środa, 24 grudnia 2014

„The Strange Color of Your Body's Tears” (2013)

Dan Kristensen wraca z podróży służbowej i odkrywa, że jego żona zniknęła. Początkowo mężczyzna na własną rękę stara się ją odnaleźć, skupiając się na mieszkańcach kamienicy, w której wynajmuje mieszkanie. Ale po niesatysfakcjonujących rozmowach zawiadamia o zdarzeniu policję. Wkrótce kontaktuje się z nim detektyw Vincentelli, który już od jakiegoś czasu jest zaniepokojony dziwnymi wydarzeniami w kamienicy, z której zniknęła żona Dana. Wkrótce mężczyźni zaczynają odnajdywać okaleczone ciała mieszkańców.

Po zapoznaniu się z „Gorzkim”, surrealistycznym hołdem złożonym włoskim obrazom giallo stworzonym przez Helene Cattet i Bruno Forzani byłam ciekawa, jak wypadła dalsza ich twórczość. „The Strange Color of Your Body's Tears” (oryginalny tytuł: „L’etrange couleur des larmes de ton corps”) zrealizowano w Belgii, Francji i Luksemburgu, a pierwszy pokaz filmu odbył się w 2013 roku na Locarno Film Festival. Chociaż scenariusz Cattet i Forzano również osadzono w konwencji nurtu giallo, krytycy nie byli już tak zadowoleni z efektu, jak w przypadku „Gorzkiego”, ale za to film zdobył uznanie w niszowym światku fanów tego podgatunku.


W przeciwieństwie do „Gorzkiego” „The Strange Color of Your Body's Tears” kładzie duży nacisk na fabułę, która tutaj również budowana jest głównie za pomocą obrazu i dźwięku. Scenariusz Cattet i Forzani ponownie urozmaicają surrealistyczne, znakomicie zmontowane wstawki, ale twórcy nie pozwalają sobie na spowolnienia akcji (jak to miało miejsce w środkowej partii „Gorzkiego”). Długie, wizualne przerywniki w wątku kryminalnym dążą do artystycznego przedstawienia mordów i sadystycznego seksu, a nie niepotrzebnie powtarzającego się podkreślania kiełkującej świadomości płciowej u któregoś z bohaterów. Pod tym względem „The Strange…” w moim odczuciu wypada lepiej od „Gorzkiego”, ale za to na jego niekorzyść działa nadmierne skomplikowanie fabuły. Pierwsza połowa filmu, zawiązująca i rozbudowująca akcję, jest dosyć jasna. Ot, mamy pracownika firmy telekomunikacyjnej, Dana Kaspersena, zgłębiającego tajemnicę kamienicy, w której mieszka, ufając, że to pomoże mu odnaleźć zaginioną w dziwnych okolicznościach żonę. Po powrocie z podróży służbowej odkrył jej nieobecność i może nie wzbudziłoby to w nim tak raptownych złych przeczuć, gdyby drzwi wejściowe nie były zamknięte od środka. Dan, z pomocą detektywa Vincentellego rozpoczyna dochodzenie, które wkrótce doprowadzi go na skraj szaleństwa. Dynamicznie zmontowane migawki zabójstw mieszkających w kamienicy kobiet i mężczyzn przez osobnika w czarnych, lateksowych rękawiczkach mają widzom zasygnalizować obecność mordercy, silnie inspirowanego antagonistami włoskich obrazów giallo. Ale też przemycić odrobinę rozbuchanej, sadystycznej erotyki. Ostrze noża pieszczące kobiecy sutek, lina zaciskająca się na szyi i wreszcie odstręczający, bolesny stosunek w odłamkach szkła. Scen mordów również jest całkiem sporo i podobnie jak erotykę przedstawiono je w bulwersujący, czysto artystyczny sposób. Liczne rany zadawane brzytwą, wbijanie od góry noża w głowę i zagłębianie palca w ranie to tylko niektóre z licznych pokazów przemocy, ale przedstawione w tak dalece wysublimowanym stylu, że nie można oprzeć się jego estetycznemu wymiarowi. Takie odczucia do scen mordów, które już z definicji powinny szokować wprowadzają pewną dozę dyskomfortu, obrzydzenia do siebie samego, co zapewne było zamierzonym zabiegiem twórców.


Oprócz wysublimowanych scen gore i sadystycznego seksu Cattet i Forzani uciekają się również do surrealistycznych scen, ocierających się o szaleństwo. Zakrzywiają rzeczywistość, odkształcając percepcję widza, któremu coraz trudniej będzie oddzielić fikcję od rzeczywistości. Zdecydowanie najciekawszą taką sekwencją jest przywodzące na myśl „Piąty wymiar” powielanie postaci Dana. Mężczyznę w środku nocy budzi dzwonek domofonu, a kiedy podchodzi do drzwi widzi na zapisie z monitoringu siebie samego stojącego na progu i przestrzegającego siebie z wnętrza mieszkania. Kiedy ucieka w głąb domu znowu słyszy dzwonek i odkrywa, że kolejny on właśnie wstaje z łóżka, aby podejść do drzwi wejściowych. I tak kilka razy z rzędu, przy czym tylko jednemu sobowtórowi Dana udaje się uciec (i to zapewne on ostrzega siebie przez domofon) – reszta pada ofiarą tajemniczego mordercy ukrywającego się w mieszkaniu. Kolejną godną uwagi nadnaturalną sekwencją jest czarno-biała scena poprzedzająca mord jednej z mieszkanek kamienicy. Kobieta dostaje pudełko w szaro-białe pasy. Kiedy wkłada do niego rękę ta zatapia się w atramentowej czerni, z której jakiś czas późnej zaczynają wychodzić widmowe postaci. Tapeta w szaro-białe pasy w jej mieszkaniu oraz ujęcie pościgu przez papierowy tunel mają wywołać wrażenie, że wszystko, co widzimy rozgrywa się wewnątrz pudełka, tak jakbyśmy weszli w zwichrowaną psychikę jakiegoś szaleńca. Obie te mocno oniryczne sekwencje, wtłoczone we właściwą akcję filmu twórcy pozostawiają do indywidualnej interpretacji widzów – sami muszą zadecydować, czy były one jedynie przywidzeniami tudzież snami bohaterów, czy w ich życie wkradł się jakiś nadnaturalny pierwiastek. Jak już wspomniałam „The Strange…” opowiada głównie obrazem i dźwiękiem (główny, dudniący motyw muzyczny podkreślający niemalże wszystkie kulminacje jest doprawdy mistrzowski), ale to nie surrealizm najbardziej komplikuje całą intrygę tylko enigmatyczny scenariusz. Druga połowa filmu, która powinna co nieco wyjaśniać tylko wszystko komplikuje, a kiedy tuż przed finałem już myślimy, że poskładaliśmy tę układankę w jedną, spójną całość przychodzi pora na zagadkowy finał, który na powrót wszystko miesza. Co prawda zinterpretowałam sobie scenariusz „The Strange…” na swój sposób, ale przyznam, że nie byłam w stanie zawrzeć w nim przekonującego wyjaśnienia wszystkich wydarzeń. To chyba jeden z tego rodzaju obrazów, do którego z jakiej strony byśmy nie podeszli wyjaśnienie i tak nie obejdzie się bez dziur logistycznych. Co jeśli inaczej na to spojrzeć nie musi koniecznie być mankamentem, ma szansę podnieść jego poziom – można oglądać kilka razy z zupełnie innej pozycji wyjściowej.

Nie jestem w stanie zdecydować, który film Helene Cattet i Bruno Forzani prezentuje się lepiej, ponieważ zarówno „Gorzki”, jak i „The Strange Color of Your Body's Tears” mają swoje lepsze i gorsze momenty. Nadmierne skomplikowanie intrygi w tym drugim może, co prawda być odbierane zarówno na korzyść, jak i niekorzyść filmu, ale już zachwycająca, surrealistyczna realizacja, wymuszająca na widzach zachwyt nad artystycznym podejściem twórców do takich tematów, jak mordy i brutalny seks oraz pomysłowe przemieszanie fikcji z rzeczywistością robią wrażenie. Wątpię, żeby taki styl zaspokoił oczekiwania masowych odbiorców, ale z pewnością przyciągnie uwagę estetów, niebojących się konfrontacji swoich zmysłów z brutalną problematyką, która szokuje nie tyle aspektami gore, co raczej ich niecodziennym, wysmakowanym przedstawieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz