W związku ze zbliżającą się premierą sztuki, jej reżyser Peter organizuje
wieczorną próbę. Kiedy jedna z tancerek, Alicia, doznaje urazu nogi wraz z
przyjaciółką wymyka się na chwilę do pobliskiego szpitala. Na miejscu okazuje
się, że kobiety nieopatrznie trafiły do ośrodka psychiatrycznego, w którym
izolowany jest między innymi seryjny morderca, Irving Wallace. Mordercy udaje
się zbiec ze szpitala i dotrzeć do teatru, w którym Peter przygotowuje ekipę do
premiery musicalu.
Pierwszy pełnometrażowy film fabularny Michele Soavi’ego, który
doświadczenie reżyserskie zdobywał asystując takim gwiazdom włoskiego kina grozy,
jak Dario Argento, Lamberto Bava i Joe D’Amato (który wyprodukował niniejszy
obraz). Co ciekawe, choć „Deliria” jest produktem mało doświadczonego wówczas
reżysera została doceniona nie tylko przez fanów gatunku, ale również krytyków,
zachwalających kierunek, jaki twórca obrał przy konstrukcji fabuły. Lwia część
włoskiego krwawego kina grozy w dużym stopniu skupia się na graficznych scenach
mordów, przedstawionych w jak najbardziej wynaturzony sposób. Tymczasem Soavi
spróbował swoich sił ze slasherem,
dostosowując go do estetyki spopularyzowanej przez Amerykanów, ale z
wyłączeniem przesadnej innowacyjności, na rzecz duszącego klimatu grozy.
Fabułę zawiązuje próba do sztuki nadzorowana przez jej reżysera,
apodyktycznego Petera. Mężczyzna, wbrew woli inwestorów umyślił sobie
bezkompromisowy musical, traktujący o mordercy zakrywającym swoją twarz pod
fantazyjną głową sowy. Po krótkim wstępie widzom zostanie zdradzona tożsamość
zagrożenia, jakie będzie czyhało na ekipę teatralną w nocy. Zbiegły ze szpitala
psychiatrycznego seryjny morderca, Irving Wallace, uwięzi Petera i kilku
aktorów w teatrze i przystąpi do ich eliminacji, z wykorzystaniem różnych
narzędzi. Zamknięcie akcji w jednym budynku, pełnym mrocznych korytarzy w moim
mniemaniu było znakomitym pomysłem. Podobnie, jak w „Demonach” taki zabieg,
przy pomocy umiejętnej realizacji i chwytliwego głównego motywu muzycznego,
stworzył znacząco podnoszącą napięcie atmosferę zaszczucia – pułapki, z której
można się wydostać jedynie po trupie antagonisty. A ten dostosowując się do
scenariusza sztuki Petera przywdziewa głowę sowy i bez choćby jednego słowa
wyjaśnienia z pełną determinacją przemierza niespiesznym krokiem ciemne
korytarze teatru śladami przerażonych protagonistów. Krótko mówiąc, mamy tutaj
do czynienia z typową konwencją filmów slash
– grupa spanikowanych ofiar, która wykorzystuje każdą okazję, aby się
rozdzielić, tym samym zwiększając swobodę zabójcy oraz nie daje rady uciec
przeciwnikowi pomimo jego leniwego kroku. Gdyby nie realizacja „Deliria” nie
wyróżniałaby się niczym szczególnym na tle tych wszystkich niskobudżetowych
amerykańskich slasherów z lat
80-tych, ale Soavi na szczęście natchnął swoją produkcję niemożliwym do
skopiowania przez twórców z innych krajów włoskim duchem, który niezmiernie
mnie elektryzuje. Długie najazdy kamery na ciemne zakamarki teatru i narzędzia
zbrodni zawłaszczone przez Wallace’a. Sporadyczne subiektywne filmowanie z punktu
widzenia mordercy, przez swoją częstą celową chaotyczność, imitujące swego
rodzaju zawrót głowy, mający chyba symbolizować rozchwianie psychiczne zabójcy.
To wszystko w kontekście tak prostej, niewymagającej myślenia fabuły robi
naprawdę piorunujące wrażenie – zupełnie jakby oglądało się coś głębszego,
aniżeli zwyczajowy konwencjonalny slasher,
co jest oczywiście tylko pozorem.
Jak już wspomniałam sceny mordów nie grzeszą nadmierną oryginalnością, a i
też nie epatują przesadnym rozlewem krwi. Taki zabieg był rzadko spotykany we
włoskich rąbankach z lat 70-tych i 80-tych - na ogół kino gore z tego kraju łączyło w sobie mroczną atmosferę grozy z dopracowanymi
odstręczającymi efektami specjalnymi. Soavi natomiast unikał długich zbliżeń
kamery na efekty działań mordercy. Kiedy pierwsza ofiara kończy z jakimś
narzędziem wbitym w usta posoki wcale nie widać, natomiast późniejsze sceny
mordów minimalnie pomagają sobie obecnością krwi – albo raczej szkodzą, bo ta
ma denerwującą różowawą barwę. Za to asortyment narzędzi zawłaszczonych przez
Wallace’a gwarantuje różnorodność. Siekiera, wiertło, piła łańcuchowa i nóż
przyczyniają się do kilku mało krwawych, niezbyt oryginalnych, ale za to
zróżnicowanych ujęć eliminacji poszczególnych bohaterów. Zdecydowanie najlepsza
scena mordu ma miejsce w trakcie rozpłatania chłopaka wiertłem przez drzwi.
Ciekawe jest też standardowe zasztyletowanie dziewczyny. Ponadto Soavi pokazał
typową dekapitację i podziurawienie piłą łańcuchową, ale jak już wcześniej
wspomniałam bez przydługich zbliżeń na rany w ciałach protagonistów.
Wielbicieli nadmiernego epatowania przemocą taki zabieg może mocno zniechęcić –
sama byłabym zawiedziona, gdyby nie to, co Soavi daje w zamian. A mianowicie
niezliczoną ilość pełnych napięcia scen cichych podchodów oprawcy do ofiar i na
odwrót. Najmocniej szarpie nerwy sekwencja w garderobie, kiedy twórcy za pomocą
subiektywnego filmowania dają widzom odczuć, że zabójca czeka za ubraniami na
dogodny moment zaatakowania przebierającej się wówczas aktorki. Równie
emocjonalne są podchody final girl w
końcówce, kiedy to dziewczyna stara się zdobyć klucz do drzwi wyjściowych bez
zwracania na siebie uwagi oprawcy. Kiedy cichaczem przemyka pod deskami sceny,
drżąc na miauczenie kota, który w każdej chwili może ją zdradzić, albo ucieka
przed mordercą po konstrukcji zawieszonej pod sufitem wręcz czuje się wzrost
adrenaliny we krwi. A bo Soavi zrealizował te i mnóstwo innych podobnych
sekwencji z właściwym sobie wyczuciem suspensu i idealnym zrównoważeniem
nastroju z akcją. Co w jednym momencie pozwoliło mu uciec się do jump scenki – tak zaskakującej, że aż
uniosłam się z fotela. Po makabrycznej końcówce (znakomita inscenizacja
mordercy z wykorzystaniem trupów) w epilogu scenariusz znowuż skłania się w
stronę typowej konwencji filmów slash,
ale podobnie jak we wcześniejszych partiach seansu z niezwykłym wyczuciem
gatunku i dramaturgii.
A ja tak trochę nie w temacie. Czy oglądasz Aniu American Horror Story, albo zamierzasz, albo oglądałaś? Jestem teraz w trakcie oglądania, połowa I sezonu i chętnie poznałabym Twoją opinię na ten temat.
OdpowiedzUsuńZaczęłam oglądać, jak puścili na Pulsie, ale po szóstym odcinku wymiękłam. Mało jest seriali, na których wytrzymuję do końca (mam za mało cierpliwości) i niestety AHS do nich nie należy. Jako dramat znośny, ale z mocnego horroru, przez te sześć odcinków nie widziałam w nim nic.
Usuń