środa, 3 grudnia 2014

„Głębia ciemności” (2014)


Doktor Michael Cayle wraz z żoną, Cristine, i ośmioletnią córeczką, Jessicą, przeprowadza się do małego miasteczka, Ashborough. Na miejscu odkrywa, że mieszkańcy mają bardzo restrykcyjne zasady życia we wspólnocie, ale początkowo nie przeszkadza mu to w kontaktach z sąsiadami. Otwiera gabinet lekarski i wraz z Cristine zaczyna starać się o dziecko. Tę idyllę zakłóca sąsiad Cayle’ów, który wyjawia Michaelowi, że Ashborough od zawsze pozostaje pod władzą plemienia Odludków, którym należy złożyć ofiarę ze zwierzęcia, aby zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie.

Adaptacja powieści Michaela Laimo, w 2004 roku nominowanej do Bram Stoker Award. Książka w 2011 roku doczekała się kontynuacji, zatytułowanej „Return to Darkness”, ale w Polsce jak na razie nakładem wydawnictwa Amber ukazała się tylko pierwsza część. Wersję filmową wyreżyserował twórca niskobudżetówek, Colin Theys na podstawie scenariusza Johna Doolana, z którym wcześniej współpracował przy kilku innych produkcjach (m.in. „Banshee!!!”, „Steve Niles’ Remains”, „Umarłe dusze”). Amerykańscy krytycy mieli ambiwalentny stosunek do efektu pracy obu panów, natomiast masowi odbiorcy w większości nie stronili od negatywnych opinii.

Scenariusz miał potencjał. Bez problemu można go dostrzec podczas pierwszej połowy seansu. Małomiasteczkowy, sielski klimat miesza się wówczas z delikatną aurą tajemnicy, akcentowanej niepokojącym zachowaniem mieszkańców Ashborough w stanie New Hampshire. Już pierwsze informacje przekazane Cayle’om przez sąsiada budzą podejrzenia do tej społeczności. Brak kablówki i godzina policyjna w opinii mieszkańców mają umożliwić im zacieśnienie więzów, dopomóc w stworzeniu wspólnoty, a jak wiadomo ilekroć w kinie grozy padają takie górnolotne hasła widzom z miejsca zapala się w głowie sygnał ostrzegawczy. Michael też z czasem zacznie coś podejrzewać. Szczególnie, kiedy jego żona zacieśni znajomość z krewną założycieli miasta, demoniczną Zellis, a córka zacznie utrzymywać, że nocami widuje w swoim pokoju duchy ze świecącymi oczami. Kiedy poznamy oblicze zagrożenia, czyhającego na rodzinę Cayle’ów, lud Odludków, sterujący wszystkimi poczynaniami społeczności Ashborough małomiasteczkowy klimat jeszcze przez chwilę będzie łatwo wyczuwalny. Michael rzecz jasna nie uwierzy w te rewelacje, ale to wcale nie powstrzyma go przed zdwojoną czujnością. Wędrówki mężczyzny po dużym domostwie, śladami szybko przemykających cieni oraz widok rozjarzonych oczu stworków, czyhających nocą na zewnątrz są tak pozbawione napięcia, że ich przydługa realizacja szybko nuży. Choć twórcy zaakcentowali owe wydarzenia nastrojową ścieżką dźwiękową brak wyczucia suspensu i rezygnacja z mocnych punktów kulminacyjnych sprawiły, że patrzyłam na ten dramat głównego bohatera z niejaką obojętnością, nie mogąc się doczekać przeskoku akcji. A tych jest całkiem sporo – tuż przed spodziewaną kulminacją twórcy przerywali nagle daną scenę, przechodząc do wydarzeń mających miejsce nazajutrz. Nie wiem, czy owe wzdraganie się przed ewokacją grozy było podyktowane niechęcią do jump scen, czy raczej brakiem pomysłu na przyzwoite zamknięcie tych wbrew intencji filmowców nietrzymających w napięciu sekwencji. Motywów nie znam, ale efekt był dla mnie mocno rozczarowujący, dlatego też podczas pierwszej połowy seansu nastawiłam się raczej na leniwą historię o dziwacznym miasteczku i z takimi oczekiwaniami spędziłam przed ekranem całkiem znośne kilkadziesiąt minut. Aż przyszła pora na większą dosłowność.

Kiedy Theys wreszcie decyduje się pokazać widzom prawdziwą naturę zagrożenia małomiasteczkowy klimat wyparowuje, a zastępują go delikatne akcenty gore. Jedyną taką umiarkowanie drastyczną sceną, która jako tako przypadła mi do gustu był widok zakrwawionej dziewczyny zbliżającej się do Michaela – tej samej, dzięki której nieco wcześniej można było obejrzeć kilka całkiem udanie zrealizowanych onirycznych ujęć. Niestety, im dalej tym gorzej. Wygląd Odludków, pomimo ich odrażających, zaniedbanych ciał psują świecące niczym reflektory oczy – nie dość, że strasznie efekciarskie to w dodatku zabawne. A i ich początkowe postępowanie nie wzbudza niepokoju – choć trzeba przyznać, że jest przyczynkiem do zobrazowania całkiem ciekawej, ale z pewnością nie odstręczającej sceny gore, z wykorzystaniem przekonującej sztucznej krwi. W wielkim skrócie druga połowa projekcji upływa w towarzystwie nieprzesadzonej makabry, chaotycznych, z góry skazanych na niepowodzenie ucieczek, kilku walkach wręcz z owymi kreaturami i paroma rewelacjami wyjaśniającymi postępowanie mieszkańców Ashborough. Słowem: nic nowego w kinie grozy. A co gorsza podanego bez jakiegokolwiek wyczucia gatunku i bez poszanowania odpowiedniego klimatu. Niby mroczna kolorystyka obrazu jest, ale bez napięcia i dobitnego akcentowania zagrożenia jest praktycznie bezużyteczna. Za to finał w zamyśle uciekający się do podwójnej bomby w jednej kwestii bardzo mnie zaskoczył, ale druga zbyt nachalnie była sygnalizowana wcześniej, przez co nietrudno było mi ją przewidzieć. Pomimo miernej realizacji całkiem ciekawego pomysłu w „Głębi ciemności” wystąpili zacni aktorzy. Odtwórca głównej roli Sean Patrick Thomas dwoił się i troił, aby odrobinę podnieść poziom tej produkcji. Ostatecznie pokonała go fuszerka reżysera, ale Thomasowi niczego zarzucić nie mogę. Ponadto bardzo cieszyła mnie obecność Blanche Baker, znakomitej aktorki, która po „Dziewczynie z sąsiedztwa” zawsze idealnie będzie mi się wpasowywać w czarne charaktery. 

Reasumując „Głębia ciemności” to taki typowy średniak – ciekawy w momentach, kiedy nic się nie dzieje, ale za to irytujący w dalszych pełnych akcji minutach projekcji. Potencjał był, ale niestety reżyser słynący z braku wyczucia gatunku go zaprzepaścił i to na tak szkolnych błędach, że aż przykro się robi. Książki jeszcze nie czytałam, ale jej adaptacja nie zniechęciła mnie do lektury. W końcu zarys historii był niczego sobie, tylko wykonanie mocno kulało.

2 komentarze: