czwartek, 9 marca 2017

„The Attic” (1980)

Bibliotekarka Louise Elmore od lat opiekuje się niepełnosprawnym ojcem, który na ogół zwraca się do niej obcesowo i stara się ją kontrolować. W Wichita w stanie Kansas, gdzie oboje mieszkają, Louise ma opinię osoby borykającej się z problemami psychicznymi. W młodości spotykała się z niejakim Robertem, który według niej zaginął. Od tego czasu Louise czeka na jego powrót, nie przyjmując do wiadomości najbardziej prawdopodobnej ewentualności, że może już nigdy go nie zobaczyć. Opinie jakie o niej krążą w mieście utrudniają jej nawiązywanie bliższych relacji z ludźmi, ale z czasem wbrew przeciwnościom udaje jej się zaprzyjaźnić z młodą bibliotekarką Emily Perkins, która obdarowuje ją wymarzonym szympansem. Ojciec Louise sprzeciwia się obecności zwierzęcia w ich domu, ale kobieta nie zwraca uwagi na jego utyskiwania. Roztacza nad szympansem, któremu daje na imię Dickie, troskliwą opiekę, dbając również o zacieśnianie więzi ze swoją jedyną przyjaciółką. Cały czas jednak wisi nad nią widmo rychłego pożegnania się z pracą, zostaje wszak zwolniona za wywołanie pożaru w bibliotece podczas jednego ze swoich napadów. Ponadto często fantazjuje o tym, jak wyrządza krzywdę swojemu zrzędliwemu ojcu, któremu z kolei nie podoba się, że spędza w jego towarzystwie coraz mniej czasu.

„The Attic” to thriller psychologiczny w reżyserii debiutującego w tej roli George'a Edwardsa i niewymienionego w czołówce Gary'ego Gravera, za życia płodnego twórcę, któremu jednak nie udało się należycie wypromować swojego nazwiska - niewykluczone, że uniemożliwiła mu to słaba jakość wielu jego obrazów bądź mizerna dystrybucja. „The Attic” z całą pewnością nie został należycie rozpowszechniony. W latach 80-tych przyciągnął przed ekrany niewielką grupę widzów, co mogło być spowodowane słabą kampanią promocyjną. W 2002 roku firma MGM wypuściła na rynek wydanie DVD zawierające dwa filmy: „The Attic” i „Krwawy nałóg”, ale nawet to nie pomogło omawianej produkcji „wyjść z cienia”. Obraz George'a Edwardsa i Gary'ego Gravera „pokrywa gruba warstwa kurzu” i nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek miało się to zmienić. Rzecz zdumiewająca zważywszy na fakt, że „The Attic” prawie wcale się nie zestarzał...

Spotkałam się już z opiniami, że scenariusz „The Attic” autorstwa Tony'ego Crechalesa i George'a Edwardsa wpisuje się w schemat rasowego horroru, natknęłam się nawet na określenie „slasher” (!), ale albo to ja mam problemy z odróżnianiem gatunków, albo niektórzy widzowie trochę się zagalopowali. Wszak „The Attic” to moim zdaniem modelowy przykład thrillera psychologicznego, zarówno na gruncie fabularnym, jak i technicznym. Z nutką czarnego humoru, wprowadzanego z takim wyczuciem, że nie ma absolutnie żadnej mowy o spychaniu wszystkiego innego na dalszy plan (jak to nierzadko się zdarza w thrillerach i horrorach „ozdabianych” akcentami komediowymi). Scenariusz w wielkim skrócie jest swoistym studium samotności, która doprowadza główną bohaterkę na skraj „psychicznej przepaści”. Opowieść rozpoczyna ujęcie podciętego nadgarstka Louise Elmore, czym twórcy dają nam do zrozumienia, że postanowiła odebrać sobie życie. Krótko potem, po interwencji lekarzy, kobieta zdaje się rezygnować z owego rozpaczliwego kroku. Nie powtarza próby samobójczej, a nawet pilnuje, aby nie wdało się zakażenie. Jej ojciec w typowy dla siebie kąśliwy sposób reaguje na to z dużym zdziwieniem – rozśmieszyła mnie jego ocena zachowania Louise, wskazująca na swoisty paradoks cechujący jej podejście do tej sprawy. Bo oto kobieta, która pragnie umrzeć boi się zakażania... Oczywiście poruszający się na wózku inwalidzkim mężczyzna w podeszłym wieku mocno upraszcza, bowiem jak już wspomniałam po powrocie ze szpitala Louise nie wykazuje już chęci odebrania sobie życia i tym samym zakończenia swoich cierpień. Bo kobieta istotnie bardzo cierpi, choć nieczęsto to pokazuje, na ogół mimowolnie maskując swój stan pozorną beztroską i odzwierciedlającą się na jej twarzy radością, z której jednak przebija jakaś fałszywa nutka. Jej oblicze często spowija cień, choćby przez ułamek sekundy, tak jakby w umyśle Louise niezmiennie trwała walka, której wynik przesądzi o finalnej kondycji jej psychiki. Wcielająca się w tę postać Carrie Snodgress niezwykle przekonująco unaocznia wspomniany konflikt, głównie za pomocą dykcji i mimiki, nierzadko celowo przerysowanych, co zaskakująco wzmaga realizm zamiast go obniżać. Niecierpliwi widzowie najprawdopodobniej i tak nie dadzą się przekonać „The Attic”, podejrzewam że wielu śmiałków nie dotrwa nawet do końca seansu, bo narracja, jaką obrali twórcy do dynamicznych na pewno nie należy. Akcja rozwija się bardzo wolno, koncentrując się głównie na technicznie mało widowiskowym portrecie psychologicznym głównej bohaterki, z którego jednak bije taki ogrom różnych emocji, że zapewne nie przejdą one niezauważone przez sympatyków tego typu kina. Osób przykładających dużą wagę do szczegółów, wiarygodnych, wnikliwie przedstawionych sylwetek bohaterów i nieagresywnej, czającej się gdzieś pod powierzchnią czystej grozy płynącej z rozchwianej psychiki danej jednostki. Postać Louise Elmore jest głównym nośnikiem napięcia, ale przez długi czas dominującą emocją, która towarzyszy widzowi śledzącemu jej smutne dzieje powinno być współczucie, bo scenarzysta naprawdę robi wszystko, co w ludzkiej mocy, aby pomóc nam zrozumieć procesy myślowe zachodzące w jej głowie, z taką dokładnością przedstawiając realia w jakich przyszło jej żyć, że nie ma się absolutnie żadnych wątpliwości, iż kobieta jest postacią tragiczną, która jeśli chce uniknąć cierpienia musi zmierzyć się z własnymi słabościami. Największą słabością Louise jest wspomnienie jej młodzieńczej miłości, Roberta, jedynego partnera jakiego w życiu miała, który według niej zaginął przed laty. Od tego czasu kobieta cierpliwie czeka na jego powrót, karmiąc się mrzonkami, żyjąc niemożliwym do urzeczywistnienia marzeniem o ponownym połączeniu z Robertem. Widać w tym sporo infantylizmu, który zresztą często uwidacznia się również w jej zachowaniu. Wydaje mi się, że scenarzyści tworząc jej postać mieli przed oczami bohaterki powieści gotyckich – lubiące uciekać w świat fantazji, naiwne, na pierwszy rzut oka bezbronne dziewczęta, które nie chcą bądź nie potrafią dorosnąć.

Twórcy „The Attic” zbudowali oprawę wizualną swojego filmu w oparciu o jasne barwy, które o dziwo tylko potęgują złowieszczy charakter scenariusza. Bardzo pomocna okazała się chwilami szarpiąca nerwy, a innymi razy przygnębiająca ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Hoda Davida Schudsona, który moim skromnym zdaniem za swój wkład w tę produkcję powinien zostać uhonorowany jakąś prestiżową nagrodą. A właściwie to nie jedną, choćby z tego powodu, że wielokrotnie praktycznie w pojedynkę bez ingerencji niepokojących obrazków wywoływał we mnie jakieś nieokreślone poczucie zagrożenia. Przed operatorami również postawiono wymóg sporadycznych ucieczek w większą dosadność, co abstrahując od finału widać zwłaszcza w ujęciach imaginacji, kiedy to Louise szuka pociechy w wyobrażaniu sobie, jak krzywdzi własnego ojca. Z tych przerywników bije spora groteska, ale oprócz nadmiernie komicznego ujęcia z wielką małpą takie podejście i tak z łatwością wpasowuje się w złowróżbną otoczkę, wypracowaną przez scenariusz, kolorystykę i oprawę dźwiękową. Najwięcej dramatyzmu pojawia się jednak z chwilą przyprowadzenia do domu przez Louise szympansa, któremu daje na imię Dickie. Niesforna małpa, która znajduje przyjemność w dokuczaniu opryskliwemu ojcu kobiety powinna z miejsca zdobyć serca widzów, co jest o tyle niewygodne, że patrząc na jej burzliwe pożycie ze zrzędliwym starcem szybko nabiera się przekonania, że zdecydowanie lepiej dla odbiorcy byłoby, gdyby nie przewidziano roli dla tego zwierzęcia. Zresztą mnogość sygnałów świadczących o poważnych problemach psychicznych Louise Elmore również nie pozwala nam z ufnością spoglądać w przyszłość niewinnego szympansa, pomimo ewidentnego przywiązania, jakie kobieta wykazuje w stosunku do niego. Fabułę „The Attic” zbudowano w taki sposób, aby osoba gustująca w produkcjach opartych na powolnie rozwijających się wątkach trwała w ciągłej niepewności, co do ostatecznych losów toczącej smutny żywot, borykającej się z problemami psychicznymi Louise, jej aroganckiego ojca i oczywiście sympatycznej małpki, która opuściła sklep zoologiczny po to, aby wejść do domu zamieszkiwanego przez osobników, których zachowanie nierzadko przyprawia o gęsią skórkę. Już w pierwszych partiach filmu łatwo się domyślić, że scenarzyści na koniec przygotowali dla nas jakąś przewrotną, być może nawet mrożącą krew w żyłach niespodziankę. Nie ma się absolutnie żadnych wątpliwości, że finał w zamyśle ma nami wstrząsnąć i nawet jeśli lwia część jego składowych dla współczesnego widza będzie łatwa do przewidzenia to niezwykle uczuciowe wręcz druzgocące ujęcie tej tragedii najprawdopodobniej poruszy niejedno serce.

Klimatyczny, wnikliwy thriller psychologiczny George'a Edwardsa i Gary'ego Gravera pt. „The Attic” wydaje się być wymarzoną pozycją dla osób wprost przepadających za minimalistycznymi w formie, acz maksymalistycznymi w emocjonalnym przekazie obrazami o nieco skrzywionych jednostkach, które toczą doprawdy rozczulający żywot i znajdują się w samym centrum jakiejś tajemnicy mogącej przyczynić się do ich mentalnego upadku. Nie jest to obraz kręcony z myślą o sympatykach zawrotnych akcji pełnych spektakularnych efektów specjalnych, dlatego poszukiwaczom takich produkcji radzę nawet nie zbliżać się do „The Attic” - a przynajmniej nie wówczas, gdy czują, że brakuje im cierpliwości do wolno rozwijających się fabuł, bo oczywiście może się zdarzyć, że przy odpowiednim nastawieniu i w sprzyjającym czasie co poniektórzy z nich również dadzą się przekonać tej produkcji. Niemniej do seansu zachęcam głównie miłośników stonowanych w formie thrillerów psychologicznych, lubiących koncentrować się na detalach, a nie rozpraszać drogimi efektami specjalnymi, ponieważ... tak jest po prostu bezpieczniej.

2 komentarze: