niedziela, 16 listopada 2014

„Krwawy obóz” (1971)


Właścicielka kurortu, hrabina Federica Donati, zostaje zamordowana. Po jej śmierci całym przybytkiem zarządza architekt Franco Ventura, który planuje przekształcić naturalne piękno zakątka wypoczynkowego w nowoczesny kompleks rekreacyjny. Spokój w kurorcie zostaje jednak zakłócony przez tajemniczego mordercę z maczetą, który z jakiegoś powodu pragnie wyeliminować przebywających tam młodych ludzi. Sytuację dodatkowo zaognia jedna z domniemanych dziedziczek hrabiny, Renata, która wraz z mężem pojawia się w kurorcie, aby wprowadzić w życie swój własny niecny plan.

Włoski „Krwawy obóz” Mario Bavy uważany jest za pierwszy slasher w historii światowej kinematografii, choć reżyser zapewne kręcił go w przekonaniu, że porusza się w stylistyce giallo i w paru aspektach rzeczywiście tak było. Choć jestem przekonana, że prekursorem nurtu slash jest „Psychoza” Alfreda Hitchcocka zawsze podejrzewałam, że Bava był pierwszym twórcą spopularyzowanych w latach 80-tych camp slasherów. Przyznaję, że na ten pogląd wpłynął polski tytuł filmu oraz inspiracja „Krwawym obozem” przy kręceniu „Piątku trzynastego”. Jak się okazało najsłynniejsze dzieło Bavy camp slasherem wcale nie jest. Ale zważywszy na to, że późniejsi twórcy tego nurtu wzorowali się na nim można bezpiecznie założyć, że podobnie jak „Psychoza”, choć gatunkowo wpisuje się w inną stylistykę przypadkiem wyznaczył kierunek, w jakim podążali kreatorzy czystych obozowych rąbanek. W latach 80-tych trafił na niesławną brytyjską listę video nasty, co paradoksalnie, obok innowacyjności, pewnie też przyczyniło się do podniesienia jego popularności.

Ambicją Bavy przy kręceniu „Krwawego obozu” najpewniej było stworzenie lżejszego giallo, stąd skomplikowana jak na slasher fabuła. Filippo Ottoni, Giuseppe Zaccariello i sam Mario Bava napisali mylący scenariusz, który po wstępnym zabójstwie hrabiny chwilowo skłania się w stronę teen horroru. Poznajemy grupkę pozbawionych ciekawszych cech młodych ludzi, którzy zatrzymują się w jednym z domków w kurorcie, zarządzanym przez Franco Venturę. Ich słabe rysy psychologiczne sprawiały, że ilekroć „na scenie pojawiały się inne postacie dramatu” wzdychałam z ulgi. W końcu ileż można oglądać nudne harce nabuzowanych hormonami małolatów? Osobami, które na stałe pomieszkują w okolicach kurortu oprócz architekta zarządzającego całym interesem są żyjący w zgodzie z przyrodą Simon, entomolog odrażająco eksperymentujący na chrząszczach Paolo Fossati i jego żona, wróżbitka Anna. Relacje tej trójki w początkowej partii filmu są miłą odskocznią od mało interesujących losów beztroskich młodych ludzi. Akcja nabiera rozpędu z chwilą pojawienia się niezidentyfikowanego mordercy w chatce zajmowanej przez małolatów. Na początku, kiedy jeszcze podkrada się do ich lokum Bava skorzystał ze znacznie podnoszącego napięcie subiektywnego filmowania, z punktu widzenia oprawcy. Kiedy zabójca dokonywał błyskawicznej rzezi na młodych ludziach cieszyło mnie, że ci wyjałowieni z wszelkich intrygujących cech bohaterowie znikną z planu, ale też byłam pod wrażenie efektów specjalnych. Ich twórca Carlo Rambaldi postarał się o maksymalny realizm, z wykorzystaniem oszczędnej dawki posoki, ale za to wypływającej z jakże odstręczających ran. Najbardziej zachwyca rozłupanie twarzy chłopaka i przebicie włócznią uprawiającej seks parki (obie sekwencje skopiowano w „Piątku trzynastego”). Ale również takie trywialne, jak na krwawe kino grozy ujęcie podcinania gardła wypadło aż nazbyt odstręczająco. Tą kulminacją Bava znacznie zdynamizował dalszą część seansu, która odchodzi od teen horrorowej estetyki w stronę bardziej przystającego do giallo skomplikowania.

Głównymi bohaterami drugiej części projekcji są Renata i Albert, małżeństwo, które zostawia w przyczepie kempingowej dwójkę dzieci i wyrusza do kurortu na poszukiwania ojca kobiety. Claudine Auger była tak przekonująca w roli femme fatale, Renaty, że wreszcie mogłam nacieszyć się osobą, z którą dane mi było sympatyzować (a już zaczynałam myśleć, że Bava nie potrafi kreować ciekawych charakterologicznie postaci). Początkowa troska Renaty o zaginionego ojca szybko okazuje się zasłoną dymną. Rzeczywiste motywy jej przyjazdu do kurortu są o wiele bardziej samolubne. Ciekawe są jej relacje z mężem, który całkowicie podporządkowuje się woli Renaty, dopuszczając się czynów straszliwych, aby tylko sprostać jej wygórowanym wymaganiom. Ot, taka marionetka w rękach demonicznej kobiety. Z chwilą pojawienia się tej dwójki na ekranie nietrudno się domyślić, że Bava z teen horroru gwałtownie skręcił w stronę giallo. Cała intryga znacznie się komplikuje, dając widzom do zrozumienia, że krwawe wydarzenia w kurorcie ściśle wiążą się z zabójstwem hrabiny w prologu i pragnieniem dziedziczenia. Morderców jest całkiem sporo, przy czym jednym z nich kierują inne pobudki niż pozostałymi. Ale pomimo takiego nagromadzenia zabójców Bava nie powtarza już masowej rzezi z pierwszej połowy projekcji. Najbardziej ze wszystkich mordów mających miejsce w drugiej partii projekcji w pamięć zapada ujęcie dekapitacji kobiety zakończone długim zbliżeniem na krwawiący kikut szyi. Jednak scenariusz najsilniej trzyma się aspektów psychologicznych i kryminalnych, moralizując troszkę o ochronie przyrody i chciwości ludzkiej. To pomieszanie z poplątaniem być może zniechęci, co poniektórych widzów, ale mnie całkowicie zadowoliło. Nietrudno w finale było się w tym wszystkim połapać, a nieco wcześniej cały ten chaos przyjemnie mnie dezorientował, nie dając szansy na przedwczesne przewidzenie natury całej tej intrygi. Choć przyznaję, że epilog jest aż nazbyt przesadzony – makabryczny czarny humor twórcy mogli sobie odpuścić.

Abstrahując od zgrabnej fabuły „Krwawy obóz” może pochwalić się również nieziemską ścieżką dźwiękową, skomponowaną przez Stelvio Cipriani, która znacznie potęguje napięcie i delikatną mroczną aurę zdefiniowanego zagrożenia. W budowaniu atmosfery pomaga też charakterystyczny sposób filmowania. Kamera wielokrotnie powoli przesuwa się po pustych wnętrzach, w których słychać głosy bohaterów, tak jakby poszukiwała źródła hałasu. Po paru takich najazdach na sprzęty domowe szybko przybliża się do poszczególnych postaci, co dawało mi ułudę, że mam do czynienia z subiektywnym filmowaniem, które nie skończy się dobrze w kulminacji. Jednakże jak się okazywało Bava w takim fenomenalnym stylu oszukiwał widza, zapowiadanym nieszczęściem, które w większości przypadków nie następowało. Choć Mario Bava zadbał o odpowiednio mroczny klimat z uwagi na odizolowane, malownicze miejsce akcji zabrakło mi troszkę atmosfery zaszczucia, na miarę choćby „Ludożercy”. Gdyby twórcy skorzystali z takiej dobitniejszej aury wyalienowania w moim mniemaniu „Krwawy obóz”, choć i tak genialny wypadłby jeszcze lepiej.

Choć „Krwawy obóz” to taka kompilacja zalążków slashera z giallo oficjalnie uważany jest za pierwszy horror z nurtu slash. Powielany przez wielu późniejszych twórców amerykańskich rąbanek, którym i tak nie udało się w moim mniemaniu powtórzyć jego geniuszu, obecnie jest zaliczany, zarówno przez krytyków, jak i fanów gatunku do ścisłej czołówki włoskiego kina grozy. Podzielam ten zachwyt, ponieważ „Krwawy obóz” ma w sobie naprawdę multum fenomenalnie wykreowanych części składowych dobrego horroru, choć nie zapominam, że Włochy wydały na świat innych, równie utalentowanych reżyserów, co Mario Bava. 

3 komentarze:

  1. Może to głupie, ale strasznie się boję filmów, w których morderca przez większość filmu goni za ofiarami. Od czasu do czasu miewam takie sny, co mnie tylko mocniej do filmów zniechęca. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja wiem, czy głupie... To chyba zależy od osobistych lęków każdego widza. Moja ciotka też tak ma, że nastrojowe straszaki z masą jump scen w ogóle jej nie straszą, prędzej śmieszą, ale boi się psychopatów w slasherach. Moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego.

      Usuń
  2. Świetny film i oczywiście ciekawa recenzja. Dla mnie to giallo, w którym Bava eksperymentował. Wyszło mu to bardzo dobrze i przyczynił się do powstania gatunku slashera.

    OdpowiedzUsuń