Brian i Matt zabierają trójkę swoich znajomych do chatki wuja stojącej w
lesie. W drodze do miejsca przeznaczenia potrącają coś, ale po krótkim,
nieefektywnym poszukiwaniu ciała ruszają dalej. Po dotarciu do niszczejącej
chatki młodzi ludzie zaczynają imprezować. Wszyscy poza Brianem, który
zaalarmowany przemykającą pomiędzy drzewami postacią postanawia ją sfilmować.
Jest przekonany, że w tutejszych lasach, zgodnie z opowieściami wuja, mieszka Wielka
Stopa. Początkowo znajomi i brat nie dają wiary jego słowom. Jednak wkrótce
włochata bestia unieruchamia ich w lesie i przystępuje do ataku.
Reżyser „Exists”, Eduardo Sanchez, debiutował znienawidzonym przeze mnie
„The Blair Witch Project”, ale pomimo komercyjnego sukcesu tej produkcji w
późniejszych latach nie mógł liczyć na pokaźne fundusze. Jednakże „Inny” i
„Seventh Moon”, choć mierne fabularnie pokazały dbałość Sancheza o klimat grozy
i minimalizm, który w horrorach zawsze jest zaletą. Dopiero w 2011 roku, w
„Lovely Molly” scenariusz dorównał oprawie filmu. W „Exists” Sanchez powrócił
do konwencji verite, od której
zaczynał, ale pomimo współczesnej mody na „kręcenie z ręki” nawet nie próbował
sprostać oczekiwaniom masowych odbiorców. Pozostał wierny niszowemu kinu –
znowu musiał sprostać słabemu scenariuszowi, spisanemu przez swojego
wieloletniego współpracownika Jamie’go Nasha, z którego wycisnął wszystko, co
tylko było można, bez bzdurnego efekciarstwa i trywialnych jump scen.
Horror verite coraz śmielej
sobie poczyna. Do tego czasu mogliśmy już zobaczyć niezliczoną ilość ghost stories i produkcji science
fiction utrzymanych w owej konwencji. Twórcy tego rodzaju obrazów ostatnimi
czasy zaczęli nawet sięgać po tematykę wampiryzmu i Wielkiej Stopy. Sanchez
wzorem „Willow Creek” również sięga po jedną z największych tajemnic świata i
choć wtłacza ją w oklepany schemat survivalu
realizacją rekompensuje sporo jego niedostatków. Już początek filmu sygnalizuje
widzom, że twórcy darowali sobie typowe dla filmów grozy, pozbawione klimatu wprowadzenie.
Akcja zawiązuje się niemal natychmiast, od stłuczki samochodowej. Kiedy
protagoniści, piątka młodych ludzi, wychodzą na zewnątrz aby obejrzeć szkody
kamera dzierżona przez jednego z nich, Briana, powoli w podczerwieni przesuwa
się po lesie. Już w tym momencie widać, że Sanchez miał zamiar nakręcić, co
prawda konwencjonalny, ale za to kładący szczególny nacisk na klimat i
budowanie napięcia niszowy straszak. A późniejsze wydarzenia tylko udowadniają te
wygórowane ambicje.
Po dotarciu do chatki bohaterów filmu widzowie przez jakiś czas będą
towarzyszyć głównemu operatorowi, Brianowi, mającemu obsesję na punkcie
filmowania wszystkiego, co znajduje się w jego pobliżu. Mężczyzna samotnie
przemierza las za dnia w poszukiwaniu źródła dziwnych dźwięków, co jakiś czas rejestrując
kątem oka przemykający pomiędzy drzewami cień. Dzięki opowieściom wuja,
właściciela tych terenów, podejrzewa, że natrafił na ślad legendarnej Wielkiej
Stopy, którą pragnie uchwycić w kadrze. Nawet jego długie wędrówki w pełnym
świetle dziennym mają w sobie sporą dozę napięcia, głównie dlatego, że Sanchez
rezygnuje z dynamizmu na rzecz powolnych najazdów kamery na drzewa rosnące
opodal operatora, spomiędzy których co jakiś czas wyłania się ciemny kształt.
Niemałą zasługę w budowaniu odpowiedniego klimatu grozy ma również kolorystyka
obrazu. Przyblakłe barwy, pozbawione pastelowych odcieni nawet w promieniach
słonecznych. Dzięki napięciu wyczuwanemu już od pierwszych minut seansu twórcom
udało się wzbudzić moje zainteresowanie, które nie osłabło nawet po częściowym
„odkryciu kart”. Kiedy włochaty stwór zaczyna nacierać na chatkę przerażonych
protagonistów Sanchez nie pokazuje nam go w całej okazałości, zrobi to dopiero
pod koniec. W ten sposób pomimo tego, że wiedziałam, iż to Wielka Stopa nie
odbierałam tego w kontekście zdefiniowanego zagrożenia, tylko bardziej
nadnaturalnego, a takie podejście jak wiadomo potęguje ogólne wrażenia z
seansu. Kiedy młodzi ludzie zostają uwiezieni w lesie Sanchez przez jakiś czas
skupia się na ich próbach zabarykadowania się w chatce i nocnych najściach niewidzianego
w całej okazałości potwora. W moim odczuciu wszystkie jego ataki uatrakcyjniono
odpowiednią dawką napięcia, pomimo chaotycznego obrazu w chwilach największego
zagrożenia. Zresztą podobnej niestabilności kamera nabiera, kiedy Wielka Stopa
zabija któregoś z bohaterów, co oczywiście wzmaga realizm (bo kto pozbawiany
właśnie życia dbałby o niezamazany obraz?), ale z drugiej strony denerwuje
brakiem dosłowności. Wszystkie sceny mordów rozgrywają się poza kadrem, troszkę
krwi możemy zobaczyć jedynie, kiedy z nogi Matta wystaje złamana kość, ale
pozostałe konfrontacje bohaterów z włochatym potworem są skrzętnie ukrywane
przed wzrokiem widzów.
Cała problematyka filmu zamyka się na próbach przeżycia zaatakowanych przez
Wielką Stopę bohaterów na nieprzyjaznych, leśnych terenach. Sanchez tak bardzo
trzyma się survivalowej konwencji, że
pamięta nawet o ciągłym rozdzielaniu się bohaterów, braku zasięgu w ich
telefonach komórkowych i bezsensownemu marnotrawieniu amunicji (choć to
ostatnie można zrzucić na karb paniki). Owe typowe dla amerykańskich rąbanek
elementy, do których zdążyłam się już na tyle przyzwyczaić, aby akceptować je,
jako niezbywalne części konwencji, mieszają się z niemożliwymi do przełknięcia
głupotami. Dla przykładu, choć można zrozumieć postępowanie Briana, który wszędzie
zabiera swoją kamerę z uwagi na obsesję na punkcie filmowania nie sposób tego
samego powiedzieć o pozostałych bohaterach. Ilekroć któryś z nich oddala się od
reszty wkłada kask z kamerą, nie wiadomo za bardzo po co, bo w protagoniści
dysponują już wystarczającą ilością materiału, aby udowodnić ludzkości
istnienie Wielkiej Stopy. Poza tym zastanawia też ich determinacja do
nagrywania wszystkiego w obliczu tak wielkiego zagrożenia, mimo że poddają się
dławiącej panice nie zapominają o zabraniu kamery… Rozumiem, że tylko w taki
sposób Sanchez mógł skonfrontować widzów z wydarzeniami mającymi miejsce po
rozdzieleniu się bohaterów, ale zastanawiam się, czy w kontekście takiego
scenariusza tradycyjne filmowanie nie byłoby bardziej wiarygodne. Z obsady
najbardziej przypadł mi do gustu czarnoskóry Roger Edwards, przystojniaczek z
zadowalającym warsztatem. Pozostali panowie, Chris Osborn i Samuel Davis, jak
na niszowy film również nie spisali się gorzej. Czego nie można powiedzieć o
paniach, Dorze Madison Burge i Denise Williamson, które trochę przesadziły z
odmalowywaniem emocji na twarzach.
Pod kątem klimatu i napięcia „Exists” prezentuje się aż nazbyt przyzwoicie.
Doświadczenie reżysera w kinie grozy, pomimo irytującego mnie „kręcenia z ręki”
pomogło mu w stworzeniu odpowiedniej oprawy. Ale współpraca ze scenarzystą
Jamie’m Nashem po raz kolejny obniżyła poziom twórczości Sancheza. Film, co
prawda, dzięki nieustającemu napięciu ogląda się całkowicie bezboleśnie, ale
gdyby połączyć talent reżysera z bardziej dopracowanym scenariuszem efekt
mógłby być piorunujący, nie tylko przystępny.
Jak można nienawidzić BWP, no jak? :-P
OdpowiedzUsuńHehe wszyscy mnie o to pytają, dlatego dopuszczam możliwość że to ze mną jest coś nie tak, a nie z filmem;)
UsuńA tak na serio, ten film mnie zwyczajnie nudzi. Dla mnie cała fabuła ogranicza się do bieganiny przerażonej grupki młodych ludzi po lesie, a to troszkę za mało żeby wzbudzić moje zainteresowanie. Zresztą "Exists", jak się nad tym zastanowić, bazuje na podobnym scenariuszu (bohaterzy biegający po lesie), ale klimat tej produkcji bardziej mnie wziął od tego w BWP, no i jakieś sceny bezpośrednich ataków potwora tutaj wtłoczyli, które trzymały w jakim takim napięciu, czego o BWP powiedzieć nie mogę.
Nic z tobą Buffy nie jest nie tak, dla mnie BWP to jeden z najgorszych i najnudniejszych filmów, nic się tam nie dzieje, a nawet pod koniec nie pokazali tych wiedźm, moim zdaniem to zrozumiałe że tego nie lubisz, bo ja tek tego nie znoszę, jest to moim zdaniem jeden z najgorszych i najnudniejszych horrorów jakie powstały, wynudziłem się przez cały seans, jak oglądałem BWP a nawet zasnąłem, i zgadzam się Exists jest lepiej wykonany, staranniej itp. przynajmniej widać to "coś złego" bo w BWP ani przez moment nie pokazali tych wiedźm, czy co to tam było, tylko mam pytanie odnośnie Exists, czy pod koniec, tego faceta coś zabiło? bo tak kamerę odłożył że był widok na samochód, choć nie było nic widać a Sasquatch, odszedł, więc myślę że ten pod koniec przeżył :D
UsuńSPOILER Też uważam, że Brian przeżył. Przeprosił Wielką Stopę za zabicie jej dziecka, szczerze tego żałował, więc darowała mu życie.
Usuń