Pomyłki roku 2014
15. „Dziecko Rosemary” (recenzja) – readaptacja kultowej powieści Iry
Levina, którą pierwszy mistrzowsko przeniósł na ekran Roman Polański. W
odświeżonej wersji postawiono na formę miniserialu, a za reżyserię odpowiadała
Agnieszka Holland. Choć twórcom chwali się świeże podejście do tej historii nie
można tego samego powiedzieć o zrozumieniu gatunku. Rozwleczone, nudnawe
dialogi i brak klimatu grozy pozostawiają spory niedosyt.
14. „Diabelska plansza Ouija” (recenzja) – lekki teen horrorek, który nie mógł się zdecydować, do którego nurtu
przystawać. Zmiksowanie wątków paranormalnych z bardziej slasherowymi scenami mordów może i zdałoby egzamin, gdyby nie te
nieszczęsne jakże sztuczne efekty komputerowe i zaniedbanie atmosfery grozy.
13. „Grace: Opętanie” – horrorów o opętaniach i egzorcyzmach z imieniem
ofiary demonów w tytule powstało już mnóstwo i każdy bardziej bądź mniej udanie
naśladuje kultowego „Egzorcystę”. Tutaj jedyny wyjątek tkwi w realizacji,
subiektywnym filmowaniu z punktu widzenia opętanej, bo cała reszta to
pozbawione większej dosłowności, wręcz tchórzliwe popłuczyny po arcydziele
Williama Friedkina.
12. „Kingdom Come” – horror religijny powielający znane motywy pobudki
grupki nieznanych sobie osób w zamkniętym pomieszczeniu (tutaj opuszczonym
szpitalu psychiatrycznym) i balansowania na granicy życia doczesnego i
duchowego. Zabawnie ucharakteryzowane potworki na łańcuchach, oklepane podejście
do sylwetki diabła, lewicowe przesłanie (wybaczaj mordercom i pedofilom, pod
żadnym pozorem ich nie krzywdź, bo staniesz się taki, jak oni) i zero klimatu,
który powinien wynikać z takiego miejsca akcji to skrótowy opis tego nieudanego
przedsięwzięcia.
11. „At the Devil’s Door” (recenzja) – eksperymentalna narracja z zamianami
głównych bohaterek to chyba jedyny plus tego obrazu, no może obok niezmiennie
niepokojących mnie białych oczu, na chwilę się tutaj pojawiających i
nienaturalnego wykręcania ciała. Oszczędna ewokacja grozy, zasadzająca się
przede wszystkim na przewidywalnych jump
scenach i brak bardziej charakterystycznego pomysłu na scenariusz pogrążyły
ten film, który może i mógłby wypaść bardziej intrygująco, gdyby twórcy troszkę
pobudzili wyobraźnię.
10. „Diabelskie nasienie” (recenzja) – zrealizowany w modnej konwencji verite horror satanistyczny z
naleciałościami czarnej komedii, który mógł zabłysnąć jedynie pomysłową
kampanią reklamową z kukłą diabelskiego dziecka terroryzującą przechodniów. Za
to obiekt tej reklamy jest już denerwująco schematyczny, delikatny i
przerażająco… nudny.
9. „Uśpieni” (recenzja) – horror nastrojowy luźno inspirowany prawdziwymi
wydarzeniami, który miejscami oferuje całkiem zgrabny klimat, znacznie
potęgowany umiejętną stylizacją na lata 70-te XX wieku. Potencjał był, ale
twórcy nie potrafili go w pełni wykorzystać, niepotrzebnie komplikując fabułę
niepowiązanymi ze sobą wątkami i rozczarowując słabymi jump scenami.
8. „Cabin Fever: Patient Zero” (recenzja) – trzecia odsłona moim zdaniem
znakomitej „Śmiertelnej gorączki”, bardziej krwawa od jedynki, ale pozbawiona
większego polotu. Nudnawe przestoje w akcji i lekki teen horrorowy klimat znacząco obniżają ogólne, w zamyśle czysto
rozrywkowe wrażenia z seansu.
7. „Animal” (recenzja) – głupiutki animal
attack podany w konwencji survivalowej,
który może dostarczyć rozrywki chyba jedynie po paru głębszych. Realizacja jak
na niskobudżetówkę całkiem przyzwoita, ale co z tego skoro scenarzyści nie
mieli do powiedzenia niczego, co przyciągnęłoby wzmożoną uwagę na więcej niż 5
minut projekcji.
6. „Jako w piekle, tak i na Ziemi” (recenzja) – konwencja verite, gwarantująca trzęsący się obraz,
brak klaustrofobicznego klimatu, który powinien wynikać z miejsca akcji
(paryskie katakumby), główna bohaterka-Rambo i przewidywalne jump sceny pogrążyły całkiem ciekawy
pomysł na fabułę. A żeby tego było mało końcówka dobiła ten nudnawy twór
żałosnymi efektami komputerowymi. Szkoda, bo potencjał był, ale przegrał z
realizacją i brakiem wyczucia gatunku u twórców.
5. „Droga bez powrotu 6: Hotel na uboczu” – szósta, powtarzam już szósta
część tej niekończącej się serii, która zaczęła się staczać już od dwójki.
Podczas, gdy poprzednie odsłony odchodziły od survivalowej konwencji pierwowzoru w stronę przerysowanego gore twórcy „Hotelu na uboczu” poszli
jeszcze dalej, w kierunku… erotyki. Tylko rozbierane sceny pamiętam z seansu
tego filmu, tak jakby reżyser, Valeri Milev, zapomniał, że kręci horror, albo
może chciał sobie po prostu popatrzeć na roznegliżowane aktorki;)
4. „Leprechaun: Origins” (recenzja) – reboot komediowej serii
zapoczątkowanej w 1993 roku przez Marka Jonesa, tym razem podany na poważnie.
No tak, opowieść o karle podana na serio już z definicji nie mogła zdać
egzaminu. Ale filmowcy dodatkowo tę produkcję pogrążyli mocno schematyczną,
wyjałowioną z napięcia survivalową konwencją
oraz w większości niezapadającymi w pamięć scenami mordów. Jedyne, co się udało
to zachwycające zdjęcia – aż boli, że scenariusz zmarnował tak dobrą pracę
operatorów.
3. „Jinn” – efekciarska hybryda horroru, thrillera i fantasy, która oprócz
CGI nie ma widzom absolutnie nic do zaoferowania. Reżyser, Ajmal Zaheer Ahmad,
niemalże w każdym ujęciu popisuje się nowoczesną technologią, sygnalizując że
kręci historię… o niczym. Coś, co sprawia wręcz fizyczny ból – tak wielki, że
nie można powstrzymać się przed przewijaniem.
2. „The Appearing” (recenzja) – niskobudżetowy
twór porywający się z przysłowiową motyką na słońce. Twórcy, dysponując tak
niewielkim nakładem pieniężnym powinni postawić na budowanie klimatu grozy, a
nie taką mnogość stricte horrorowych scen, które w efekcie porażały
nieumiejętną charakteryzacją. Mógłby z tego powstać całkiem zgrabny horror
religijny, co prawda szablonowy, ale przynajmniej bezbolesny w odbiorze, ale
niestety wygórowane ambicje reżysera zjadły tę jakże amatorsko zrealizowaną
produkcję.
1.
„Seed 2: The New Breed” (recenzja) – król tegorocznych gniotów! Niskobudżetowy
sequel brutalnego slashera Uwe Bolla nakręcony
chyba z myślą o szybkim zarobku na podczepieniu się do znanego tytułu. Bo
żadnej wartości czy to rozrywkowej, czy tym bardziej artystycznej to to na
pewno nie przedstawia. Amatorska realizacja i kretyńska fabuła zapewne wywołają
dyskomfort nawet u masochistów, nie wspominając już o koneserach kina grozy.
Arcyporażka XXI wieku!
Średniawki roku 2014
7. „Głębia ciemności” (recenzja) – adaptacja B-klasowej powieści Michaela
Laimo o wiele ciekawsza, kiedy nie dzieje się nic szczególnego, a bo budująca
całkiem zgrabną aurę zamkniętej społeczności, skrywającej przed światem
przerażające tajemnice. Za to po ujawnieniu zagrożenia, czyhającego na
protagonistów film zaczyna balansować na granicy śmieszności, która naturalną
koleją rzeczy zaprzepaszcza cały, tak misternie początkowo budowany klimat
niezdefiniowanej grozy.
6. „Asmodexia” (recenzja) – odcinający się od spopularyzowanej przez
„Egzorcystę” konwencji horrorów o opętaniach hiszpański, profesjonalnie
zrealizowany obraz, który jednak poza oryginalnym motywem nie ma zbyt wiele do
zaoferowania. Niedobrana ścieżka dźwiękowa i przewidywalny finał uniemożliwiają
większy zachwyt nad scenariuszem.
5. „Exists” (recenzja) – horror
verite, współtwórcy „The Blair Witch Project”, Eduardo Sancheza,
opowiadający o Wielkiej Stopie i utrzymany w survivalowym schemacie. Klimat i napięcie są wyczuwalne niemalże
przez cały seans, ale scenariusz nie oferuje prawie niczego ponad bieganinę
przerażonych bohaterów po lesie. Dla realizacji można obejrzeć, ale na pewno
nie dla fabuły.
4. „Mercy” (recenzja) – adaptacja opowiadania Stephena Kinga osadzona
zarówno w konwencji nastrojowego horroru, jak i dramatu. Pierwszą połowę
zanadto rozwleczono za to druga sporo uratowała dynamicznym montażem,
trzymającą w napięciu akcją i kilkoma umiarkowanie krwawymi ujęciami.
3. „See No Evil 2” (recenzja) – sequel slashera
Gregory’ego Darka z 2006 roku, w reżyserii sióstr Soska. Reżyserki jak zwykle
sporo uwagi poświęciły budowaniu klimatu zdefiniowanego zagrożenia i pełnemu
napięcia rozwojowi akcji. Aczkolwiek stchórzyły podczas scen mordów, które w
większości rozgrywają się poza kadrem. Obejrzeć można bez narażania się na
nudę, ale nie należy oczekiwać fajerwerków.
2. „The Possession of Michael King” (recenzja) – utrzymany w estetyce found footage horror religijny o wyeksploatowanym
do granic możliwości opętaniu człowieka przez demona. Jednak pomimo
konwencjonalnego scenariusza seans dostarcza kilku całkiem zgrabnych, podanych
z wyczuciem gatunku krwawych ujęć. Pierwsza połowa projekcji, co prawda
odrobinę przynudza nudnawymi dialogi, ale klimatyczno-makabryczna druga partia
filmu prawie w całości rekompensuje te początkowe niedogodności.
1.„Annabelle” (recenzja) – głośny spin-off „Obecności” Jamesa Wana, w
reżyserii Johna R. Leonetti’ego. Wysmakowana stylizacja na lata 70-te XX wieku
i daleko idąca oszczędność w epatowaniu stricte horrorowymi elementami
przywodzą na myśl stare, dobre ghost
stories. I gdyby nie przewidywalne jump
sceny, tylko sporadyczne odniesienia do nawiedzonej lalki oraz kopiowanie
„Dziecka Rosemary”, „Annabelle” mogłaby być wyznacznikiem nowej-starej jakości
w kinie grozy, rezygnującej z dynamizmu na rzecz budowania gęstej atmosfery
grozy i dramaturgii. Ale niestety scenariusz nie podołał ambicjom reżysera –
film jako całość, co prawda nie rozczarowuje, ale też nie zapada na dłużej w
pamięci.
Perełki roku 2014
11. „Klątwa Jessabelle” (recenzja) – ghost
story z elementami religii voodoo,
która urzekła mnie maksymalnie klimatyczną pierwszą połową. Aura tajemniczości,
potęgowana częstymi materializacjami ducha i kilka naprawę pomysłowych, podnoszących
napięcie ujęć. Druga połowa wypada już dużo gorzej (poza udanym finałem) – tak jakby
twórcy nie potrafili dłużej utrzymać atmosfery grozy, a scenarzysta nie miał
pomysłu na pociągnięcie poszczególnych wątków. Wszystko ograniczył do
wyjałowionych z klimatu tajników voodoo,
ale mimo to pierwszą partię tej produkcji pamiętam do dziś, więc choćby z tego
powodu „Klątwa Jessabelle” zasługuje na wyróżnienie.
10. „Zbaw nas ode złego” (recenzja) – horror religijny skompilowany z
kryminałem osławionego Scotta Derricksona, w którym powrócił do tematyki opętań
i egzorcyzmów, poruszonej już, z o wiele lepszym skutkiem w jego „Egzorcyzmach
Emily Rose”. „Zbaw nas ode złego” sporo traci na nierównym klimacie oraz rezygnacji
twórców ze straszenia odbiorców na rzecz zaskakiwania ich jump scenami. Za to film broni ciekawa intryga kryminalna, barwni,
dobrze wykreowani przez aktorów bohaterowie, co jakiś czas rzucający dobrze
rozpisanymi żartami oraz oprawa dźwiękowa.
9. „Dark House” (recenzja) – niskobudżetowy, ale zaskakująco nastrojowy
horror religijny dosyć oryginalnie podchodzący do demonologii. Największą siłą
tego obrazu są zdecydowanie motywy zakrzywienia rzeczywistości, wywołujące
wrażenie, jakby protagoniści znaleźli się w innym świecie. Ale to tylko pozory,
ponieważ z biegiem akcji twórcy zaczynają pogrywać na oczekiwaniach
zaznajomionych z kinem grozy widzów. Jak na niskobudżetówkę wrażenie robi
również konsekwencja w budowaniu mrocznego, nadprzyrodzonego klimatu oraz brak
nużących przestojów w odpowiednio dynamicznej fabule.
8. „Alien Abduction” (recenzja) – utrzymany w stylistyce found footage horror science fiction, obrazujący
spotkanie pewnej rodziny z Obcymi w lasach Karoliny Północnej. Film zauważalnie
nie pretenduje do miana prekursora jakichś motywów, już raczej je powiela. Ale
robi to dobrze – z poszanowaniem klimatu zdefiniowanego zagrożenia, napięcia
oraz odżegnujący się od niepotrzebnego efekciarstwa. Prosty w odbiorze, czysto rozrywkowy
horrorek, który udowadnia, że nie zawsze silenie się na innowacyjność jest
gwarantem zaskarbienia sobie sympatii widzów.
7. „The Town That Dreaded Sundown” (recenzja) – sequel slashera/kryminału z 1976 inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami.
Rozbudowana fabuła, zgrabnie nawiązująca do zapomnianej już historii seryjnego
mordercy, zwanego Phantomem, eksperymentowanie z konturami i dość śmiałe jak na
slasher sceny mordów w pierwszej
połowie filmu wprost mnie urzekły. Głównie dlatego, że twórcy nie trzymali się ścisłych
ram nurtu slash. Druga połowa, poza
zaskakującym finałem jest już nieco spowolniona, ale to i tak znacząco nie
obniża poziomu tego obrazu.
6. „The Pact 2” (recenzja) – sequel ghost
story z elementami kryminału z 2012 roku, który w moim odczuciu przebił
część pierwszą. Więcej nieprzewidywalnych jump
scenek, mocniejszy klimat grozy, bardziej rozbudowana intryga kryminalna i
oczywiście profesjonalna realizacja ze szczególnym wskazaniem na znakomitą
ścieżkę dźwiękową.
5. „Zombeavers” (recenzja) – pastisz animal
attacków i zombie movies,
opowiadający o krwiożerczych, nieumarłych bobrach, atakujących spędzających weekend
w domku letniskowym frywolnych młodych ludzi. Nigdy bym nie podejrzewała, że
tak niepoważny scenariusz wzbudzi we mnie taki zachwyt, i że będzie tak
profesjonalnie zrealizowany. Pomysłowe, niewywołujące wrażenia sztuczności sceny
gore, znakomicie prezentujące się
bobry-zombie i mnóstwo przerysowanych, acz zaskakujących motywów fabularnych, które
udowadniają, że w kinie grozy nie ma żadnych granic, a wyobraźnia filmowców
jest nieograniczona.
4. „Tusk” (recenzja) – horror komediowy Kevina Smitha, luźno inspirowany
prawdziwym incydentem. Przemiana człowieka w morsa przez pragnącego odkupić
swoje winy szaleńca, która zniesmacza przesłaniem, ale zgodnie z zamysłem
reżysera nie epatuje realizmem, tylko celowym, niemalże kiczowatym
przerysowaniem. Groteska, konwencja tzw. chorych horrorów ukazana w krzywym zwierciadle
oraz duże poczucie humoru twórców składają się na naprawdę dziwny, ale też
hipnotyzujący film, ale jedynie dla odbiorców otwartych na nowe, balansujące na
granicy dobrego smaku pomysły.
3. „Housebound” (recenzja) – nowozelandzka zabawa schematami ghost stories, kryminałów, thrillerów,
czarnych komedii i filmów gore. Taki
miszmasz gatunkowy był mocno ryzykowny, ale twórcy całkowicie wywiązali się ze
swojego zadania. Historia płynnie przeskakuje przez wszystkie te, tak bardzo odmienne
konwencje, nie pozostawiając poczucia przekombinowania i silnie angażując
spragnionego czystej rozrywki widza w tę jakże dziwaczną opowieść. Nietypowy
powiew świeżości w kinie grozy wyłącznie dla entuzjastów eksperymentowania z
gatunkami i pogrywania na oczekiwaniach odbiorców, wyrobionych przez ograne
motywy w kinematografii.
2. „Babadook” (recenzja) – australijska inspiracja niemieckim kinem
ekspresjonistycznym wyreżyserowana w nowoczesnej oprawie przez Jennifer Kent.
Duże nagromadzenie psychologii, niezwykła dbałość o dramaturgię, minimalistyczne,
acz urokliwe materializacje, jakże oryginalnego antagonisty. Stonowane kino,
przywołujące na myśl straszaki z dawnych lat, które szczególny nacisk kładzie
na niepokojącą, ale nieepatującą efekciarską dosłownością fabułę. W
dzisiejszych czasach takie wysmakowane, powolne, ale jakże hipnotyzujące obrazy
są na wymarciu, więc tym bardziej cieszy, że ktoś w XXI wieku wreszcie pokazał,
co w kinie grozy jest najważniejsze.
1. „The Canal” (recenzja) – w (już prawie) minionym roku Amerykanie, jak zawsze,
nakręcili mnóstwo horrorów, z których większość nie zasługuje na uwagę widzów,
a Irlandczykom wystarczyło pokazać jeden straszak, który zdeklasował
konkurencję. Ghost story Ivana Kavanagha
pokazuje jak w naprawdę niepokojący sposób opowiedzieć konwencjonalną historię.
Jak wyważyć wszystkie części składowe dobrego straszaka, żeby stworzyć
prawdziwie klimatyczne arcydzieło. Stricte horrorowe sceny manifestacji zjawy
kobiety dosłownie wbiły mnie w fotel i pierwszy raz od lat wymusiły rozejrzenie
się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Seans „The Canal” tak bardzo zamazuje
granice rzeczywistości i fikcji, że niejednokrotnie ma się wrażenie, iż
maszkara za chwilę wypełznie z ekranu i zaatakuje oglądającego. Co tym bardziej
zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę, że twórcy w warstwie fabularnej nie
pokazali nam tutaj niczego nowego. Po prostu udowodnili, że innowacyjność nie
ma znaczenia, jeśli tylko zadba się o odpowiednią realizację.
Na pewno zainteresuję się perełkami. Widzę mnóstwo ciekawych filmów, których nie miałam okazji poznać.
OdpowiedzUsuńBrak ,, Aux yeux dans Vivants'' ( Among the Living ) Bustillo & Maury'ego na czele perełek i ,, Torture Chamber'' Tomaselliego w średniakach odebrałem, jako poważne niedopatrzenie.
OdpowiedzUsuńNo i czekamy na ,, It Follows ''...
Nie ma tych pozycji, bo jeszcze ich nie oglądałam. Nie znam języków obcych, więc muszę czekać na napisy. No, i nie oglądam też wszystkiego, bo brakuje mi na to czasu. Tak jak wspomniałam we wstępie - znajdują się tutaj tylko i wyłącznie te horrory, które udało mi się dotychczas obejrzeć - jeśli jakiegoś nie ma to przyczynę również wyjaśniłam we wstępie.
UsuńNa pewno obejrzę "Zbaw nas ode złego", bo ciągnie mnie do tego filmu już od jakiegoś czasu.
OdpowiedzUsuńZ tymi datami premier zawsze jest zamieszanie. Ja też ciągle się na to nacinam.Co do twojego zestawienia to w dużej mierze się zgadzam. Muszę koniecznie obejrzeć ten film o bobrach zombie, bo jesteś już druga osobą, która twierdzi, że jest fajny. "The Canal" i "Babadook" w czołówce najlepszych to bardzo dobre rozwiązanie. Na pewno za perełkę roku nie uznałabym "Zbaw nas ode złego", "Alien..." i "The Town That..", ale coś wybrać trzeba było więc rozumiem, na bezrybiu i rak ryba. Kiepski rok, cóż poradzić.
OdpowiedzUsuńilsa
No ciężko w tym roku było mi wybrać perełki - troszkę je ponaciągałam. Gdyby wszystkie te filmy poza powiedzmy pierwszymi pięcioma-sześcioma miejscami ukazały się w tamtym roku, lepszym dla kina grozy, to na pewno wśród perełek by się nie znalazły.
UsuńDaty premier to dla mnie prawdziwa zmora, te festiwale co roku mnie dezorientują, dlatego tym razem postanowiłam je wszystkie wyrzucić, żeby sobie ułatwić;)
A "Zombeavers" szczerze polecam - świetna rozrywka!
Co do wszystkich Perełek zgadzam się ;), jedynie nie do Animala <---wiem że był gniotem, ale jednak po zobaczeniu, nie był taki zły, przynajmniej ten stwór był dobrze wykonany, no i niektóre zgony, choć nie pokazywane za bardzo, też były nawet dobre, mi się tam nawet podobał, ale zgadzam się że The Canal jak najbardziej zasługuje na 1 miejsce tak samo jak że Babadook zasługuje zaraz na 2 ;)
OdpowiedzUsuńChętnie wrócę się do recenzji "Dziecko Rosmery", by chyba przegapiłam.
OdpowiedzUsuńJa jeszcze parę filmów mam do nadrobienia, więc na pewno tutaj wrócę z modyfikacją, ale wstępnie
OdpowiedzUsuńWstępnie podium to
1. Babadook
2. Starry Eyes
3 Housebound
Do porażek na pierwszym miejscu Uśpieni, ale na pewno Alien Abduction również by trafił (zresztą jak prawie każdy tegoroczny found footage). Na tworzenie szczegółowej listy porażek jednak szkoda mi czasu
"Żeby nie wprowadzać zamieszania z datami premier zrezygnowałam z filmów, które pierwszy raz wyświetlono na festiwalach w poprzednich latach"
A to akurat dziwne. Obecnie festiwale są standardem i jak dla mnie pomijanie takich filmów jest trochę krzywdzące [jak np Under The Skin, które będę dopiero oglądał na dniach].
Szkoda, że nie ukazały się napisy do "Lord of Tears". Zwiastun miał naprawdę obiecujący klimat.
OdpowiedzUsuń