótce po zadomowieniu się w nowym miejscu do Bryana dociera informacja, że jego ciotka spisała testament, z którego wynika, że jej majątek w całości należy do doktora Kovena, zajmującego się badaniami nad zaburzeniami snu i naukowym wyjaśnianiem zjawisk, które ludzie uważają za paranormalne. Niedługo potem Bryan odkrywa, że ciotka przed śmiercią była przekonana, że jej dom jest nawiedzony. Co gorsza, mężczyzna również jest świadkiem tajemniczych wydarzeń, które mają ścisły związek z jego traumatyczną przeszłością.

„Sceptyk” to szablonowa ghost story niedoświadczonego w kinie grozy Tennysona Bardwella na podstawie jego własnego scenariusza, której premierowy pokaz odbył się na Festiwalu Filmowym w Cannes. Niski budżet, jakim dysponowali twórcy sprawił, że dystrybucja kinowa była mocno ograniczona, a film trafił do szerszej grupy odbiorców głównie dzięki technologii tak zwanego wideo na żądanie. Bardwell miał ambicję nakręcić niejasny interpretacyjnie, mocno nastrojowy obraz z ciekawą, acz konwencjonalną historią na pierwszym planie, ale w moim odczuciu powodzenie odniósł jedynie (albo aż, bo fabuła zawsze jest dla mnie najważniejsza) trzeci punkt jego koncepcji.

W „Horrorze w literaturze współczesnej i filmie” Anity Has-Tokarz wyczytałam (i całkowicie podzielam tę opinię), że prawdziwy fan zarówno horroru, jak i innych gatunków wielokrotnie powraca do niego w poszukiwaniu znanych sobie motywów. Ktoś, kto zawsze wyszukuje w scenariuszu wszelkich przejawów oryginalności tak naprawdę nie jest wielbicielem gatunku, bowiem nie sprawiają mu żadnej przyjemności ponowne spotkania z konwencją. Mnie powtarzalność motywów w horrorze nigdy nie zniechęcała, wręcz przeciwnie – rozmiłowałam się w kilku rozwiązaniach fabularnych, które są jednym z powodów mojego obcowania z horrorem. Ale od reżyserów schematycznych straszaków niezmiennie wymagam dwóch rzeczy: intrygującego poprowadzenia danej oklepanej historii oraz szczypty swojej osobowości, uosabianej przez realizację. „Sceptyk” mocniej skupił się na tym pierwszym elemencie. Bardwellowi udało się przedstawić całkiem ciekawą opowieść, której brak innowacyjności w ogóle mnie nie zraził, aczkolwiek przez wzgląd na zerowe obycie z gatunkiem nie potrafił tchnąć w tę historię swojego własnego, niepowtarzalnego „ja”.

Rola Bryana Becketa przypadła w udziale Timowi Daly’owi, który całkiem nieźle poradził sobie ze stateczną, wyzutą z wszelkich uczuć postawą swojego bohatera, aczkolwiek w późniejszych scenach wymagających od niego większego dynamizmu mimicznego poległ na całej linii. „Sceptyk”’ jak wiele innych horrorów skupia się na postaci zatwardziałego ateisty, skrywającego przed światem, nawet własną żoną (przez wzgląd na okrojoną rolę niemogącą niczym szczególnym się wykazać Andreą Roth), wszystkie uczucia i kpiącego z każdego, kto dopuszcza do siebie istnienie zjawisk paranormalnych. Bardzo lubię tego rodzaju typ bohatera, bo całkowicie mogę się z nim utożsamić, dlatego też w moim mniemaniu taki dobór naczelnego protagonisty bardzo pomógł opowiadanej przez Bardwella historii. Akcja zawiązuje się w momencie przeprowadzki Bryana do dawnego domu ciotki, a więc z wykorzystaniem mojego ulubionego motywu ghost stories. Do bólu racjonalny Becket wkrótce po zadomowieniu się w nowym lokum jest świadkiem dziwnych wydarzeń, którymi uparcie obwinia swoją rozchwianą psychikę. Jest przekonany, że padł ofiarą halucynacji wywołanych separacją, bezsennością, tabletkami nasennymi, alkoholem oraz traumatycznymi wydarzeniami ze swojego dzieciństwa, które do czasu przeprowadzki wyparł ze swojej pamięci na skutek załamania nerwowego. Dopiero poznana w instytucie doktora Kovena medium, Cassie (całkiem przyzwoita Zoe Saldana – o wiele lepsza niż w nowym „Dziecku Rosemary”) przełamuje wszelkie bariery jego sceptycyzmu i zmusza go do spojrzenia w oczy prawdzie, czyli przyjęcia na wiarę istnienia zjawisk nadprzyrodzonych. Cała historia, choć przewidywalna i mocno konwencjonalna ma w sobie coś, co wciąga już od pierwszych minut. Twórcy unikają tutaj nudnawego wodolejstwa i jakiegokolwiek skomplikowania, co zapewne zniechęci poszukiwaczy czegoś ambitniejszego, ale równocześnie zadowoli amatorów odprężających, niewymagających myślenia fabuł. Ale choć fabuła bardzo przypadła mi do gustu ubolewałam nad realizacją. Strach Bardewlla przed dosłowną materializacją duchów (bądź halucynacji Becketa, w co pomimo starań filmowców chyba nikt nie uwierzy) troszkę zepsuł moje ogólne wrażenia. Oszczędna ewokacja grozy, objawiająca się jedynie w scenach nocnych pogawędek ducha, jego materializacji przy stole podczas kolacji i dwa razy u dołu schodów to zdecydowanie za mało jak na półtoragodzinny seans. Co gorsza montażysta miał nieprzyjemną manierę przerywania takiego nastrojowego momentu i nagłego przeskoku w czasie. Niedociągnięcie do końca sceny grozy, które to wycisnęłoby z niej maksimum klimatu jest chyba największym grzechem twórców „Sceptyka” – tym bardziej, że kompozytor znakomitej ścieżki dźwiękowej wykonał już za nich połowę roboty, wystarczyło jedynie poświęcić parę dodatkowych sekund na mocniejsze zamknięcia takich akcji.

Osobiście mam ambiwalentny stosunek do „Sceptyka”. Jego wciągająca fabuła sprawiła, że bez problemów wytrwałam do końca seansu, ale równoczesny brak jakichkolwiek mocniejszych akcentów grozy mocno mnie zirytował. Teza, że ambicją Bardwella było nakręcenie delikatnego, w najmniejszym stopniu nieniepokojącego obrazu dla najmłodszych widzów jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Można obejrzeć dla ciekawej fabuły, ale strachu raczej nie należy się spodziewać.  

3 komentarze:

  1. Ja "Sceptyka" wspominam bardzo pozytywnie. Jak piszesz - sprawnie zrealizowane schematy, pojawiają się wszystkie tropy, które uwielbiam (nawiedzona szafa! :D), kręcenie w zamkniętym planie... cudo ^^ Daly też mnie raczej przekonał, przypadła mu w udziale ciężka rola, jak każdemu leadowi ghost story zresztą, i wywiązał się z niej IMO całkiem przyzwoicie :)
    No i muszę koniecznie dorwać pracę pani Has-Tokarz, widzę tu sporą zbieżność poglądów ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do filmu - się obejrzało dawno i się już szczegółów niestety nie pamięta ;) ale również wspominam pozytywnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozytywnie wspominam Tima Daly'ego z serialu "Skrzydła"; fajny sitcom. :)

    OdpowiedzUsuń