Doktor Michael Cayle wraz z żoną, Cristine, i ośmioletnią córeczką, Jessicą,
przeprowadza się do małego miasteczka, Ashborough. Na miejscu odkrywa, że
mieszkańcy mają bardzo restrykcyjne zasady życia we wspólnocie, ale początkowo
nie przeszkadza mu to w kontaktach z sąsiadami. Otwiera gabinet lekarski i wraz
z Cristine zaczyna starać się o dziecko. Tę idyllę zakłóca sąsiad Cayle’ów,
który wyjawia Michaelowi, że Ashborough od zawsze pozostaje pod władzą plemienia
Odludków, którym należy złożyć ofiarę ze zwierzęcia, aby zapewnić
bezpieczeństwo swojej rodzinie.
Adaptacja powieści Michaela Laimo, w 2004 roku nominowanej do Bram Stoker
Award. Książka w 2011 roku doczekała się kontynuacji, zatytułowanej „Return to
Darkness”, ale w Polsce jak na razie nakładem wydawnictwa Amber ukazała się
tylko pierwsza część. Wersję filmową wyreżyserował twórca niskobudżetówek,
Colin Theys na podstawie scenariusza Johna Doolana, z którym wcześniej współpracował
przy kilku innych produkcjach (m.in. „Banshee!!!”, „Steve Niles’ Remains”, „Umarłe
dusze”). Amerykańscy krytycy mieli ambiwalentny stosunek do efektu pracy obu
panów, natomiast masowi odbiorcy w większości nie stronili od negatywnych
opinii.
Scenariusz miał potencjał. Bez problemu można go dostrzec podczas pierwszej
połowy seansu. Małomiasteczkowy, sielski klimat miesza się wówczas z delikatną
aurą tajemnicy, akcentowanej niepokojącym zachowaniem mieszkańców Ashborough w
stanie New Hampshire. Już pierwsze informacje przekazane Cayle’om przez sąsiada
budzą podejrzenia do tej społeczności. Brak kablówki i godzina policyjna w
opinii mieszkańców mają umożliwić im zacieśnienie więzów, dopomóc w stworzeniu
wspólnoty, a jak wiadomo ilekroć w kinie grozy padają takie górnolotne hasła
widzom z miejsca zapala się w głowie sygnał ostrzegawczy. Michael też z czasem
zacznie coś podejrzewać. Szczególnie, kiedy jego żona zacieśni znajomość z
krewną założycieli miasta, demoniczną Zellis, a córka zacznie utrzymywać, że
nocami widuje w swoim pokoju duchy ze świecącymi oczami. Kiedy poznamy oblicze
zagrożenia, czyhającego na rodzinę Cayle’ów, lud Odludków, sterujący wszystkimi
poczynaniami społeczności Ashborough małomiasteczkowy klimat jeszcze przez chwilę
będzie łatwo wyczuwalny. Michael rzecz jasna nie uwierzy w te rewelacje, ale to
wcale nie powstrzyma go przed zdwojoną czujnością. Wędrówki mężczyzny po dużym
domostwie, śladami szybko przemykających cieni oraz widok rozjarzonych oczu stworków,
czyhających nocą na zewnątrz są tak pozbawione napięcia, że ich przydługa realizacja
szybko nuży. Choć twórcy zaakcentowali owe wydarzenia nastrojową ścieżką
dźwiękową brak wyczucia suspensu i rezygnacja z mocnych punktów kulminacyjnych
sprawiły, że patrzyłam na ten dramat głównego bohatera z niejaką obojętnością,
nie mogąc się doczekać przeskoku akcji. A tych jest całkiem sporo – tuż przed
spodziewaną kulminacją twórcy przerywali nagle daną scenę, przechodząc do
wydarzeń mających miejsce nazajutrz. Nie wiem, czy owe wzdraganie się przed
ewokacją grozy było podyktowane niechęcią do jump scen, czy raczej brakiem pomysłu na przyzwoite zamknięcie tych
wbrew intencji filmowców nietrzymających w napięciu sekwencji. Motywów nie
znam, ale efekt był dla mnie mocno rozczarowujący, dlatego też podczas pierwszej
połowy seansu nastawiłam się raczej na leniwą historię o dziwacznym miasteczku
i z takimi oczekiwaniami spędziłam przed ekranem całkiem znośne kilkadziesiąt
minut. Aż przyszła pora na większą dosłowność.
Kiedy Theys wreszcie decyduje się pokazać widzom prawdziwą naturę
zagrożenia małomiasteczkowy klimat wyparowuje, a zastępują go delikatne akcenty
gore. Jedyną taką umiarkowanie drastyczną
sceną, która jako tako przypadła mi do gustu był widok zakrwawionej dziewczyny
zbliżającej się do Michaela – tej samej, dzięki której nieco wcześniej można
było obejrzeć kilka całkiem udanie zrealizowanych onirycznych ujęć. Niestety,
im dalej tym gorzej. Wygląd Odludków, pomimo ich odrażających, zaniedbanych
ciał psują świecące niczym reflektory oczy – nie dość, że strasznie
efekciarskie to w dodatku zabawne. A i ich początkowe postępowanie nie wzbudza
niepokoju – choć trzeba przyznać, że jest przyczynkiem do zobrazowania całkiem ciekawej,
ale z pewnością nie odstręczającej sceny gore,
z wykorzystaniem przekonującej sztucznej krwi. W wielkim skrócie druga połowa
projekcji upływa w towarzystwie nieprzesadzonej makabry, chaotycznych, z góry
skazanych na niepowodzenie ucieczek, kilku walkach wręcz z owymi kreaturami i
paroma rewelacjami wyjaśniającymi postępowanie mieszkańców Ashborough. Słowem:
nic nowego w kinie grozy. A co gorsza podanego bez jakiegokolwiek wyczucia
gatunku i bez poszanowania odpowiedniego klimatu. Niby mroczna kolorystyka
obrazu jest, ale bez napięcia i dobitnego akcentowania zagrożenia jest
praktycznie bezużyteczna. Za to finał w zamyśle uciekający się do podwójnej
bomby w jednej kwestii bardzo mnie zaskoczył, ale druga zbyt nachalnie była
sygnalizowana wcześniej, przez co nietrudno było mi ją przewidzieć. Pomimo
miernej realizacji całkiem ciekawego pomysłu w „Głębi ciemności” wystąpili zacni
aktorzy. Odtwórca głównej roli Sean Patrick Thomas dwoił się i troił, aby
odrobinę podnieść poziom tej produkcji. Ostatecznie pokonała go fuszerka
reżysera, ale Thomasowi niczego zarzucić nie mogę. Ponadto bardzo cieszyła mnie
obecność Blanche Baker, znakomitej aktorki, która po „Dziewczynie z sąsiedztwa”
zawsze idealnie będzie mi się wpasowywać w czarne charaktery.
Reasumując „Głębia ciemności” to taki typowy średniak – ciekawy w momentach,
kiedy nic się nie dzieje, ale za to irytujący w dalszych pełnych akcji minutach
projekcji. Potencjał był, ale niestety reżyser słynący z braku wyczucia gatunku
go zaprzepaścił i to na tak szkolnych błędach, że aż przykro się robi. Książki
jeszcze nie czytałam, ale jej adaptacja nie zniechęciła mnie do lektury. W
końcu zarys historii był niczego sobie, tylko wykonanie mocno kulało.
Moge prosic o recenzje Chilling Viions: 5 Senses of Fear (2013) ?
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zrecenzuję.
Usuń