czwartek, 28 lipca 2016

„Shocker” (1989)


Seryjny morderca sieje postrach w mieście, zabijając nocami całe rodziny. Policja jest bezsilna do czasu ataku na bliskich porucznika Dona Parkera. Jego adoptowany syn, gwiazda szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego, Jonathan, we śnie widzi zbrodnię, nawiązując również kontakt z ofiarami i napastnikiem. Niesamowita więź z oprawcą pozwala mu doprowadzić policję do mordercy. Jest nim Horace Pinker, mężczyzna trudniący się naprawą telewizorów. Zanim udaje się go schwytać zabija w odwecie dziewczynę Jonathana, Alison. Wkrótce potem zostaje zatrzymany i skazany na śmierć na krześle elektrycznym. Jego ciało wówczas umiera, ale Pinker nie zostaje unicestwiony. Jego dusza zawłaszcza ciała osób żyjących, pozwalając mu kontynuować krwawy proceder. Głównym celem Pinkera staje się Jonathan, który dzięki osobliwemu połączeniu z mordercą zdaje sobie sprawę z jego nadludzkich zdolności.

Pod koniec lat 80-tych XX wieku Wes Craven pomny sukcesu swojego „Koszmaru z ulicy Wiązów” postanowił stworzyć kolejny horror o seryjnym mordercy posiadającym niezwykłe zdolności. Miał nadzieję, że produkcja zyska porównywalną popularność i również doczeka się kilku kontynuacji. Spisał więc scenariusz „Shockera” (w Polsce film znany jest też pod tytułem „Zbrodnia ze snu”), zgromadził pięć milionów dolarów na realizację filmu i wziął na siebie reżyserię. Reakcje opinii publicznej były jednak dalekie od oczekiwań Cravena, a i zyski nie były na tyle zadowalające, żeby zachęcić go do wdrożenia w życie planów dokręcania sequeli. Choć pisząc scenariusz Craven wyraźnie miał w pamięci fabułę „Koszmaru z ulicy Wiązów”, choć pokusił się o kilka wyraźnych nawiązań do tego kultowego slashera, Horace Pinker nie porwał publiki tak jak Freddy Krueger. Zresztą nie tylko postać mordercy bladła w porównaniu z sylwetką poparzonego zabójcy ze snów – mniej entuzjastycznie przyjęto również realizację i fabułę „Shockera”, choć jak zawsze kilku fanów niniejszego projektu też się znalazło.

„Shockerowi” najbliżej do slashera, aczkolwiek ewidentnie brakuje mu prostoty obrazu, któremu, jak wiele na to wskazuje, zawdzięcza swoje powstanie. Podczas, gdy fabuła „Koszmaru z ulicy Wiązów” obracała się wokół jednego pomysłowego motywu, akcję „Shockera” napędza kilka różnych wątków. Elementem najsilniej kojarzącym się z „Koszmarem z ulicy Wiązów” jest uwidaczniająca się już na początku filmu tendencja głównego bohatera, Jonathana Parkera (zadowalająco wykreowanego przez Petera Berga), do przenoszenia się we śnie w miejsca „nawiedzane” przez seryjnego mordercę i brania czynnego udziału w tych wydarzeniach. Motyw oczywiście nie jest idealnym odzwierciedleniem tego poruszonego przez Cravena w „Koszmarze z ulicy Wiązów”, ale zapewne zgodnie z zamysłem twórcy, skojarzania i tak się nasuwają. Do momentu stracenia Pinkera (zgrabny popis aktorski Mitcha Pileggi) na krześle elektrycznym Craven z zadowalającym efektem wykorzystuje wątki snów będących odzwierciedleniem prawdziwych wydarzeń, dbając o odpowiednio złowieszczą oprawę wizualną, co szczególnie widać podczas pierwszego zetknięcia się Jonathana z tym zjawiskiem. Pełna napięcia senna wędrówka chłopaka wewnątrz domu zajmowanego przez jego przybraną rodzinę, sfinalizowana odkryciem porażającej prawdy daje nadzieję na iście klimatyczne widowisko również w kolejnych partiach filmu. Po makabrycznym morderstwie bliskich głównego bohatera Craven wzbogaca fabułę motywem swoistego mentalnego połączenia chłopaka z Pinkerem, daje tej postaci możliwość wyczuwania obecności zabójcy. Nic nadzwyczaj odkrywczego, ale ciekawie uzupełniającego motyw niezwykłych snów. Nadzwyczajna zdolność Jonathana nie przyczynia się jednak do ocalenia jego ukochanej, Alison, której śmierć nadaje akcji swoistego dramatycznego posmaczku. Ponadto ujęcia obrazujące wejście głównego bohatera do mieszkania zbryzganego krwią dziewczyny wypadają całkiem realistycznie i co ważniejsze każą spodziewać się całkiem krwawego spektaklu w kolejnych sekwencjach. Jednak po sfinalizowaniu pierwszej partii „Shockera” kładącej największy nacisk na niezwykłe sny głównego bohatera i okrutny proceder nieuchwytnego mordercy (notabene kolejną wizualizacją nastrojowego podążania we śnie śladami Pinkera) Craven skłania się w stronę innych motywów. Eksperymenty mordercy z elektrycznością pozwalają mu wygrać ze śmiercią – niczym w późniejszym „W sieci zła” (którego twórcy być może inspirowali się „Shockerem”) dusza Pinkera po straceniu jego ciała na krześle elektrycznym może wejść w ciało wybranej osoby znajdującej się w pobliżu. Od tego momentu Craven największy nacisk kładzie na konfrontacje Jonathana z ludźmi, których ciała zostały przejęte przez mordercę. Zamiast raczyć widza kolejnymi klimatycznymi sekwencjami na miarę tych pojawiających się w pierwszej partii filmu, zamiast pokusić się o kilka umiarkowanie krwawych scen (na uwagę zasługuje jedynie chwycenie zębami wargi mężczyzny), Craven uderza w dynamiczną, chwilami nieco komediową sensację z elementami nadprzyrodzonymi. Multum mordobicia i strzelanek niszczy zalążki klimatu wypracowanego we wcześniejszych sekwencjach, ale nie doszczętnie, bo na odrobinę mrocznej aury możemy liczyć w trakcie manifestacji ducha Alison (tak, miejsce na ducha w tym miszmaszu również się znalazło) – szczególnie udanie prezentuje się jej zakrwawiona postać wyrastająca nagle w pokoju Jonathana i późniejsze spotkanie nad jeziorem.

Starcia Jonathana z ludźmi nawiedzanymi przez Pinkera szybko wywołują znużenie, chyba że ktoś lubi tanie sensacje, ale pojawiające się miejscami urokliwie kiczowate efekty specjalne i akompaniujące niektórym scenom wpadające w ucho utwory muzyczne sporadycznie przysłaniają niedostatki fabularne, albo raczej przerosty, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że Craven przekombinował. Chciał wykorzystać w jednym scenariuszu kilka różnych motywów, nie bacząc na ryzyko powstania ciężkostrawnego chaosu. Chwilami miało się wręcz wrażenie, że każda kolejna partia stanowi odrębny segment, niebędący pochodną wcześniejszych wydarzeń. A szczytem niepotrzebnych kombinacji okazały się ostatnie sekwencje, w których Pinker i Jonathan wniknęli w telewizyjne realia, stając się częścią różnych programów, co w podtekście miało chyba stanowić satyryczne spojrzenie na prawidła, jakimi rządzi się światek telewizji. O ile ciekawiej wypadłoby to przedsięwzięcie, gdyby Wes Craven w swoim scenariuszu ograniczył się do portretowania niezwykłych snów głównego bohatera i jego mentalnego połączenia z mordercą, konsekwentnie rozbudowując klimat zarysowany na początku i miejscami ożywiając akcję krwawymi mordami nieuchwytnego Pinkera. Warstwa techniczna jest bez zarzutu, szczególnie cieszy nieustannie wyczuwalna magiczna aura kinematografii grozy lat 80-tych, uwidaczniana między innymi poprzez urokliwe efekty specjalne i znakomitą ścieżkę dźwiękową, ale płaszczyzna fabularna pozostawia wiele do życzenia. Nietypowe dla twórczości Wesa Cravena przekombinowanie, uparte wciskanie coraz to nowych i w sumie bardziej komicznych wątków sprawia, że z minuty na minutę radość z oglądania tego dziełka maleje, choć nie wyparowuje całkowicie. Jeśli porównać emocje, jakich dostarczyła mi pierwsza partia filmu z wrażeniami na widok ostatnich sekwencji to nie pozostaje mi nic innego, jak konstatacja, że Craven zaprzepaścił dobry materiał, na własne życzenie przekuwając coś naprawdę godnego uwagi w zwykłą średniawkę. W miarę przyjemną w odbiorze, ale jeśli pomyśli się, co mogło się z tego wykluć, gdyby nie zupełnie dla mnie niezrozumiałe kombinacje fabularne, aż przykro się robi, że Craven nie pozostał wierny prostocie tak charakterystycznej dla jego twórczości.

Podejrzewam, że niejeden widz odbierze „Shockera” w kategoriach swoistej wpadki Wesa Cravena, nieskładnego, bzdurnego miszmaszu, który nie wnosi niczego wartościowego do gatunku, ale ja jestem daleka od takich skrajnych osądów. Owszem, z całą pewnością nie jest to żadne arcydzieło, bez wątpienia uwidacznia się tutaj ewidentny spadek formy jednego z najpopularniejszych twórców kina grozy, ale w moim pojęciu nie na tyle drastyczny, żebym z czystym sumieniem mogła określić go mianem gniota. Nic nadzwyczaj widowiskowego, czy diablo interesującego, ale swój urok ma, choć najprawdopodobniej wielu go nie dostrzeże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz