piątek, 26 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014

Przyszła pora na całkowicie subiektywne podsumowanie mijającego roku. Poniżej prezentuję wszystkie horrory z 2014 roku, jakie do tej pory udało mi się obejrzeć z zastrzeżeniem, że tym razem pozwoliłam sobie na większe ograniczenia. Żeby nie wprowadzać zamieszania z datami premier zrezygnowałam z filmów, które pierwszy raz wyświetlono na festiwalach w poprzednich latach, a do szerszego obiegu wprowadzono je dopiero w 2014 roku (np. „Gallows Hill”, „Oculus”, „Wolf Creek 2”). Ponadto opuściłam produkcje oficjalnie sklasyfikowane, jako hybrydy horroru i thrillera, a w których ja nie dostrzegłam zbyt wiele z tego pierwszego gatunku (np. „Kristy”, 13 grzechów”). Proszę też pamiętać, że porażki, średniawki i pomyłki były przeze mnie rozpatrywane jedynie na tle horrorów tegorocznych, nie w kontekście całej historii kinematografii grozy.

Pomyłki roku 2014

15. „Dziecko Rosemary” (recenzja) – readaptacja kultowej powieści Iry Levina, którą pierwszy mistrzowsko przeniósł na ekran Roman Polański. W odświeżonej wersji postawiono na formę miniserialu, a za reżyserię odpowiadała Agnieszka Holland. Choć twórcom chwali się świeże podejście do tej historii nie można tego samego powiedzieć o zrozumieniu gatunku. Rozwleczone, nudnawe dialogi i brak klimatu grozy pozostawiają spory niedosyt.

14. „Diabelska plansza Ouija” (recenzja) – lekki teen horrorek, który nie mógł się zdecydować, do którego nurtu przystawać. Zmiksowanie wątków paranormalnych z bardziej slasherowymi scenami mordów może i zdałoby egzamin, gdyby nie te nieszczęsne jakże sztuczne efekty komputerowe i zaniedbanie atmosfery grozy.

13. „Grace: Opętanie” – horrorów o opętaniach i egzorcyzmach z imieniem ofiary demonów w tytule powstało już mnóstwo i każdy bardziej bądź mniej udanie naśladuje kultowego „Egzorcystę”. Tutaj jedyny wyjątek tkwi w realizacji, subiektywnym filmowaniu z punktu widzenia opętanej, bo cała reszta to pozbawione większej dosłowności, wręcz tchórzliwe popłuczyny po arcydziele Williama Friedkina.

12. „Kingdom Come” – horror religijny powielający znane motywy pobudki grupki nieznanych sobie osób w zamkniętym pomieszczeniu (tutaj opuszczonym szpitalu psychiatrycznym) i balansowania na granicy życia doczesnego i duchowego. Zabawnie ucharakteryzowane potworki na łańcuchach, oklepane podejście do sylwetki diabła, lewicowe przesłanie (wybaczaj mordercom i pedofilom, pod żadnym pozorem ich nie krzywdź, bo staniesz się taki, jak oni) i zero klimatu, który powinien wynikać z takiego miejsca akcji to skrótowy opis tego nieudanego przedsięwzięcia.

11. „At the Devil’s Door” (recenzja) – eksperymentalna narracja z zamianami głównych bohaterek to chyba jedyny plus tego obrazu, no może obok niezmiennie niepokojących mnie białych oczu, na chwilę się tutaj pojawiających i nienaturalnego wykręcania ciała. Oszczędna ewokacja grozy, zasadzająca się przede wszystkim na przewidywalnych jump scenach i brak bardziej charakterystycznego pomysłu na scenariusz pogrążyły ten film, który może i mógłby wypaść bardziej intrygująco, gdyby twórcy troszkę pobudzili wyobraźnię.

10. „Diabelskie nasienie” (recenzja) – zrealizowany w modnej konwencji verite horror satanistyczny z naleciałościami czarnej komedii, który mógł zabłysnąć jedynie pomysłową kampanią reklamową z kukłą diabelskiego dziecka terroryzującą przechodniów. Za to obiekt tej reklamy jest już denerwująco schematyczny, delikatny i przerażająco… nudny.

9. „Uśpieni” (recenzja) – horror nastrojowy luźno inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, który miejscami oferuje całkiem zgrabny klimat, znacznie potęgowany umiejętną stylizacją na lata 70-te XX wieku. Potencjał był, ale twórcy nie potrafili go w pełni wykorzystać, niepotrzebnie komplikując fabułę niepowiązanymi ze sobą wątkami i rozczarowując słabymi jump scenami.

8. „Cabin Fever: Patient Zero” (recenzja) – trzecia odsłona moim zdaniem znakomitej „Śmiertelnej gorączki”, bardziej krwawa od jedynki, ale pozbawiona większego polotu. Nudnawe przestoje w akcji i lekki teen horrorowy klimat znacząco obniżają ogólne, w zamyśle czysto rozrywkowe wrażenia z seansu.

7. „Animal” (recenzja) – głupiutki animal attack podany w konwencji survivalowej, który może dostarczyć rozrywki chyba jedynie po paru głębszych. Realizacja jak na niskobudżetówkę całkiem przyzwoita, ale co z tego skoro scenarzyści nie mieli do powiedzenia niczego, co przyciągnęłoby wzmożoną uwagę na więcej niż 5 minut projekcji.

6. „Jako w piekle, tak i na Ziemi” (recenzja) – konwencja verite, gwarantująca trzęsący się obraz, brak klaustrofobicznego klimatu, który powinien wynikać z miejsca akcji (paryskie katakumby), główna bohaterka-Rambo i przewidywalne jump sceny pogrążyły całkiem ciekawy pomysł na fabułę. A żeby tego było mało końcówka dobiła ten nudnawy twór żałosnymi efektami komputerowymi. Szkoda, bo potencjał był, ale przegrał z realizacją i brakiem wyczucia gatunku u twórców.

5. „Droga bez powrotu 6: Hotel na uboczu” – szósta, powtarzam już szósta część tej niekończącej się serii, która zaczęła się staczać już od dwójki. Podczas, gdy poprzednie odsłony odchodziły od survivalowej konwencji pierwowzoru w stronę przerysowanego gore twórcy „Hotelu na uboczu” poszli jeszcze dalej, w kierunku… erotyki. Tylko rozbierane sceny pamiętam z seansu tego filmu, tak jakby reżyser, Valeri Milev, zapomniał, że kręci horror, albo może chciał sobie po prostu popatrzeć na roznegliżowane aktorki;)

4. „Leprechaun: Origins” (recenzja) – reboot komediowej serii zapoczątkowanej w 1993 roku przez Marka Jonesa, tym razem podany na poważnie. No tak, opowieść o karle podana na serio już z definicji nie mogła zdać egzaminu. Ale filmowcy dodatkowo tę produkcję pogrążyli mocno schematyczną, wyjałowioną z napięcia survivalową konwencją oraz w większości niezapadającymi w pamięć scenami mordów. Jedyne, co się udało to zachwycające zdjęcia – aż boli, że scenariusz zmarnował tak dobrą pracę operatorów.

3. „Jinn” – efekciarska hybryda horroru, thrillera i fantasy, która oprócz CGI nie ma widzom absolutnie nic do zaoferowania. Reżyser, Ajmal Zaheer Ahmad, niemalże w każdym ujęciu popisuje się nowoczesną technologią, sygnalizując że kręci historię… o niczym. Coś, co sprawia wręcz fizyczny ból – tak wielki, że nie można powstrzymać się przed przewijaniem.

2.  „The Appearing” (recenzja) – niskobudżetowy twór porywający się z przysłowiową motyką na słońce. Twórcy, dysponując tak niewielkim nakładem pieniężnym powinni postawić na budowanie klimatu grozy, a nie taką mnogość stricte horrorowych scen, które w efekcie porażały nieumiejętną charakteryzacją. Mógłby z tego powstać całkiem zgrabny horror religijny, co prawda szablonowy, ale przynajmniej bezbolesny w odbiorze, ale niestety wygórowane ambicje reżysera zjadły tę jakże amatorsko zrealizowaną produkcję.

1. „Seed 2: The New Breed” (recenzja) – król tegorocznych gniotów! Niskobudżetowy sequel brutalnego slashera Uwe Bolla nakręcony chyba z myślą o szybkim zarobku na podczepieniu się do znanego tytułu. Bo żadnej wartości czy to rozrywkowej, czy tym bardziej artystycznej to to na pewno nie przedstawia. Amatorska realizacja i kretyńska fabuła zapewne wywołają dyskomfort nawet u masochistów, nie wspominając już o koneserach kina grozy. Arcyporażka XXI wieku!

Średniawki roku 2014

7. „Głębia ciemności” (recenzja) – adaptacja B-klasowej powieści Michaela Laimo o wiele ciekawsza, kiedy nie dzieje się nic szczególnego, a bo budująca całkiem zgrabną aurę zamkniętej społeczności, skrywającej przed światem przerażające tajemnice. Za to po ujawnieniu zagrożenia, czyhającego na protagonistów film zaczyna balansować na granicy śmieszności, która naturalną koleją rzeczy zaprzepaszcza cały, tak misternie początkowo budowany klimat niezdefiniowanej grozy.

6. „Asmodexia” (recenzja) – odcinający się od spopularyzowanej przez „Egzorcystę” konwencji horrorów o opętaniach hiszpański, profesjonalnie zrealizowany obraz, który jednak poza oryginalnym motywem nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Niedobrana ścieżka dźwiękowa i przewidywalny finał uniemożliwiają większy zachwyt nad scenariuszem.

5. „Exists” (recenzja) horror verite, współtwórcy „The Blair Witch Project”, Eduardo Sancheza, opowiadający o Wielkiej Stopie i utrzymany w survivalowym schemacie. Klimat i napięcie są wyczuwalne niemalże przez cały seans, ale scenariusz nie oferuje prawie niczego ponad bieganinę przerażonych bohaterów po lesie. Dla realizacji można obejrzeć, ale na pewno nie dla fabuły.

4. „Mercy” (recenzja) – adaptacja opowiadania Stephena Kinga osadzona zarówno w konwencji nastrojowego horroru, jak i dramatu. Pierwszą połowę zanadto rozwleczono za to druga sporo uratowała dynamicznym montażem, trzymającą w napięciu akcją i kilkoma umiarkowanie krwawymi ujęciami.

3. „See No Evil 2” (recenzja) – sequel slashera Gregory’ego Darka z 2006 roku, w reżyserii sióstr Soska. Reżyserki jak zwykle sporo uwagi poświęciły budowaniu klimatu zdefiniowanego zagrożenia i pełnemu napięcia rozwojowi akcji. Aczkolwiek stchórzyły podczas scen mordów, które w większości rozgrywają się poza kadrem. Obejrzeć można bez narażania się na nudę, ale nie należy oczekiwać fajerwerków.

2. „The Possession of Michael King” (recenzja) – utrzymany w estetyce found footage horror religijny o wyeksploatowanym do granic możliwości opętaniu człowieka przez demona. Jednak pomimo konwencjonalnego scenariusza seans dostarcza kilku całkiem zgrabnych, podanych z wyczuciem gatunku krwawych ujęć. Pierwsza połowa projekcji, co prawda odrobinę przynudza nudnawymi dialogi, ale klimatyczno-makabryczna druga partia filmu prawie w całości rekompensuje te początkowe niedogodności.

1.„Annabelle” (recenzja) – głośny spin-off „Obecności” Jamesa Wana, w reżyserii Johna R. Leonetti’ego. Wysmakowana stylizacja na lata 70-te XX wieku i daleko idąca oszczędność w epatowaniu stricte horrorowymi elementami przywodzą na myśl stare, dobre ghost stories. I gdyby nie przewidywalne jump sceny, tylko sporadyczne odniesienia do nawiedzonej lalki oraz kopiowanie „Dziecka Rosemary”, „Annabelle” mogłaby być wyznacznikiem nowej-starej jakości w kinie grozy, rezygnującej z dynamizmu na rzecz budowania gęstej atmosfery grozy i dramaturgii. Ale niestety scenariusz nie podołał ambicjom reżysera – film jako całość, co prawda nie rozczarowuje, ale też nie zapada na dłużej w pamięci.

Perełki roku 2014

11. „Klątwa Jessabelle” (recenzja) ghost story z elementami religii voodoo, która urzekła mnie maksymalnie klimatyczną pierwszą połową. Aura tajemniczości, potęgowana częstymi materializacjami ducha i kilka naprawę pomysłowych, podnoszących napięcie ujęć. Druga połowa wypada już dużo gorzej (poza udanym finałem) – tak jakby twórcy nie potrafili dłużej utrzymać atmosfery grozy, a scenarzysta nie miał pomysłu na pociągnięcie poszczególnych wątków. Wszystko ograniczył do wyjałowionych z klimatu tajników voodoo, ale mimo to pierwszą partię tej produkcji pamiętam do dziś, więc choćby z tego powodu „Klątwa Jessabelle” zasługuje na wyróżnienie.

10. „Zbaw nas ode złego” (recenzja) – horror religijny skompilowany z kryminałem osławionego Scotta Derricksona, w którym powrócił do tematyki opętań i egzorcyzmów, poruszonej już, z o wiele lepszym skutkiem w jego „Egzorcyzmach Emily Rose”. „Zbaw nas ode złego” sporo traci na nierównym klimacie oraz rezygnacji twórców ze straszenia odbiorców na rzecz zaskakiwania ich jump scenami. Za to film broni ciekawa intryga kryminalna, barwni, dobrze wykreowani przez aktorów bohaterowie, co jakiś czas rzucający dobrze rozpisanymi żartami oraz oprawa dźwiękowa.

9. „Dark House” (recenzja) – niskobudżetowy, ale zaskakująco nastrojowy horror religijny dosyć oryginalnie podchodzący do demonologii. Największą siłą tego obrazu są zdecydowanie motywy zakrzywienia rzeczywistości, wywołujące wrażenie, jakby protagoniści znaleźli się w innym świecie. Ale to tylko pozory, ponieważ z biegiem akcji twórcy zaczynają pogrywać na oczekiwaniach zaznajomionych z kinem grozy widzów. Jak na niskobudżetówkę wrażenie robi również konsekwencja w budowaniu mrocznego, nadprzyrodzonego klimatu oraz brak nużących przestojów w odpowiednio dynamicznej fabule.

8. „Alien Abduction” (recenzja) – utrzymany w stylistyce found footage horror science fiction, obrazujący spotkanie pewnej rodziny z Obcymi w lasach Karoliny Północnej. Film zauważalnie nie pretenduje do miana prekursora jakichś motywów, już raczej je powiela. Ale robi to dobrze – z poszanowaniem klimatu zdefiniowanego zagrożenia, napięcia oraz odżegnujący się od niepotrzebnego efekciarstwa. Prosty w odbiorze, czysto rozrywkowy horrorek, który udowadnia, że nie zawsze silenie się na innowacyjność jest gwarantem zaskarbienia sobie sympatii widzów.

7. „The Town That Dreaded Sundown” (recenzja) – sequel slashera/kryminału z 1976 inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami. Rozbudowana fabuła, zgrabnie nawiązująca do zapomnianej już historii seryjnego mordercy, zwanego Phantomem, eksperymentowanie z konturami i dość śmiałe jak na slasher sceny mordów w pierwszej połowie filmu wprost mnie urzekły. Głównie dlatego, że twórcy nie trzymali się ścisłych ram nurtu slash. Druga połowa, poza zaskakującym finałem jest już nieco spowolniona, ale to i tak znacząco nie obniża poziomu tego obrazu.

6. „The Pact 2” (recenzja) – sequel ghost story z elementami kryminału z 2012 roku, który w moim odczuciu przebił część pierwszą. Więcej nieprzewidywalnych jump scenek, mocniejszy klimat grozy, bardziej rozbudowana intryga kryminalna i oczywiście profesjonalna realizacja ze szczególnym wskazaniem na znakomitą ścieżkę dźwiękową.

5. „Zombeavers” (recenzja) – pastisz animal attacków i zombie movies, opowiadający o krwiożerczych, nieumarłych bobrach, atakujących spędzających weekend w domku letniskowym frywolnych młodych ludzi. Nigdy bym nie podejrzewała, że tak niepoważny scenariusz wzbudzi we mnie taki zachwyt, i że będzie tak profesjonalnie zrealizowany. Pomysłowe, niewywołujące wrażenia sztuczności sceny gore, znakomicie prezentujące się bobry-zombie i mnóstwo przerysowanych, acz zaskakujących motywów fabularnych, które udowadniają, że w kinie grozy nie ma żadnych granic, a wyobraźnia filmowców jest nieograniczona.

4. „Tusk” (recenzja) – horror komediowy Kevina Smitha, luźno inspirowany prawdziwym incydentem. Przemiana człowieka w morsa przez pragnącego odkupić swoje winy szaleńca, która zniesmacza przesłaniem, ale zgodnie z zamysłem reżysera nie epatuje realizmem, tylko celowym, niemalże kiczowatym przerysowaniem. Groteska, konwencja tzw. chorych horrorów ukazana w krzywym zwierciadle oraz duże poczucie humoru twórców składają się na naprawdę dziwny, ale też hipnotyzujący film, ale jedynie dla odbiorców otwartych na nowe, balansujące na granicy dobrego smaku pomysły.

3. „Housebound” (recenzja) – nowozelandzka zabawa schematami ghost stories, kryminałów, thrillerów, czarnych komedii i filmów gore. Taki miszmasz gatunkowy był mocno ryzykowny, ale twórcy całkowicie wywiązali się ze swojego zadania. Historia płynnie przeskakuje przez wszystkie te, tak bardzo odmienne konwencje, nie pozostawiając poczucia przekombinowania i silnie angażując spragnionego czystej rozrywki widza w tę jakże dziwaczną opowieść. Nietypowy powiew świeżości w kinie grozy wyłącznie dla entuzjastów eksperymentowania z gatunkami i pogrywania na oczekiwaniach odbiorców, wyrobionych przez ograne motywy w kinematografii.

2. „Babadook” (recenzja) – australijska inspiracja niemieckim kinem ekspresjonistycznym wyreżyserowana w nowoczesnej oprawie przez Jennifer Kent. Duże nagromadzenie psychologii, niezwykła dbałość o dramaturgię, minimalistyczne, acz urokliwe materializacje, jakże oryginalnego antagonisty. Stonowane kino, przywołujące na myśl straszaki z dawnych lat, które szczególny nacisk kładzie na niepokojącą, ale nieepatującą efekciarską dosłownością fabułę. W dzisiejszych czasach takie wysmakowane, powolne, ale jakże hipnotyzujące obrazy są na wymarciu, więc tym bardziej cieszy, że ktoś w XXI wieku wreszcie pokazał, co w kinie grozy jest najważniejsze.

1. „The Canal” (recenzja) – w (już prawie) minionym roku Amerykanie, jak zawsze, nakręcili mnóstwo horrorów, z których większość nie zasługuje na uwagę widzów, a Irlandczykom wystarczyło pokazać jeden straszak, który zdeklasował konkurencję. Ghost story Ivana Kavanagha pokazuje jak w naprawdę niepokojący sposób opowiedzieć konwencjonalną historię. Jak wyważyć wszystkie części składowe dobrego straszaka, żeby stworzyć prawdziwie klimatyczne arcydzieło. Stricte horrorowe sceny manifestacji zjawy kobiety dosłownie wbiły mnie w fotel i pierwszy raz od lat wymusiły rozejrzenie się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Seans „The Canal” tak bardzo zamazuje granice rzeczywistości i fikcji, że niejednokrotnie ma się wrażenie, iż maszkara za chwilę wypełznie z ekranu i zaatakuje oglądającego. Co tym bardziej zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę, że twórcy w warstwie fabularnej nie pokazali nam tutaj niczego nowego. Po prostu udowodnili, że innowacyjność nie ma znaczenia, jeśli tylko zadba się o odpowiednią realizację.

10 komentarzy:

  1. Na pewno zainteresuję się perełkami. Widzę mnóstwo ciekawych filmów, których nie miałam okazji poznać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak ,, Aux yeux dans Vivants'' ( Among the Living ) Bustillo & Maury'ego na czele perełek i ,, Torture Chamber'' Tomaselliego w średniakach odebrałem, jako poważne niedopatrzenie.
    No i czekamy na ,, It Follows ''...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma tych pozycji, bo jeszcze ich nie oglądałam. Nie znam języków obcych, więc muszę czekać na napisy. No, i nie oglądam też wszystkiego, bo brakuje mi na to czasu. Tak jak wspomniałam we wstępie - znajdują się tutaj tylko i wyłącznie te horrory, które udało mi się dotychczas obejrzeć - jeśli jakiegoś nie ma to przyczynę również wyjaśniłam we wstępie.

      Usuń
  3. Na pewno obejrzę "Zbaw nas ode złego", bo ciągnie mnie do tego filmu już od jakiegoś czasu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tymi datami premier zawsze jest zamieszanie. Ja też ciągle się na to nacinam.Co do twojego zestawienia to w dużej mierze się zgadzam. Muszę koniecznie obejrzeć ten film o bobrach zombie, bo jesteś już druga osobą, która twierdzi, że jest fajny. "The Canal" i "Babadook" w czołówce najlepszych to bardzo dobre rozwiązanie. Na pewno za perełkę roku nie uznałabym "Zbaw nas ode złego", "Alien..." i "The Town That..", ale coś wybrać trzeba było więc rozumiem, na bezrybiu i rak ryba. Kiepski rok, cóż poradzić.
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ciężko w tym roku było mi wybrać perełki - troszkę je ponaciągałam. Gdyby wszystkie te filmy poza powiedzmy pierwszymi pięcioma-sześcioma miejscami ukazały się w tamtym roku, lepszym dla kina grozy, to na pewno wśród perełek by się nie znalazły.
      Daty premier to dla mnie prawdziwa zmora, te festiwale co roku mnie dezorientują, dlatego tym razem postanowiłam je wszystkie wyrzucić, żeby sobie ułatwić;)
      A "Zombeavers" szczerze polecam - świetna rozrywka!

      Usuń
  5. Co do wszystkich Perełek zgadzam się ;), jedynie nie do Animala <---wiem że był gniotem, ale jednak po zobaczeniu, nie był taki zły, przynajmniej ten stwór był dobrze wykonany, no i niektóre zgony, choć nie pokazywane za bardzo, też były nawet dobre, mi się tam nawet podobał, ale zgadzam się że The Canal jak najbardziej zasługuje na 1 miejsce tak samo jak że Babadook zasługuje zaraz na 2 ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Chętnie wrócę się do recenzji "Dziecko Rosmery", by chyba przegapiłam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jeszcze parę filmów mam do nadrobienia, więc na pewno tutaj wrócę z modyfikacją, ale wstępnie

    Wstępnie podium to
    1. Babadook
    2. Starry Eyes
    3 Housebound

    Do porażek na pierwszym miejscu Uśpieni, ale na pewno Alien Abduction również by trafił (zresztą jak prawie każdy tegoroczny found footage). Na tworzenie szczegółowej listy porażek jednak szkoda mi czasu

    "Żeby nie wprowadzać zamieszania z datami premier zrezygnowałam z filmów, które pierwszy raz wyświetlono na festiwalach w poprzednich latach"
    A to akurat dziwne. Obecnie festiwale są standardem i jak dla mnie pomijanie takich filmów jest trochę krzywdzące [jak np Under The Skin, które będę dopiero oglądał na dniach].

    OdpowiedzUsuń
  8. Szkoda, że nie ukazały się napisy do "Lord of Tears". Zwiastun miał naprawdę obiecujący klimat.

    OdpowiedzUsuń